niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 15 - Bliskość

Jeeee, udało mi się! :D Zgodnie z obietnicami, dodaję drugą notkę w tym tygodniu! Enjoy :D

Leżałem w wannie pełnej ciepłej wody, on wtulony we mnie. Z głośników płynęły relaksujące dźwięki The Gaslight Anthem, a ja wdychałem ciepły i słodki zapach skóry Ana. Było idealnie.
- Antoine...
- Mhm? - Mruknął prawie niesłyszalnie.
- Gdybym wierzył w Boga, codziennie dziękowałbym mu że cię mam. - Cichy śmiech.
- Jaki romantyk z ciebie. - Złapał moją dłoń. - Nie znałem cię od tej strony.
- Bo to trochę lamerska strona Elixa.
- Yhym.. - Uśmiechnął się i położył głowę na moim obojczyku. Miałem idealny dostęp do jego szyi.
- Coś się stało? - Przejechałem ustami po jego skórze. Jak zwykle była cudownie miękka.
- Powinniśmy sobie kupić wannę.. - Odchylił się jeszcze bardziej. Chciał pieszczot, chciał żebym pokazał mu jak bardzo go pragnę... Wtopiłem usta w jego szyję. An niecierpliwie poruszył biodrami.
- Kochanie! - Jego mama zapukała do drzwi. Odsunąłem się od niego jak oparzony. - Za dziesięć minut kolacja!
- Zaraz wychodzimy mamo! - Odkrzyknął niewzruszony.
- Obaj tam jesteście? Daj Elixowi jakiś ręcznik z szafki na dole, bo biedaczek pewnie swojego nie wziął! - Odpowiedziała i poszła. Fascynuje mnie ich relacja. Podejrzewam, że nie raz rozmawiali o naszym życiu intymnym, co więcej – mój chłopak nie miał przed nią żadnych, ale to żadnych tajemnic. Niesamowite.
- A więc na czym to skończyliśmy... - An odwrócił się w moją stronę, posyłając mi soczystego całusa. - Mamy niewiele czasu...
- Chcesz jeszcze kontynuować? - Nadal miałem przyspieszony puls.
- No pewnie. A ty co się tak wystraszyłeś? Nie jesteśmy dziećmi, chyba wie że uprawiamy seks. - Ten człowiek nie widział w tej sytuacji żadnego problemu!
- Ale to... niezręczne. W końcu to nie jest mój dom!
- Ale jest mój. Dobrze, rozumiem, dam ci spokój. Może w moim pokoju będzie ci łatwiej się rozluźnić. - Wyszedł z wanny i owinął się ręcznikiem. - Jeśli o to chodzi moja mama nie ma chyba już nic przeciwko. Ile to już razy przyłapywała Sonię, albo Kamila ze swoimi sympatiami... Więc o to nie musisz się martwić.. Nie wychodzisz?
- Nie mam się czym wytrzeć.
- Rzeczywiście! - Mój chłopak pogrzebał chwilę w szafce i rzucił mi intensywnie żółty ręcznik. Złapałem go w locie. - To jak, wieczorem będziesz miał już więcej odwagi?
- Nic ci nie obiecuję. - Cmoknąłem go w brodę.

- To nie fair! - Igor, siedemnastoletni brat Ana, huknął pięścią w stół. Dzisiaj w domu zostaliśmy tylko my, rodzice Ana i jego młodsze rodzeństwo. - Dlaczego Antoine może się kąpać razem z Elixem, spać z nim w jednym łóżku i w ogóle, a ja i Dominika już nie?!
Zakrztusiłem się kawałkiem mięsa, które właśnie miałem w ustach. Ada od razu poklepała mnie po plecach i podsunęła pod nos szklankę z wodą. Reszta domowników wydawała się niewzruszona tym pytaniem.
- Ponieważ Antoine i Elix są ze sobą już od dawna. - Jego mama dolała sobie picia.
- My też jesteśmy razem bardzo długo! - Młody nie dawał za wygraną.
- Cztery tygodnie, a cztery lata to jednak jakaś różnica, matole. - Ada oberwała kawałkiem ziemniaka za te słowa.
- Poza tym my jesteśmy dorośli. - Mój chłopak zaakcentował ostatnie słowo, za co również został potraktowany ziemniakiem. Wolałem się już nie odzywać.
- Igor, jeśli to aż tak ci nie smakuje, to zostaw to na talerzu, a nie brudzisz starej, schorowanej matce dom. Poza tym jeśli będziesz w ich wieku będziesz mógł sobie sypiać z kim tylko będziesz chciał. Na razie koniec dyskusji, bo Elix jest czerwony jak cegła. A goście w naszym domu powinni się czuć dobrze.
- Tak, mamo. - Chłopak spuścił smutno głowę.
- Posprzątasz po obiedzie. - Dorzucił ojciec tonem, którego nie można było podważyć.
- Tak, tato..
- I umyjesz nam samochód... - Wtrącił się mój chłopak.
- No chyba cię pogrzało! Mamo!
- Dzieci, przestańcie, błagam was..
Czy to właśnie jest normalna, rodzinna atmosfera? Nie wiem. Ale wiem, że jest to jedna z najfajniejszych rodzin, jakie znam!

- O której jutro jedziemy? - Wyjąłem rzeczy do przebrania.
- Po śniadaniu? - An usiadł na łóżku z miną myśliciela. - Wyśpimy się, zjemy i spadamy.
- A czy ty jutro przypadkiem nie idziesz do pracy?
- Niee, dopiero pojutrze. A co?
- Nic. My mamy wolne aż do drugieegooo.. Mogę sobie zaszaleeć! - Uniosłem ramiona do góry.
- I tak skończy się to na leżeniu do góry brzuchem na kanapie. - Mój chłopak pokazał mi język.
- Jeśli położyłbyś się obok mnie, skończyłoby się inaczej... - Moja ręka delikatnie popchnęła go do pozycji leżącej. Triumfujący uśmiech pojawił się na twarzy mojego chłopaka.
- Jednak się przełamałeś...
- Teraz już chyba nikt nam nie przeszkodzi... - Odgarnąłem mu włosy za ucho, powoli całując linię żuchwy.
- Pewnie tak... - Jego dłonie znalazły się na moich pośladkach. Przez chwilę całowaliśmy się czule. - Elix, jak chcesz to dzisiaj zrobić?
- Masz jakiś pomysł?
- Mam, ale... - Pukanie do drzwi. Kurwa. Odsunąłem się od Ana z dość niezadowoloną miną. - Proszę!
- Nie przeszkadzam wam? - Ada nieśmiało wetknęła głowę do pokoju. Wyglądała jak nie ona.
- Właściwie to... - Antoine chyba chciał ją zbyć.
- Nie, nie przeszkadzasz. Coś nie tak? - Zaciekawiło mnie jej zachowanie. Ona i nieśmiałość?
- Więc.. nie mam z kim pogadać, a coś leży mi na sercu. - Wyznała, siadając na krześle.
- Wyżal się braciszkowi i szwagrowi. - Mój ukochany chyba też zauważył jej dziwne zachowanie. - My ci pomożemy!
- No to... tylko się nie śmiejcie, proszę. Otóż, ostatnio... znaczy nie ostatnio, już parę miesięcy temu.. poznałam fajnego chłopaka. Zaczęliśmy się spotykać i w ogóle, nawet jesteśmy już oficjalną parą.. I teraz on chce.. znaczy z jego zachowania wynika, że... chce ze mną.. no wiecie.. ten... chce się ze mną kochać. - Jej policzki zapłonęły żywym ogniem.
Przez chwilę była cicho.
- I to jest ten twój wielki problem?! - Mój chłopak spojrzał na nią jak na debilkę. Walnąłem go w ramię.
- Cicho bądź! Jeszcze nie skończyła...
- Nie byłby to problem, gdyby nie fakt że... no wiecie.. ja nie mam w tych sprawach żadnego doświadczenia.. i nie wiem co robić...
- I przyszłaś z tym do swojego brata-geja? Nie znam się na babskich sprawach.. - Prychnął.
- Tu chyba nie chodzi o to. - Wziąłem ją w obronę. - Słuchaj, każdy musi przez to przejść i to dość poważna decyzja. Ale powinnaś pogadać o tym ze swoim chłopakiem. Jeśli serio cię kocha, uszanuje ciebie, twoje ciało i zrobi wszystko jak należy.
- A jak wy zaczęliście ze sobą chodzić, to wasz pierwszy raz był... udany czy nie bardzo?
- Pamiętam że było dobrze. Nie wiem jak Antoine... - Spojrzałem na mojego chłopaka. Jego twarz przybrała odcień dojrzałego pomidora.
- T.. ttt... taaak... - Wydukał. - Bbbb... było dobrze..
- Ale i tak powinnaś jeszcze pogadać o tym z jakąś dziewczyną. Bo wiesz, ani ja, ani twój brat raczej nie wiemy jak to wygląda u kobiet.
- No dobrze... Ale i tak wam dziękuję. - Uśmiechnęła się. - No cóż.. Dobra, nie przeszkadzam wam. Śpijcie dobrze!
- I wzajemnie! - Gdy zamknęła drzwi, An nadal był milczący i dziwnie czerwony. - A tobie co? - Cmoknąłem go w policzek. Spojrzał na mnie wystraszony.
- Nic, nic. - Potrząsnął głową. - To trochę dziwne że Ada przyszła z tym do nas, nie sądzisz?
- Jesteście ze sobą blisko. Dziwi mnie że się nie wstydziła. Ja i mój brat w życiu byśmy nie pogadali na takie tematy.
- Ale my jesteśmy bardzo specyficzni. - Uśmiechnął się. - Idę umyć zęby.
- Dobra.

Antoine

Elix przez cały wieczór dziwnie mi się przyglądał.
- Serio, nic ci nie jest? Twoje policzki aż parzą. - Zażartował.
- Nie czepiaj się. - Odwróciłem się do niego plecami. Wszystko przez to że wspomniał o naszym pierwszym razie. Pamiętam to jak dziś. Nigdy w życiu nie było mi tak wstyd jak wtedy.
- Antoine, ze mną nie wygrasz... - Jego usta musnęły delikatnie moje ramię. Zupełnie jak wtedy..
- Bo przypomniałeś mi nasz pierwszy raz! - Fuknąłem.
- No i?
- Nie pamiętasz?
- Pamiętam doskonale... - Zaśmiał się cicho. - Szczerze powiedziawszy to była jedna z moich najlepszych nocy w życiu..
Zacisnąłem pięść, czując kolejne rumieńce na twarzy.

Maj 2009

Byliśmy już ze sobą prawie pół roku. I powiem szczerze że było to najlepsze pół roku mojego życia. Zakochany, nie widziałem świata poza Elixem. I on za mną też. Jednak przez cały ten czas nie potrafiłem się przełamać do seksu z nim. Pomimo iż naprawdę czułem że go kocham. Moje wcześniejsze doświadczenia z seksem były pełne bólu i upokorzenia. Elix był wyrozumiały i cierpliwy, jednak bardzo, ale to bardzo chciał się ze mną kochać. Czułem to.
Nie to, żebym ja nie chciał, ale wewnętrzna blokada nie pozwalała mi się przełamać.
- Coś dzisiaj robimy? - Usiadłem obok niego na kanapie.
- Zabrałbym cię na randkę, ale przepraszam – jestem zbyt zmęczony. Harowałem jak wół. Zostaniemy u mnie?
- Jasne. Masz coś w lodówce? Zrobiłbym jakąś kolację.
- Kuchnia jest do twojej dyspozycji! - Otworzył ramiona.
Zaśmiałem się i zabrałem za przygotowania. Postanowiłem zrobić krewetki w sosie z orzeszków ziemnych. Odkąd zacząłem chodzić z Elixem, jego kuchnia mniej przypominała śmietnik pełen chipsów i paluszków, a bardziej normalną kuchnię pełną jedzenia.
- Chcemy jakieś wino? - Puścił mi oczko, podchodząc do kuchenki. - Wezmę tylko chusteczki. - Cmoknął mnie w szyję. - Ślicznie wyglądasz, gdy się rumienisz. - Szepnął mi do ucha.
- Dzięki. - Nienaturalnie zachichotałem. - Do tego powinno pasować białe wino, więc jeśli masz..
- Mam. - Uśmiechnął się uroczo.

Butelka została opróżniona w połowie. Siedzieliśmy i śmialiśmy się ze wszystkiego wokół, pomimo że żaden z nas nie był pijany.
- An, schyl się do mnie.. - Poprosił Elix, rozwalony na kanapie. Gdy pochyliłem się nad nim, złapał mnie i przytulił. - Cieszę się że cię mam. - Zaczął mnie całować.
Fala gorąca przeszła przez moje ciało, ale w głowie zapaliła się czerwona lampka. Ale w sumie... on chce tylko się ze mną całować, nic wielkiego. Jednak na wszelki wypadek położyłem się na nim, by mieć kontrolę nad sytuacją.
Gdy byłem z Dannym nigdy się nie całowaliśmy. Może na początku, gdy chciał mnie uwieść, jednak po jakimś czasie czułość zastąpił ból. Z Elixem było inaczej. Pragnął bliskości, cały czas mnie cmokał albo przytulał, co było bardzo przyjemne. Jego wargi są takie miękkie i ciepłe.. A jego dłonie błądzące po moim ciele...
Westchnąłem, gdy delikatnie ugryzł mnie w ucho. Nie bolało, a pozostawiało po sobie podniecający dreszczyk. Podobało mi się to. Naprawdę podobało.
- Coś nie tak? - Elix spojrzał na mnie przerażony.
- Nie... - Teraz to ja wykonałem ruch i przejechałem językiem po jego szyi. Zauważyłem jak seksownie zagryza wargę. Dało mi to więcej odwagi i powtórzyłem pieszczotę.
- Chodź, An. - Doprowadził mnie do pozycji siedzącej i zszedł z kanapy. - No chodź. - Złapał mnie za rękę, ciągnąc w kierunku sypialni. O BOŻE! ON MNIE CIĄGNIE DO SYPIALNI!
- Elix.. A wiesz.. - Alarm w mojej głowie bił jak szalony. Bałem się coraz bardziej. - Może..
- Spokojnie. Przecież nie chcę cię skrzywdzić. Do tej pory chyba nie było aż tak źle... - Zamruczał, jedną ręką przejeżdżając wzdłuż mojego karku. Przyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało. - Zawsze będziemy mogli przestać...
Podniecenie wzięło górę i poszedłem z nim. Elix niemal od razu pozbył się mojej koszulki i czule położył mnie na łóżku. Następnie zaczął bawić się moimi sutkami, liżąc je i całując. Odchyliłem głowę. Nadzwyczajnie rozkoszne uczucie!
- Wszystko w porządku? - Zapytał. Chcąc, nie chcąc spojrzałem na niego.
- Tak, wszystko jest dobrze. - Wymruczałem, cały rozkojarzony. Puścił mi oczko.
- To teraz zabawimy się trochę inaczej. - Pozbył się koszulki i wycałował całą ścieżkę prowadzącą do mojej męskości. Nie spieszył się – subtelne i ostrożne pocałunki sprawiały że wzdychałem coraz głośniej. W końcu dotarł do zapięcia moich spodni. Rozpiął guzik i uwolnił moją męskość z bokserek. - Hm.. Całkiem duży. - Skomentował z uśmiechem. Wtedy poczułem wilgotne i ciepłe wargi na penisie. Wtedy coś we mnie pękło.
Zacisnąłem pięści i wygiąłem plecy w łuk. Bajeczne uczucie rozlewało się po moim ciele. Nawet nie próbowałem się uciszać – i tak bym nie potrafił. Jedna ręka wplotła się we włosy mojego ukochanego. Pierwszy raz to nie ja byłem tym, który przed kimś klęczał. I dopiero teraz zrozumiałem dlaczego Danny zmuszał mnie do tego tak często.
Gdy Elix łagodnie się zassał, krzyknąłem z rozkoszy. Pierwszy raz w życiu doświadczałem czegoś takiego. I dopiero teraz zrozumiałem jakim kretynem byłem, odsuwając współżycie z nim w czasie. Chciałem żeby doprowadził mnie do końca, chciałem skończyć w jego ustach. Ale wtedy on przestał. Rozczarowanie mieszało mi się z frustracją.
- Podobało ci się? - Pocałował mnie namiętnie.
- Tak.. - Wymamrotałem.
- Możemy kontynuować?
- Tak.. Proszę cię.. - Objąłem go w pasie. Pożądałem go tak bardzo, że każda sekunda bez jego dotyku sprawiała mi ból.
- Dobrze, więc.. - Sięgnął do szuflady w szafce nocnej i wyjął lubrykant. Miał zamiar we mnie wejść. A ja nie miałem nic przeciwko.
Pozbył się resztek ubrań, a ja z podziwem spojrzałem na jego ciało – idealne i wysportowane, wręcz nierealne. Przestraszyłem się nieco jego wielkości, jednak chyba powinienem dać rację. Elix wylał sobie trochę płynu na dłoń.
- Jeśli coś będzie nie tak, to mi powiedz, dobrze? - Był niezwykle poważny. Nie lekceważył moich uczuć...
- Jasne. Ale.. myślę że będzie dobrze. - Cmoknął mnie w brodę, a jego palce powędrowały tam. Przez krótką chwilę przygotowywał mnie na wejście. A potem uniósł moje biodra.
- Oddychaj. I się nie bój. Chcę dla ciebie jak najlepiej. - Wyszeptał, a potem we mnie wszedł.
- Aaaaaaaaa, Elix! - Jęknąłem głośno. Byłem przygotowany na ból i dyskomfort, a przez moje ciało przeszło bajeczne uczucie, którego nie umiałem opisać.
- Coś nie tak?! - Zmartwił się.
- Nie! Nie przestawaj... - Przyciągnąłem go do siebie. Nie uciszałem żadnego krzyku, jęku czy westchnienia, które wyrywało mi się z ust – nie potrafiłem, było mi zbyt dobrze. Doprowadzał mnie do szaleństwa, wznosząc mnie prawie na szczyt, żeby sekundę później zwolnić tempo.
- Czego pragniesz? - Wyszeptał niespodziewanie.
- Co?
- Powiedz mi czego pragniesz Antoine. Teraz..
- Wiesz Elix.. - Próbowałem wymigać się od odpowiedzi.
- Nie wiem.. Powiedz mi co mam zrobić. - Jego oczy błyszczały niczym gwiazdy.
- Chcę dojść. - Wyszeptałem. - Razem z tobą.
Zaśmiał się cicho i ponownie zaczął się we mnie ruszać. Oddychałem szybko, myśląc tylko o tym jak było mi dobrze. Właściwie nie myślałem. Dałem się manipulować mu jak marionetka. Robił z moim ciałem co chciał, a ja nie miałem siły ani ochoty zaprotestować. W końcu coś mną wstrząsnęło. Moje palce wbiły się w materac, a przez umysł przechodziło tylko jedno słowo „tak, tak, tak, tak, tak, tak, taaak”. Okrzyk, jaki z siebie wydałem był najmniej męskim okrzykiem w całym moim życiu. Wcisnąłem się na materac, zdając sobie sprawę z faktu że właśnie miałem pierwszy orgazm w życiu. Elix parę sekund później położył się na mnie, oddychając szybko.
Wtedy też uderzyła mnie dziwna myśl – co ja zrobiłem? Pewnie wyglądałem jak frajer, wijąc się i jęcząc jak dziewczyna. Matko, jakie to musiało być żałosne – Elix pewnie rzuci mnie teraz zniesmaczony.
Mój (jeszcze) chłopak położył się na plecach, a ja odwróciłem się do niego plecami. Parę sekund później poczułem jak delikatnie całuje mnie w ramię.
- Jak się czujesz? - Spytał.
- D... dobrze.. - Gdy odwrócił moją głowę, żeby mnie pocałować, zamknąłem oczy. Nie, nie mam odwagi na niego spojrzeć.
- Jesteś taki piękny. - Wyszeptał mi prosto do ucha. Serce zaczęło mi bić mocniej. - Gdy się z tobą kochałem - wierz mi lub nie – myślałem tylko o tym jaki jesteś seksowny.
Kłamał. Na pewno kłamał. Przecież musiał coś powiedzieć, nie? A nie powie mi że jestem żałosny, prawda?
- Jesteś zmęczony, co? Odpocznij, ja pójdę pod prysznic. Chyba że chcesz iść ze mną..
- Niee, chyba poleżę. Jesteś zły?
- Skąd. Śpij. - Cmoknął mnie w tył głowy.

Współczesność

- Nie rozumiem czemu wtedy się tak mnie wstydziłeś. - Dodał Elix po paru sekundach ciszy.
- Teraz ja już też nie wiem. - Zaśmiałem się cicho. - Wstydziłem się swoich reakcji, myśląc że będą dla ciebie żenujące czy nie na miejscu. Ale to była bardzo dobra noc. Również jedna z najlepszych w moim życiu.
- Czegoś sobie życzysz? - Jego ręka wślizgnęła się pod moje bokserki. Jęknąłem cicho.
- Ciebie. Nade mną. Nagiego. Natychmiast.


środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 14 - Wesołych Świąt!

Ola nawaliła! Padam przed Wami na twarz i błagam o wybaczenie, ale takiego braku weny nie miałam od dawna. Ale jakoś zmobilizowałam się i napisałam coś nawiązującego do pory. I żeby wszystko wynagrodzić - w tym tygodniu notki będą dwie. Po prostu nie dałam rady z tym wszystkim - sprzątanie, szkoła, matura, prezentacja maturalna, jakieś życie towarzyskie... Ale mam nadzieję że teraz będzie już mega regularnie. Wypoczywajcie i pomimo że już późno - Wesołych Świąt! :D 

----

Ostatni dzień pracy przed świętami. W końcu! Jacoby zorganizował nam Wigilię pracowniczą, co było dość zaskakujące. Jednak koniec końców, bawiłem się całkiem dobrze.
- Wesołych Świąt, panie Elixie! - Maja pocałowała mnie w oba policzki.
- Dziękuję i wzajemnie. Pozdrów męża i dzieciaki! - Pożegnałem się z moją asystentką długim uściskiem. To naprawdę fajna i ogarnięta dziewczyna. Tak samo jak reszta moich współpracowników. Fajni, normalni ludzie, z którymi można było szczerze pogadać. Niestety czas spędzony z nimi mijał zbyt szybko i w końcu każdy zaczął ulatniać się do domu. Jak to bywa, każdy miał coś do roboty – ktoś musiał kupić choinkę, ktoś robił zakupy. Jakimś dziwnym trafem wyszło, że na koniec zostaliśmy sami z Jacobym. O jasny chuj!
- Zadowolony ze swojej świątecznej premii? - Zagadał do mnie zupełnie niespodziewanie. - Wczoraj wieczorem wysłałem pieniądze na konto.
- Serio? Powiem szczerze że nie sprawdzałem...
- W takim razie to będzie mój gwiazdkowy prezent dla ciebie. - Uśmiechnął się dość uroczo. - Jak spędzasz święta?
- Jedziemy z Antoinem do jego rodziców. A ty?
- Biorę żonę z dziećmi i lecimy do Singapuru. - Niedbale machnął ręką. - Taki mały prezencik od taty.
Uśmiechnąłem się do niego całkiem przyjaźnie. Gdyby Lykke nie powiedział mi co ta świnia robi potajemnie, uznałbym że wiedzie szczęśliwe życie jako ojciec i mąż.
- Pewnie będą zachwycone...Sam chciałbym taki wyjazd świąteczny. - Zaśmiałem się nieśmiało. Jacoby przez chwile bacznie obserwował mnie swoimi czarnymi, błyszczącymi oczami.
- Elix... Co się działo z tobą przez te wszystkie lata? - Oparł się o stół. - Byłeś taki naiwny i dziecinny, a teraz.. Prawdziwy mężczyzna. Aż przyjemnie popatrzeć. Antoine musi być z tobą szczęśliwy, prawda?
- Jest. Robię wszystko, by wynagrodzić mu przeszłość. Został potraktowany jeszcze gorzej niż ja. - Spojrzałem na niego wymownie.
- Biedny chłopiec. Zawsze boli mnie serce, gdy dowiaduję się o takich rzeczach.
- Zabawne. Że to akurat ciebie boli serce... Robiłeś i robisz dokładnie to samo.
- Co nie znaczy, że nie jestem wrażliwy na ludzką krzywdę. Poza tym, dbam o swoją żonę i dzieci, jeśli o to ci chodzi. Mają wszystko, czego pragną. Mogę spotykać się z kim tylko chcę. Zresztą, moja żona o tym wie. I jej to nie przeszkadza, dopóki nasze maluchy niczego nie widzą.
Zatkało mnie. Co za patologia.
- Przepraszam. To nie moja sprawa... No cóż, chyba powinienem już iść.. Robi się późno...
- Kiedy byłeś młodszy... - Jacoby niespodziewanie zaczął mówić. - Myślałem że wyrośniesz na takiego parszywego gnojka jak ja. Byłeś taki podobny do mnie. Powiem ci szczerze, że miło popatrzeć na takiego dorosłego, poważnego i odpowiedzialnego Elixa. Gdybym wiedział jak to się skończy, na pewno nie wyrzuciłbym cię wtedy z domu. - Uśmiechnął się do mnie nieśmiało. Jego czarne oczy zabłysnęły.
- Dziękuję? - Byłem skołowany. O czym on mówi?
- Nie wierzysz mi, prawda? - Kciuk mojego szefa delikatnie pogładził moją dłoń. - Nie będę się wtrącał w twoje życie z Antoinem, więc życzę ci wszystkiego najlepszego. - Pocałował mnie w policzek. - Niech ci się w życiu ułoży. A jeśli nie... - Zagryzł wargę. - ...zawsze możesz wrócić do mnie...

Niemalże wyskoczyłem z pomieszczenia i od razu popędziłem do samochodu. Odpaliłem silnik i jak najszybciej pojechałem do domu. Myśli huczały mi w głowie. Co ten kretyn sobie myślał?! Czy on sądzi że nagle, po kilku latach zapomnę o tym co mi zrobił i będę na każde jego skinienie? Nie! Jestem w szczęśliwym związku, mam poukładane życie, wszystko jest w porządku! Nie chcę przechodzić przez to piekło jeszcze raz. Nie chcę! Nie teraz, gdy to wszystko jest takie proste! Już nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Mają nas łączyć tylko interesy. Zbuduje mu ten pierdolony dom, a potem wrócę do projektowania budynków, jak to miałem w zwyczaju robić do tej pory. Jeszcze tylko kilka miesięcy prac. I ten człowiek odejdzie z mojego życia już na zawsze. Na zawsze, hm? Zaśmiałem się na tę myśl. Co za piękna wizja! Żeby jeszcze tylko Danny odszedł z życia mojego ukochanego. I byłoby idealnie! Ale An już zapominał o Dannym. Wierzyłem w to, że o nim zapominał. Może i jest trochę nieodpowiedzialny i czasem dość infantylny, ale jego słowo znaczyło bardzo dużo. Te wszystkie myśli sprawiały, że powracał mi humor.

- Cześć An! - Krzyknąłem w wejściu. Ku mojemu zaskoczeniu nikt mi nie odpowiedział. Tylko Mika wybiegła mi na spotkanie. - Hej mała! Gdzie twój drugi pan?
Podreptała w miejscu, jakby się niecierpliwiąc. Gdzie był An? Zajrzałem do kuchni i do salonu, jednak mojego chłopaka nigdzie nie było. Wtedy zauważyłem zamknięte drzwi do sypialni. Zapukałem i ostrożnie wszedłem do środka. An siedział na brzegu łóżka, rozmawiając z kimś przez telefon. Na kolanach trzymał zeszyt, w którym coś notował. Gdy mnie zobaczył, podniósł palec do ust, prosząc żebym był cicho. Wycofałem się z pomieszczenia i poszedłem do kuchni, zrobić sobie herbaty. Cały czas po głowie chodziła mi ta cała chora sytuacja z Jacobym.
- Jestem. - An cmoknął mnie w czoło. - Wybacz, dzwonili do mnie z pracy, muszą nas wysłać na przymusowe badania.
- Po co? - Zdziwiłem się.
- Do jakiś papierów, czy innych pierdół. Nie zrozumiałem babki z którą gadałem... Co u ciebie? - Zmienił temat.
- Ten... no... w sumie.. no to... nic... Dzień jak każdy... - Zacząłem się szamotać.
- Na pewno? - Mój chłopak przyjrzał mi się uważnie. - Nic się nie stało?
- Nie... tylko jestem strasznie zmęczony. - Uśmiechnąłem się słabo.
- Więc chyba nie ucieszy cię fakt, że jutro musimy jechać po świąteczne zakupy. Trzeba kupić prezenty, no i zrobić jedzenia.. Nie pojedziemy z pustymi rękami.
- Zrobisz mi śledzi? - Ożywiłem się na temat jedzenia. Mogłem żyć bez wszystkiego – bez barszczu , ryb, nawet bez pierogów, ale śledzie kochałem jak mało kto. Mój ukochany otwarcie wyśmiewał moją dziką miłość do tejże potrawy, jednak zawsze robił mi je w ilościach hurtowych.
- A kiedyś nie zrobiłem? - Puścił mi oczko.
- Zawsze może być ten pierwszy raz. Musiałem się upewnić.
- Dostaniesz, tak jak zawsze. Tylko pod jednym warunkiem. - Zmarszczył brwi.
- Jakim?
- Pomożesz mi wymyślić prezenty dla rodziny.
- Ja?
- A kto? Mika? Właśnie, co robimy z Miką w święta?
- Bierzemy ją ze sobą. Nie zostawimy jej na dwa dni samej.
- Okeej.. To co z tymi prezentami? Pomożesz mi? - Zrobił słodkie oczka.
- Tak. Ale na razie daj mi spokój, bo jestem cholernie zmęczony.

Centra handlowe parę dni przed Gwiazdką to prawdziwy koszmar. Nie znoszę tych tłumów, kolejek, wszechobecnego kiczu i „świetnych” promocji. Włóczyłem się smętnie po hipermarkecie, podczas gdy mój ukochany biegał jak zahipnotyzowany wśród półek i stoisk. Kochał ten cały chaos. Smętnie wlokłem się z pełnym wózkiem za nim, starając się nie zabić po drodze jakiegoś dzieciaka, który wpadał mi co chwila pod koła. Jak ja tego nienawidzę.
- Skarbie, rozchmurz się! - Antoine wpakował do koszyka dwie puszki masy makowej.
- Długo jeszcze? - Spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem.
- Wytrzymaj. - Podrapał mnie po brodzie. - Obiecuję że ci to wynagrodzę. - Dał mi czułego buziaka. Boże. ON DAŁ MI BUZIAKA W MIEJSCU PUBLICZNYM! Nie to, żeby był zły, ale..
W tym kraju dwóch facetów całujących się w miejscach takich jak te, nie jest widziane zbyt dobrze. Spojrzałem na ludzi wokół. Starsza pani zmarszczyła brwi z niesmakiem, dwie młode dziewczyny wydawały się rozczarowane faktem, że dwóch facetów całuje się ze sobą, a facet robiący zakupy ze swoją dziewczyną... Wrr! Lepiej zapomnieć o tym wzroku!
- Antoine, chyba nie powinniśmy...
- Dlaczego? Komu przeszkadzamy? - Zapytał poważnie. - Przecież nie robimy nic obscenicznego ani demoralizującego. - Zaśmiał się cicho. - Nie patrz na ludzi, oni nigdy nie będą zadowoleni. Żyj swoim życiem. Musimy dokupić mąki. - Odsunął się ode mnie. - Idziemy!


***

Nie byłem pewny czy to on. Wysoki, dobrze zbudowany brunet w czarnym swetrze i prostych dżinsach. Wydawał się znudzony zakupami – smętnie pchał przed sobą wypchany po brzegi wózek. To mógł być on. Kiedyś ubierał się zupełnie inaczej – zarzucał na siebie byle co, włosy miał wiecznie ścięte na bardzo krótko. Ale jego twarz.. Była taka sama. Nie postarzał się nawet o dzień.
- Na kogo się tak patrzysz? - Moja siostra Jenna złapała mnie za ramię. - Mrr, dobra dupeczka! Masz gust bracie! Ciekawe czy jest hetero?
W tym samym momencie podszedł do niego jakiś chłopak. Wyższy od niego, uroczy blondyn z długimi włosami. Serce zabiło mi mocniej. Czyżby...
Chłopak pochylił się nad nim i go pocałował. Jednak. To jego chłopak.. Poczułem jak krew gotuje mi się w żyłach. Czego oczekiwałem? Że po tylu latach będzie nad na mnie czekał? Wtedy się na mnie spojrzał. Zakłopotany, lekko zdumiony, jakby robił coś niedozwolonego. Gdy mnie zobaczył, szybko odwrócił wzrok. Poznał mnie? Niemożliwe. Minęło zbyt wiele lat..
- Wyglądasz, jakbyś chciał go zabić. - Jenna wyrwała mnie z zamyślenia. - Daj sobie spokój, to tylko jeden przystojny chłopak.
To nie jest tylko jeden przystojny chłopak. Ona nie wiedziała o czym mówi.
Elix Frencer nie był tylko jednym przystojnym chłopakiem.

Elix
- Co nam jeszcze zostało? - Miałem serdecznie dość.
- Tylko książka dla ojca. I choinka do nas do domu. Misiu, wytrzymaj. - An puścił mi oczko.
Chciałem do domu. Mógłbym sprzątać, pakować prezenty, gotować... nie, gotować może nie, ale nie chciałem łazić po sklepach. Czy An nie ma serca?!
Kierowaliśmy się w stronę księgarni, gdy nagle przed nosem wyrósł mi chłopak z supermarketu. Widocznie młodszy niż ja, niski, szczupły rudzielec o brązowych oczach. Większość ludzi określiłaby go jako „uroczego” albo wręcz „słodkiego”. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Elix! - Krzyknął. Ludzie wokół spojrzeli się na mnie jak na wariata. Nie wiedziałem co mam zrobić. Nie znam go. Antoine bacznie go obserwował. Coś mu się nie podobało. - Nie poznajesz mnie, prawda? - Jego podekscytowanie osłabło. Spuścił wzrok jak zbity psiak.
- Nie.. Przepraszam. A powinienem? - Spytałem zupełnie szczerze.
- Nie, skąd. Ktoś taki jak ty na pewno nie pamiętałby o kimś takim jak ja... - Westchnął. - No cóż, wybacz, nie powinienem przeszkadzać. - Odwrócił się na pięcie i znikł w tłumie. Przez chwilę nie mogłem się otrząsnąć.
- Kto to był? - Antoine miał lodowaty głos.
- Nie mam pojęcia. - Przyznałem. - Nie wiem co to za chłopak. Nawet go nie kojarzę.
- Czyżby?
- Mówię serio. Nie wierzysz mi? Zazwyczaj nie ignoruję ludzi, których znam. - Ostatni raz rzuciłem okiem na tłum. Kim on mógł być? Przez chwilę analizowałem sytuację, ale nic nie przychodziło mi do głowy. - Z resztą, nieważne. Chodźmy na zakupy. - Po raz pierwszy tego dnia to ja pociągnąłem mojego chłopaka w stronę sklepu.

Wieczorem dom pachniał ciastami i lasem. Choinka zajęła zdecydowaną część naszego salonu. Jednak była tak piękna, że żaden z nas nie zwracał na to uwagi. Z odtwarzacza leciały same świąteczne hity. A mój ukochany biegał jak oparzony pomiędzy tym wszystkim.
- Zdecyduj się na coś. - Złapałem go w pasie. - Albo siedzisz w kuchni, albo ubierasz choinkę, albo sprzątasz. Bo w końcu nic ci nie wyjdzie.
- Wybieram opcję czwartą. - Zaśmiał się.
- Czwartą?
- Zajęcie się moim chłopakiem. - Pocałował mnie namiętnie. Miałem ochotę rzucić go na kanapę.
- To później. - Ugryzłem go w ucho. - Jutro jedziemy do twoich rodziców, mamy jeszcze trochę roboty.
- Przerwa przyda się nam obu. Poza tym obiecałem ci nagrodę za tę męczarnie rano. - Zaczął mnie zaciągać w stronę sypialni. Nie potrafiłem mu odmówić.
- Ale tylko chwilę. - Zagryzłem wargę. Co on ze mną robi?
- Nie mam zamiaru cię torturować, Elix. - Jego oczy błyszczały jak gwiazdy. Wtem jak na komendę zaczął dzwonić telefon. An spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. - Czy oni nie mogą dać ci spokoju choć na chwilę?!
- Wsłuchaj się w dzwonek, An. Rise Against. To twój telefon, skarbie. - An puścił moją rękę i niechętnie poszedł odebrać. Jeszcze raz spojrzałem na choinkę. Mika usiadła na fotelu i zafascynowana wpatrywała się w bombki. - Mikaaa... - Mała odwróciła główkę w moją stronę. - Nie waż się polować na ozdoby. Jeśli którakolwiek z nich się potłucze, zabiorę ci zabawki! - Wyglądała, jakby mnie zrozumiała. Miauknęła donośnie i zwinęła się w kłębek i poszła spać. Ona to ma dobrze!
- Czemu grozisz tak naszemu kociemu dziecku? Nic ci nie zrobiła... - Podrapał małą za uchem.
- Kto dzwonił?
- Mama. Chciała się dowiedzieć o której będziemy.
- I o której będziemy?
- Nie wiem. Zależy o której będzie nam chciało się wstać. Po tych zakupach obaj jesteśmy wykończeni.
- Fakt. - Położyłem się na kanapie. An oparł się o fotel. - To był męczący dzień... - Przed oczami znowu stanął mi ten rudzielec. Kto to był? Nie przypominam sobie, żebym go znał. Cholera. Na pewno nie był to jakiś mój dawny chłopak/kochanek czy coś. Ich akurat pamiętam. Kumpel ze studiów? Jakiś kolega mojego brata? Nie, był zbyt młody...
- Ej.. - Antoine usiadł na mnie. - Myślisz o nim? - Natychmiast zaczął mnie całować. A temu co?
- Męczy mnie to. Nie wiem kto to. Nawet go nie kojarzę, a... - Nie skończyłem zdania, ponieważ mój chłopak niemalże rzucił się na mnie. Przylgnął do mnie, nie zostawiając mi miejsca na ruch. - Hej, An! - Przywołałem go do porządku. - Co ci?
- Nic. - Jego palec przejechał po moim obojczyku.
- Jesteś zazdrosny?
- Po prostu nie chcę żebyś rozmyślał sobie o innych facetach, zwłaszcza przystojnych. - Fuknął. Nagle zacząłem się śmiać.
- Skarbie.. To że myślałem o tej dziwnej sytuacji, nie znaczy że zakochałem się w tym chłopaku.
- Ty może nie, ale on wyglądał jakby chciał cię zjeść. Jesteś pewny, że nie jest to jakiś twój były chłopak?
- Skąd! Pamiętałbym to. Szczerze powiedziawszy nie miałem zbyt wielu partnerów.. To może był jakiś kumpel ze studiów, albo coś.. ale nie mogę go sobie przypomnieć. Serio. Dlatego tak mnie to zastanawia...
- Kłamiesz. - Przerwał mi An.
- Niby w której części?
- Że nie miałeś zbyt wielu partnerów.
- Nie miałem.
- Taa.. Lykke mówił mi co innego.
- Lykke nie umie liczyć. Od podstawówki leciał na dwójach z matmy.
Antoine się roześmiał.
- Ilu ich było? - Zapytał poważnie.
- Poczekaj, policzę... Do osiemnastki zaliczyłem z pięćdziesięciu... Na studiach doszły ze dwie setki...
- Nie drwij ze mnie! - Dostałem w ramię.
- Sześciu.
- Łącznie ze mną?
- Tak.
- To jeszcze nie jest tak źle... - Mruknął.
- A ty?
- Co ja?
- Ilu ich miałeś?
- Muszęę? - Zrobił słodkie oczka.
- Muuuusisz. Ja ci powiedziałem.
- Dwóch. - Jego głos był cichy. Bardzo cichy.
- Ja i Danny? - Spytałem niedowierzając.
- Tak. - Spuścił wzrok. Nie mogłem w to uwierzyć. - Ale powiem szczerze, nie wiem czy powinienem liczyć Dannego.. Bo w czasie seksu z nim czułem tylko ból.. - Nagle jego policzki zrobiły się szkarłatne. Podniosłem mu delikatnie brodę.
- Czyli.. - Zacząłem.
- Tak. Jesteś pierwszą osobą z którą doszedłem. - Próbował odwrócić głowę. Nie pozwoliłem mu na to.
- I jest to dla mnie największy komplement. - Cmoknąłem go w nos. Przez dłuższy czas leżeliśmy, przytulając się na kanapie.

An wydzierał się niemiłosiernie, śpiewając „Say you'll haunt me”, a ja umierałem ze śmiechu. Podróż do jego rodzinnego jak do tej pory była naprawdę udana.
- Uważaj na drogę! - Próbowałem przywołać go do porządku.
- Dobry kierowca może śpiewać i prowadzić jednocześnie! - Odkrzyknął i zabrał się za drugą zwrotkę, sprawiając że przez chwilę nie mogłem złapać powietrza.
- Ty się minąłeś z powołaniem! - Przyciszyłem radio. - Powinieneś założyć kapelę.
- Wiesz gdzie sobie możesz wsadzić te złośliwości? Nie będę kończył, bo dziś Wigilia i muszę być dla ciebie miły. Poza tym zazdrościsz mi głosu!
- No jaaasne. - Prychnąłem. - Też tak umiem. Tylko ja nie lubię robić z siebie pajaca.
- Pajaca? Czy dzielenie się swoim talentem ze światem to to samo, co wygłupianie się? - An zmarszczył brwi. - Stary, trochę luzu!
- Nazwałeś mnie starym?!
- Bo się zachowujesz jak Dziadek Mróz.
- No chyba nie!
- To zaśpiewaj ze mną! - Włączył „You can't stop the beat”.
- Zaraz ci pokażę co to znaczy śpiew! - Podkręciłem dźwięk i chwilę później obaj darliśmy się w wniebogłosy. Szkoda mi było tylko biednej Miki, która siedziała zamknięta w siedzisku. Że też jej opiekunami musieli być tacy dwaj debile jak my....

- Antoine! Elix! Skarby wy moje! - Rodzice Ana wybiegli przed dom, żeby nas wyściskać. - Już myślałam, że zapomnieliście o nas!
- Nie potrafilibyśmy. - Wpadłem w ramiona mamy Ana.
- Jak tam, Elix? - Zapytała zmartwiona.
- Żyję. Porozmawiamy dziś wieczorem, dobrze?
- Jasne, skarbie! Antoine, czy ty przywiozłeś nam kolejne zwierzę?! - Spojrzała na mojego ukochanego.
- Nie, mamo! To tylko nasza kotka! Nie mieliśmy jej gdzie zostawić.
- No dobrze, tylko nie zostaw jej „przypadkowo”, jak to robiłeś z brudnymi talerzami! - Matka pogroziła mu palcem, a ja zaśmiałem się serdecznie.
- Cześć Elix! - Ojciec Ana podał mi rękę. - Zaczyna się ta cała szopka. Jak ja tego nie znoszę!
- Jak większość facetów. - Przyznałem, wyjmując nasze rzeczy z samochodu. - Sam za tym nie przepadam.

Całe popołudnie spędziłem z mamą Ana w kuchni. Mój chłopak biegał po domu, robiąc wszystko. Ja skupiłem się na obieraniu warzyw na sałatki i symbolicznym podjadaniu. Przy okazji opowiedziałem o całym zajściu z moją matką.
- Niektórych ludzi nie można zmienić. - Skwitowała. - Jednak nadal możesz mieć udane relacje z ojcem i swoimi braćmi.
- Ma pani rację, tylko... ciężko jest nie mieć matki... Zwłaszcza po tym co od niej usłyszałem.
- Kochanie, wiem że ci ciężko. Ale pamiętaj że nie masz tylko jednej matki. Tu stoi druga, która nie znosi jak mówisz do niej per „pani”, ale ci wybacza bo cię kocha. - Wysłała mi powietrznego buziaka. Uśmiechnąłem się do niej szczerze.
- Też panią... znaczy... - Zacząłem się szamotać.
- Powiedz to.. - Poprosiła.
- Też cię kocham, mamo. - Chyba się zaczerwieniłem.
- ALARM! - Antoine wbiegł do kuchni. - ADA TU IDZIE!
- Jezusie... - Mama Ana wytarła ręce. - Zajmę się nią.
Dla jasności – Ada jest młodszą siostrą Antoine'a i jest we mnie zakochana bez pamięci. Gdy tylko mnie zobaczy, nie daje mi spokoju. Nie to żeby była brzydka, czy coś, ale... jestem gejem.
- ELIX! - Blondynka wbiegła do kuchni. - Przyjechałeś! - Zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku. - Stęskniłam się za tobą!
- Ada, nie męcz go! - Upomniał ją An. - Ma za sobą ciężki okres. Nie potrzebuje dodatkowego problemu.
- Jestem dla ciebie problemem?! - Spojrzała na mnie przerażona. Nie wiedziałem co mam powiedzieć.
- No.. skąd...
- Oczywiście że jesteś! - An był zazdrosny. Było to po nim widać.
- Antoine... Bądź miły dla siostry!
- Jak zostawi mojego chłopaka!
- Nie zasługujesz na niego, leniu! - Ada prawie zmiażdżyła mi płuca.
- To już moja sprawa! - Chwilę później w ogólną kłótnie zaangażowana była lwia część domowników. Bliźniaki – Kamil i Sonia, oraz młodszy brat Igor. Brakowało tylko najmłodszej Diany. Nie chciałem wtrącać się w ich rodzinne sprzeczki (które niestety dotyczyły mnie), więc nieśmiało zacząłem się wycofywać z kuchni.
- Chodź Elix od tej bandy wariatów. Pomożesz mi rąbać drewno do kominka. - Ojciec Ana, Jack złapał mnie za przedramię. - Ktoś tu musi myśleć racjonalnego. Jesteś jedynym kandydatem. - Zaśmialiśmy się.
- Myślę że prawdziwie męska robota dobrze mi zrobi. - Przytaknąłem.

W tym domu czuć było duszę i atmosferę świąt. Tradycyjne dwanaście potraw, ciepło kominka, wspólne kolędowanie i rozpakowywanie prezentów. Dostałem profesjonalny zestaw pełen ołówków o różnej twardości, płytę z filmem „Django” i dwa swetry. Mój chłopak cieszył się jak dziecko z przypinek i bluzy ze znaczkiem z jakiegoś anime. Nawet nie wiedziałem co to.
- Boże, bluza ze znakiem Zwiadowców! Nie wiem które z was na to wpadło, ale jesteście najlepsi! - Prawie się rozpłakał.
- Synu, masz 24 lata. Powinieneś się ogarnąć. - Ojciec popukał się w czoło z czułym uśmiechem.
- Który z was wybierał mi te kolczyki? - Ada spojrzała na nas, trzymając pudełko z uroczymi kolczykami w kształcie lisów.
- Były takie słodkie, nie mogłem się powstrzymać. - Przyznałem.
- Są śliczne! - Znowu przytuliła mnie mocno. - Wiesz co lubię, Elix!
- Weź go nie duś! - An lekko kopnął ją w łydkę. - Tylko ja mogę to robić.
- Dzieci, błagam was! Zaczynam mieć was dość!
- Przepraszamy, mamoooo!

- Możemy spać do której chcemy! - An pociągnął mnie za sobą i obaj padliśmy na łóżko. - Padam z nóg!
- Ja też. Ale było bardzo fajnie. Lubię twoją rodzinę.
- A oni lubią ciebie. - Mój chłopak cmoknął mnie w policzek. - Właśnie, nie dostałem prezentu od Mikołaja...
- Ja też nie, mój słodki. Ale bądź cierpliwy – jak wrócimy do domu, to go dostaniesz. To coś wyjątkowego. Jak ty..
- Serio? W takim razie swój prezent również dostaniesz po świętach. - An przytulił się do mnie. Pierwszy raz od wielu tygodni nie miałem żadnych zmartwień i problemów. Było dobrze.  

sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 13 - Nowe życie.

Hej, hej! Miałam piękne plany dodania 13 rozdziału w piątek 13, jednak niestety mi się nie udało. Wrzucam za to dzisiaj i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Kocham Was mocno <3

Siedziałem pochylony nad dużym kubkiem herbaty o smaku mango. Poziom płynów stale się podnosił, wszystko dzięki łzom, które skapywały do naczynia.
- Trzymaj. - Antoine rzucił mi paczkę chusteczek pod nos.
- Powiedziała że wstydzi się faktu, że mnie urodziła. - Pociągałem nosem przy każdym słowie. - I gdyby byłe ze mną w ciąży jeszcze raz, to na pewno zdecydowałaby się na aborcję. - Gdy usłyszałem te słowa wcześniej prawie rozerwały mi serce. To tak bardzo boli. An przytulił mnie mocno.
- Nawet nie wiem co powiedzieć. - Przyznał szczerze. Pomimo iż sam nie miał kłopotów z własną rodziną, rozumiał mój ból. Skąd? Tego sam nie wiem.
- Antoine, czemu to spotkało akurat mnie? Dlaczego nie znosi swojego syna tylko dlatego że jest gejem? Zawsze była ze mnie taka dumna. Gdy dostałem się do jednego z lepszych liceów, gdy zdałem maturę z fizyki na 95% , nawet gdy rysowałem sobie jakiś budynek i przynosiłem jej żeby się pochwalić. Zawsze powtarzała że cieszy się że ma takiego syna jak ja. Czemu teraz to się tak zmieniło?
- Nie jest tolerancyjna. Wiesz, chciała żeby jej piękny, mądry syn założył rodzinę, miał dzieci... - An na chwilę zamilkł. - Żeby prowadził normalne życie...
- To się przeliczyła. - Huknąłem pięścią w stół. - Jeśli nie umie zaakceptować mojego życia, chrzanić ją. Sprawiła mi zbyt wiele bólu w życiu. - Wytarłem czerwony jak pomidor nos. Musiałem wyglądać przerażająco. - Mój wygląd pewnie odzwierciedla moje samopoczucie, co?
- Jeśli czujesz się jak Rudolf Czerwononosy... - Zaśmiałem się słabo. - Odpocznij. Weź prysznic, włącz sobie głupi film i na chwilę wyluzuj. Będzie lepiej, zobaczysz. - Cmoknął mnie w nos. - I wyglądasz pięknie. Czerwień podkreśla ci kolor oczu.
Chcąc, nie chcąc, musiałem zacząć się śmiać. Mój ukochany uśmiechnął się do siebie.
- Masz racje, muszę zmyć z siebie negatywne emocje. Chcesz iść ze mną?
- Chciałbym, ale muszę spełniać obowiązki ukesia, czyli gotowanie i podżeranie kremówek z szafki. - Puścił mi oczko. - Może wieczorem.
Śnieg sypał niemiłosiernie. Pomimo tego musiałem pracować u Jacobiego. Ten facet jest tyranem, serio. Tylko się drze, rozkazuje i narzeka. I wymyśla jakieś pierdoły, żeby mnie zdenerwować. A w przerwach pomiędzy tym wszystkim obmacuje się z młodym Marco. Pajac.
Zostawiłem samochód na parkingu i ruszyłem wolnym krokiem do domu, podśpiewując "A-punk" Vampire Weekend. Powoli wszystko wracało do normy. Nie potrafiłem zapomnieć o tym, co powiedziała mi matka, ale umiałem to zaakceptować i powoli się do tego przyzwyczajać.
Smutne było tylko to, że właściwie nie ma żadnej kobiety na tym świecie, która by mnie kochała.
Chodnik przed naszym apartamentowcem był pusty. Wszyscy mieszkańcy pochowali się w domach. Tego właśnie nie lubiłem w zimie. O 16 było już ciemno i właściwie nic się nie działo.
Przy krawężniku stało pudełko. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że pudełko się ruszało. Ciekawość wzięła górę. Rozerwałem taśmę sklejające tekturę i uniosłem wieczko.
- A co ty tu robisz? - W środku siedział kociak. Mały, puchaty burasek z brązowymi oczami, przyglądał mi się wystraszony. Następnie zaczął rozpaczliwie miauczeć i przebierać łapkami. Wziąłem go w ramiona. - No i co ja mam z tobą zrobić, kolego?
Nie mogłem go tu zostawić. Zamarzłby na śmierć. Zawinąłem kociaka w szalik. Nie miałem innego wyjścia.
- An! - Krzyknąłem, ledwo przekraczając próg domu. - Przynieś mi jakiś koc!
- Po co ci koc? - Mój chłopak wyszedł z kuchni. Fartuch miał cały poplamiony, a swoje złociste włosy związał w kucyk, tak że pojedyncze kosmyki opadały mu na czoło. - Co ty tam trzymasz?
Pokazałem mu kiciusia.
- Znalazłem go pod domem. Nie mogłem pozwolić, żeby zdechł. - Wydąłem usta w podkówkę.
An przez chwilę się nad czymś zastanawiał. Potem skinął głową i zniknął w pokoju. Chwilę potem wrócił z dziwnym kawałkiem puszystego materiału i wziął małego ode mnie.
- Słodziak. - Skomentował.
- Musimy mu znaleźć dom, ale przez najbliższych kilka dni będzie musiał zostać tu.
- Yhym. - Antoine nie zwracał uwagi na to co mówię, bo całą jego uwagę zaabsorbował kociak. Głaskał go delikatnie po główce i uśmiechał się czule, gdy mały próbował łapać jego palec.
- Jutro będzie koniec świata. - Zdjąłem kurtkę. Nawet nie mruknął. - Byłem u lekarza. Powiedział że mam raka. - Nic. - Dwunastu facetów zaproponowało mi dzisiaj seks. Powiedziałem "tak" sześciu z nich. Antoine, czy ty przypadkiem czegoś nie gotowałeś?
- Boże, makaron! - Niemalże rzucił we mnie kotem i pobiegł do kuchni. Zaśmiałem się i poszedłem za nim.
- Co na obiad? - Ciężko klapnąłem na krzesło.
- Powiem szczerze że nie chciało mi się długo gotować i dlatego dziś tylko spaghetti carbonara. Wybaczysz mi?
- Nie. Przecież miałem ochotę na homara z brązowym ryżem i szparagami polanymi maślanym sosem, a na deser domowej roboty anielski biszkopt. A ty mi tu wyskakujesz z jakimś prostym szajsem. Wstydź się Antoine.
Mój chłopak zaczął się śmiać tak intensywnie, że przez chwilę myślałem że się udusi. Kot spojrzał na niego jak na kretyna. Matko, nawet zwierze wie co to za typ.
- Początkowo myślałem że mówisz poważnie. Jeśli chcesz to mogę ci to zrobić. Tylko nie jestem pewien czy zasmakują ci szparagi... - Zamyślił się.
- Chciałem dać ci do zrozumienia, że jestem prostym facetem i lubię proste jedzenie. Nie potrzebuję żadnych udziwnień w diecie.
- Jak sobie życzysz, skarbie. - Westchnął. - Czy ten kociak może już samodzielnie jeść?
- Skąd mam wiedzieć? - Podrapałem go za uszkiem.
- Bo jeśli nie, to musimy znaleźć strzykawkę, żeby dawać mu podgrzane mleczko. Kiedyś mieliśmy kotkę, która nie chciała karmić swojego małego. Jaka to była katorga, mówię ci. Potrafiłem wstawać nawet trzy razy w nocy, żeby mu dawać jeść.
- Czyli jeszcze dziś będę musiał lecieć do apteki? - Walnąłem głową o ścianę.
- Jeśli nie mamy dozownika po moim syropie na kaszel to tak. Poszukam go. - An przejrzał szafkę w której trzymaliśmy leki. - Nie ma. Nie ma innego wyjścia. A jak będziesz wracał to idź do spożywczego i kup mleko.
- Przecież mamy mleko. - Zdziwiłem się.
- Ale 1,5%. Taki kotek pije przecież mleko od mamusi, czyli takie z większą ilością tłuszczu. - Zacząłem się śmiać. - No co, ty jak byłeś mały też piłeś! Wszyscy piliśmy!
- Tak, wiem. Ale przezabawnie to opowiadałeś. - Zakryłem dłonią usta. Kot zainteresował się naszą rozmową. - Dobra, to daj mi jeść i pójdę, zanim zamkną aptekę. A skoro idę do apteki - potrzebujemy czegoś?
- Ostatnio dokupiłem parę rzeczy, więc z tego nie potrzebujemy niczego... Ale kup mi duże opakowanie przeciwbólowych. - Wyjął talerze i zabraliśmy się za jedzenie. Kot, tak jak przeczuwał Antoine nie mógł jeść samodzielnie.
- Elix, miałeś jakiegoś zwierzaka jak byłeś dzieckiem?
- Nie. Matka twierdziła, ze będzie to jedna, wielka kupa sierści, która będzie nas obżerać. Raz złapałem sobie jaszczurkę, ale zdechła mi po jakimś czasie.
- A namawialiście ją z Robertem na coś?
- Tak. Chcieliśmy mieć psa. Owczarka niemieckiego. Ale się nam nie udało... A ty?
- Nasz dom był pełen zwierząt. Każde z nas miało swojego pupila. W efekcie trzymaliśmy dwa psy, cztery koty, rybki i króliki. Zawsze coś miauczało, szczekało, coś trzeba było posprzątać, czemuś dać jeść... Rozgardiasz jak cholera.
- Ale musiało być wesoło.
- Bo było. - An uśmiechnął się do mnie. - Zwierzęta w domu to fajna sprawa.. Jeśli masz czas i chęci, żeby się tym opiekować.
Kotek zwinął się w kulkę na moich kolanach. Czy udałoby mi się dobrze nim zająć?
- Elix, to nie jest takie trudne. - Antoine przytulił do piersi kociaka, próbując go nakarmić. W lewej ręce trzymał strzykawkę napełnioną letnim mlekiem. - Musisz wlewać do pyszczka po kropelce.
- Żeby się nie udusił? - Patrzyłem zaintrygowany.
- Nie udusiła! To dziewczynka! - Uśmiechnął się rozradowany.
- Nie UDUSIŁA! - Pokazałem mu język.
- Nie bądź zgryźliwy staruszku, tylko się ucz jak małą karmić. Bo jak cię samego na noc zostawię, to nie dasz rady. - Wcisnął mi kotkę do rąk. Niepewnie wsadziłem jej strzykawkę do pyszczka. Początkowo troszkę się wierciła, ale koniec końców dałem radę.
- Nie było tak źle... - Mruknąłem. - Weźmiesz ją do weterynarza? Zanim ją oddamy, sprawdzimy czy jest zdrowa.
- Jasne. Tylko obudź mnie rano, bo jutro idę do pracy, więc będę musiał załatwić to jakoś wcześniej. Gdzie ją oddamy? Do schroniska?
- Chyba nie mamy innego wyboru. Chyba że podpytamy znajomych i ludzi z pracy... Może ktoś zechce kotka na prezent dla dziecka?
- Popytam się. - Antoine uśmiechnął się do kociaka. - Ale ona jest taka słodka...
- Myślisz że to dobry pomysł? Zwierzę to jednak jakaś odpowiedzialność..
- Elix, przygarnąłeś na noc zwierzę, które widzisz pierwszy raz w życiu. Siedem lat temu zrobiłeś to samo. Opłacało się?
- Pomyślmy. Gdy poprzedni zwierzak uciekł do poprzedniego właściciela, myślałem że mi pęknie serce. Ale potem było coraz lepiej... Myślisz że z nią będzie tak samo?
- Zostawmy ją na parę dni, to sie przekonamy. - An chyba chciał mieć zwierzaka w domu. Ja nadal nie do tego aż tak przekonany.
- No dobra. Ale i tak masz popytać ludzi w pracy, jasne?
- Oczywiście. - Mój chłopak cmoknął mnie czule.
Takim oto sposobem Mika stała się naszym trzecim współlokatorem. Żaden z nas nie pytał o nic znajomych, żaden z nas również nie wspominał o tym, żeby ją wyrzucić. Co więcej, obaj znajdowaliśmy czas na zajmowanie się nią. Był tylko jeden problem - była strasznie głośna. Serio, tak rozdartego kota w życiu jeszcze nie widziałem. A właściwie nie słyszałem.
Donośne miauczenie wyrwało nas ze snu. Usłyszałem ciężkie westchnienie mojego chłopaka.
- Idź do niej. - Rzuciłem, zakrywając twarz kołdrą.
- Chyba cię coś boli. Sam do niej idź. - An przewrócił się na drugi bok.
- Czemu niby ja?
- Ty ją tu sprowadziłeś, to twój kot. Weź odpowiedzialność za swoje czyny. - Przywaliłem mu poduszką w łeb. Syknął cicho z bólu.
- Następnym razem, gdy usłyszę "zostawmy ją, będzie fajnie, zaopiekujemy się nią razem" wywalę cię z domu, razem z szarańczą, którą przyniesiesz. Leniwa menda... - Mruczałem pod nosem, idąc do kota. Na razie sypiała w kartonowym pudełku wypełnionym naszymi starymi ubraniami, ale w najbliższym czasie mam zamiar kupić jej posłanko. - Jesteś głodna, malutka? - Wsadziłem jej strzykawkę do pyszczka, ale od razu ją wypluła. Gdy odłożyłem ją z powrotem, znowu zaczęła przeraźliwie miauczeć. - A więc to tak... Potrzebujesz towarzystwa, co? - Zabrałem ją ze sobą i wsadziłem do łóżka. Przez całą noc mieliśmy święty spokój.
To co dobrze działało na kota, źle działało na nas. Jej obecność w łóżku, źle odbijała się na naszym życiu erotycznym.
Leżeliśmy na łóżku, An obejmował mnie w pasie. Obaj byliśmy przygotowani na długą, gorącą noc.
- Strasznie się dziś spieszysz. - Zaśmiałem się, gdy w ułamku sekundy pozbył się mojej koszulki. Przejechałem nieogolonym policzkiem po jego brzuchu. Pisnął zaskoczony.
- Powinieneś się ogolić. - Zaśmiał się, przytulając mnie mocno. Bez pośpiechu zaczęliśmy się całować. Było namiętnie, nastrojowo i....
- O cholera! - Odskoczyłem jak oparzony. Kicia, która już się u nas rozgościła, wbiła pazury w moje przedramię. Gdy miałem na sobie jakieś ubrania – spoko, nawet nie bolało. Ale teraz świeże ranki paliły mnie jak diabli.
- Mika! Nie można! - Mój chłopak odczepił ją od mojego ramienia. -Wiem że wygląda smakowicie, ale na niego nie wolno polować!
Zrezygnowany położyłem się na plecach.
- Czy ten sierściuch będzie nam tak cały czas wchodził na głowę? - Spojrzałem na Ana, który wywalił Mikę z pokoju i zamknął za sobą drzwi.
- Raczej tak. - Położył się obok. - Przyzwyczajaj się do tego.
- Ale żebyśmy już nawet nie mogli trochę się poprzytulać, bo ta mała złośnica już poczuje się ignorowana? Jest bardzo egoistyczna, zbyt pewna siebie i wredna.
- I bardzo przypomina mi kogoś tu obecnego. - Westchnął An.
- Że niby ja jestem do niej podobny?! - Usiadłem na brzegu łóżka. - Chyba śnisz, maleństwo!
- No a nie? Jeśli czegoś chce, chodzi i wrzeszczy, dopóki tego nie dostanie, wybrzydza jak mało kto, to ona dyktuje tu warunki i potrzebuje wiecznej adoracji i skupieniu na sobie całej uwagi. Jaki pan, taki kram, Elix.
- Za to po tobie odziedziczyła lenistwo, żołądek bez dna i uwielbienie do wielkich, ciepłych miękkich miejsc, takie jak łóżko czy kanapa. - Nie byłem dłużny. - Poza tym ja nigdzie nie stawiam warunków. - Obraziłem się.
- No wcale. - Nie widziałem tego, ale jestem pewien że wystawił mi język. W jednej chwili złapałem go w pasie i położyłem na brzuchu.
- Skoro sądzisz że stawiam ci jakiekolwiek warunku, to pokażę ci że postawić ci mogę również co innego... - Przejechałem językiem po jego szyi. Mój chłopak roześmiał się radośnie.
- An! Gdzie jesteś?! - Krzyknąłem. - Łazienka! - Odpowiedział bełkotliwie. - Co robisz? - Myję zęby. Co chcesz? - Usiadłem na pralce. - Twoja mama dzwoniła. Zaprasza nas na święta. - Na Wihilię szy dhrugi deń? - Zapytał z ustami pełnymi piany. - Powiedziała że na całe trzy dni świąt. Chce, żebyśmy odwiedzili twoich dziadków i jakaś tam ciotkę. Co ty na to? - Jhak ha lao! - Bełkotał. - Ae wesz, muche szopie zaatwic wohe w honocie i kupic noy pohrarik donowy, zeby...- Wstrzymaj konie! - Krzyknąłem. - O co ci chodzi do cholery?Wypluł pianę z ust. - Mówię że się zgadzam, ale muszę załatwić sobie wolne na te trzy dni i kupić nowy „Poradnik domowy”, bo podobno mają bardzo dobre przepisy na śledzie. A wiesz jak ja kocham śledzie. - Wyrzucił z siebie słowa z prędkością, której nie powstydziłby się Lil Wayne i wrócił do mycia zębów. - Więc jedziemy do nich?- A twhoja rhodzina? - Co moja rodzina?- Spotkash szię sch nimi?- Nie. Nie mam po co.- Nawet z ojcem i bratem? - Spojrzał na mnie uważnie. Odłożył szczoteczkę i wypłukał usta. - Masz rację. Może do nich zadzwonię i zaproszę do nas. Masz coś przeciwko?- Skąd. To będzie nawet fajne. Twój ojciec jest spoko. - Zdjął koszulkę.- Co ty wyprawiasz? - Zdziwiło mnie jego zachowanie. - Biorę prysznic? - Pozbył się również spodni. - Jest wieczór, pora spania. To chyba normalne że ludzie o tej porze się myją. - Dobra, daj spokój... - Przywaliłem głową w kafelki. - Jakoś mam dziś ciężki dzień. - Właśnie widzę. - Zaśmiał się. - Chcesz się odprężyć? - Podszedł do mnie i rozpiął parę guzików w mojej koszuli.- Właściwie... co mi szkodzi? - Mika stała pod drzwiami, desperacko próbując dostać się do pomieszczenia, gdzie byli jej właściciele. Ale tutaj jej nie wpuściliśmy. Byliśmy zajęci czymś innym.

niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział 12 - Słowa, których nie chcesz usłyszeć

Antoine
       - Halo! - Odebrałem telefon podczas mycia zębów.
- An, możesz gadać? - Elix był czymś poruszony. Albo poddenerwowany. W sumie sam nie wiem.
- Thaaak. Ae mam zahete uta!
- Coo?! - Zdenerwował się. - Co ty tam do cholery robisz?!
Pochyliłem się nad umywalką i wyplułem pianę z ust.
- Mogę, ale myję zęby, matole!
- Aaaaaa! - Odetchnął mój chłopak.
- A myślałeś że co robię?!
- Nic, nic... - Zdusił chichot. - Antoine, czy zapłaciłeś rachunki za ten miesiąc?
- No oczywiście, że.... - Zamarłem w pół zdania. - Nie. Zapomniałem. Przepraszam, Elix! Wyjdę wcześniej i zajdę na pocztę!
- Dobrze, bo operator grozi że odłączy mi telefon. O której dziś wracasz?
- Tak jak zwykle, pewnie około 3 w nocy będę w domu. Obiad masz w lodówce.
- Znowu samotny wieczór... - Zaczął narzekać. - No, ale nic. Mną się nie przejmuj. Miłego dnia!
- I wzajemnie! - Rozłączyłem się.
To nie moja wina, że praca w restauracji wymagała ode mnie pracy w takich godzinach. Miałem wyrzuty sumienia, że zostawiam go samego na noce, ale cóż mogłem zrobić? I tak dobrze, że w przeciwieństwie do innych restauracji, często miałem wolne i zazwyczaj nie pracowałem w niedziele i święta. Co prawda, odbijało się to na moich zarobkach, ale przynajmniej miałem życie rodzinne.
Pomyślałem o biednym Elixie, który przez ostatnie kilka dni był niesamowicie dziwny. Nie chciał się ze mną kochać, ani nie szukał jakieś fizycznej bliskości. Z jednej strony – nie ma się co dziwić, ma okropnie stresującą pracę, a do tego cała sprawa z jego matką na pewno dała mu popalić. A do tego Elix od zawsze taki był – gdy tylko miał jakiś gorszy okres, jego popęd seksualny i bliskość wyparowywała. Może powinienem coś zrobić? Jakoś go odstresować? Tylko jak?
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła 14. Czas się zbierać!
      - Zupa-krem z dyni, zupa cytrynowa, faszerowane bakłażany, gulasz z baraniny, cannelloni oraz dwa musy czekoladowe z chilli, stolik 10! - Najgorętszy czas w kuchni właśnie się rozpoczął. Mam ręce pełne roboty i uwijałem się jak w ukropie.
- Pomóc ci w czymś? - Paula, moja współpracownica i dobra kumpela, pochyliła się nad garnkiem.
- Zajmij się zupą cytrynową, ok? Ja zrobię krem z dyni i wezmę na siebie bakłażany. Potem jakoś się rozdzielimy.
- Jasne. - Ochoczo zabrała się do pracy. Z tego co wiedziałem była już po czterdziestce i od dwudziestu pięciu lat była w związku z tym samym facetem. Wszyscy ją za to podziwiali. - Co u ciebie? Dawno nie mieliśmy okazji pogadać.
- Jakoś leci.. A u ciebie?
- Mąż chce mnie zabrać na wczasy w góry, ale szef nie zgadza się na urlop. - Mruknęła niezadowolona. - Chyba wezmę jakieś chorobowe, albo coś i pojadę. Twierdzi że nie mamy rąk do pracy.
- Chyba sobie robi jaja. Zatrudnił ostatnio cztery nowe osoby i nie ma kto mu pracować?
- Widzisz. Kurna, czy on myśli że jesteśmy jakimiś robotami? Wkurwia mnie już to wszystko i gdyby nie pieniądze, to już dawno zrezygnowałabym z pracy.
Przez chwilę pracowaliśmy w kompletnej ciszy. Aż nagle coś przyszło mi do głowy.
- Paulo... - Zacząłem nieśmiało.
- Co jest, kotku?
- Mam do ciebie pytanie...
- Słucham.
- Znaczy... Głupio mi pytać, ale ... Jak skutecznie rozgrzać faceta?
Przez chwilę przyglądała mi się w milczeniu. Spuściłem głowę, doprawiając zupę.
- Problem z Elixem? - Spytała poważnie.
- Przechodzi dość trudny okres... - Zacząłem tłumaczyć. - I chciałbym go jakoś zrelaksować.
- Skoro tak.. - Zastanowiła się na chwile, nadal pilnując jedzenia. - Zrób mu masaż. Zawsze działa. Weź dobrą oliwkę, przygaś światła, albo odłącz prąd i do dzieła. Nie ma lepszej metody, uwierz. Tylko pamiętaj, żeby dotyk był delikatny, ale nie brutalny.
- Hm? Jak to? - Zabrałem się za przygotowywanie farszu. Paprykę, miąższ z bakłażana z mięsem i przyprawami przez chwilę poddusiłem na patelni.
- Musisz go masować dość delikatnie, ale sam uścisk musi być dość mocny. Trudno to wytłumaczyć. Elix pewnie powie ci co i jak, więc się nie martw.
- I to zadziała?
- Dwadzieścia pięć lat z jednym mężczyzną. Rozmawiasz z mistrzem. Obiecuję, że będzie was czekała gorąca noc.
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się sympatycznie.
- Nie ma za co. W nagrodę biorę cannelloni. Ty zajmij się baraniną. - Zaśmiała się wesoło.
- A proszę cię bardzo!
       - Heeej! - Zauważyłem buty w holu. Elix już wrócił. Wczoraj w pracy Paula podpowiedziała mi co mam zrobić, żeby poczuł się nieco lepiej. Dlatego wybrałem się na małe zakupy.
- Tylko hej? - Mój chłopak stanął w drzwiach. - A gdzie twoje słynne japońskie powitanie?
- Myślałem że go nie lubisz. Wczoraj, gdy je usłyszałeś kazałeś mi zamknąć mordę. - Spojrzałem na niego uważnie.
- Bo była 3 nad ranem?! - Oburzył się. - Wlazłeś jak do obory i jeszcze mnie obudziłeś! Oczekiwałeś ciepłego przyjęcia?
- Tadaima... - Burknąłem.
- Okaeri! - Puścił mi oczko. Stanąłem jak wryty. Elix i język japoński?! - Byłeś na zakupach? Szkoda, że nic nie powiedziałeś. Mam ochotę na krewetki.
- Jutro ci je zrobię. Jesteś głodny?
- Nieee. - Wziął ode mnie jedną z toreb. - Co dobrego kupiłeś?
- Najpotrzebniejsze rzeczy.- Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Przecież mamy mleko i chleb. - Zdziwił się, zaglądając do lodówki.
- To że ty, zwykły zjadaczu chleba sądzisz że mamy wszystko, nie znaczy że tak jest. - Coś grzmotnęło o szybę w kuchni. Obaj rzuciliśmy się do okna. Zepchnięty mocnym podmuchem wiatru gołąb uderzył o szkło.
- Boże, ale wieje. - Skwitował mój chłopak. - I jeszcze ten cholerny śnieg. Czuję, że mogą dziś odłączyć prąd.
- Fakt. Oglądałem dziś wiadomości i z tego co widziałem – masakra. Wypadki, gospodarstwa bez prądu, ilu ludzi już zginęło.
- Dlatego trochę się zmartwiłem, jak nie zastałem cię po powrocie do domu. Po co ty leciałeś tak do tego sklepu?
- Mówisz że może dzisiaj nie być światła? - Zmieniłem temat.
- Taak. Akurat dzisiaj. Jutro przyjeżdża moja matka i jeśli nie będę miał się jak umyć... to się zdenerwuję. Idziesz jutro do pracy?
- Nie, Fabian bierze moją zmianę. Zostanę z tobą, żeby cię powspierać.
- Kochany. Idę pooglądać wiadomości. Idziesz ze mną? - Ruszył w stronę drzwi.
- Za chwilkę. Mam parę rzeczy do zrobienia.
       - Nie wierzę! Serio, odłączyli prąd! - Elix był wściekły. - A chciałem odpocząć przed jutrem!
- To może się wcześniej położysz? - Zaproponowałem.
- Ok... - Zgodził się niechętnie i ruszył do sypialni. - Emmm... An? Co tu się dzieje? - Krzyknął po paru sekundach. Nie mogłem powstrzymać chichotu.
- Chciałeś odpocząć i zrelaksować się przed jutrem, prawda? - Dołączyłem do niego. Przerobiłem naszą sypialnię na mały salonik spa. Poustawiałem i pozapalałem świece zapachowe, zdjąłem poduszki i kołdrę z łóżka, tak że zdawało się ono być miejscem przeznaczonym do masażu i na stoliku nocnym postawiłem olejki i balsamy. Elix patrzył na to ze zdziwieniem. - Więc witam w moim małym, domowym spa.
- Ty... to... sam... ale... jak... - Próbował się wysłowić.
- Jestem Antoine, jestem pana masażystą. - Ukłoniłem się przed nim. - Na co ma pan ochotę?
- Nie bawmy się w przebieranki, An. - Uśmiechnął się do mnie. - Zrobiłeś to wszystko dla mnie?
- Tak. - Przeczesałem mu czule włosy.
- Więc chyba skorzystam. Mam się rozebrać?
- Tak. - Elix ściągnął z siebie koszulkę i dżinsy. - Tam? - Pokazał na łóżko. Kiwnąłem głową, obserwując jego zgrabne ciało.
Mój chłopak położył się na brzuchu, a ja usiadłem na jego pośladkach, łapiąc pierwszą, lepszą oliwkę. Powoli i bez zbędnego pośpiechu zacząłem go masować. Był potwornie spięty, jego mięśnie były jak skały. Moje palce przejechały wzdłuż jego karku. Elix mruknął leniwie.
- Troszkę mocniej. - Poprosił.
- Jasne.. - Dotykanie tego chłopaka było... niesamowicie przyjemne. Był idealny, niczym ci modele z reklam bielizny. Pochyliłem się nad nim i pocałowałem jego kark. Mój chłopak zaśmiał się cicho w odpowiedzi. - Jesteś okropnie spięty. - Wzmocniłem dotyk. W końcu po paru minutach zaczął się rozluźniać. Oddychał nieco głośniej i spokojniej, jakby w końcu przestał zadręczać się problemami.
- Elix, połóż się na plecach. - Poprosiłem.
- Po co? Znalazłeś jakiś masaż na przednie partie ciała? - Zaśmiał się.
- Tak. - Puściłem mu oczko. - Jest najlepszy dla zestresowanego człowieka. -Pochyliłem się nad nim i bardzo czule pocałowałem. Elix złapał rąbek koszulki, którą miałem na sobie i pociągnął ją w swoją stronę.
- Powinieneś się jej pozbyć. - Momentalnie ściągnął ją ze mnie. Jego usta przeniosły się na moją szyję. - Antoine.. - Mruknął. Zagryzłem wargę. Nie mogłem na to pozwolić.
- Czekaj!
- Co? - Wydawał się wytrącony z równowagi.
- Masz się odprężyć.
- Jestem odprężony. - Przejechał językiem po moim obojczyku. - I strasznie napalony.
Sięgnął do guzika od moich spodni i rozpiął je, uwalniając trzymaną zdecydowanie za długo erekcję. Pozbyłem się ograniczającego mnie materiału i po chwili byliśmy tylko my dwaj złączeni ciasnym, ale jak gorącym uściskiem.
- Mogę być dziś na górze? - Spytałem pomiędzy rundą pocałunków.
- yhym. - Mruknął Elix, nie odrywając się od mojego sutka. Pożądanie wzrastało z każdą sekundą.
Złapałem leżącą obok oliwkę i wylałem sobie trochę na dłoń. Sięgnąłem pod bokserki mojego ukochanego i zacząłem nacierać jego męskość. Elix spojrzał się na mnie ze zdziwieniem.
- A nie chciałeś być czasem na górze?
- Chciałem. - Zacząłem podgryzać jego wargę. - Ale to ty masz być stroną dominującą.
Mój chłopak zdusił chichot i również sięgnął po buteleczkę. Po wylaniu odpowiedniej ilości na dłoń, powędrował w głąb mojej bielizny. Gdy wsadził we mnie palec, poczułem jakbym się roztapiał. Niezwykle przyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało.
- Zaraz będziesz gotowy. - Elix powoli pieścił moje ciało. - Działaj mały. - Pocałował mnie czule.
Wpierw pozbyłem się swojej bielizny, a następnie bokserek mojego ukochanego. Był twardy jak skała.
Oplotłem go nogami, a następnie nakierowałem tak, by we mnie wszedł. Rozkoszne uczucie przeszło przez moje ciało. Początkowo poruszałem się bardzo wolno, żeby się przyzwyczaić. Zabawne, że nawet po tylu latach nasze ciała jeszcze potrzebowały rozgrzewki. A w szczególności moje. Dopiero po dłuższej chwili zacząłem odczuwać rzeczywistą przyjemność, jaką ludzie czerpią z seksu.
- Wyglądasz przepięknie z tymi różowymi wypiekami na twarzy. - Szepnął mój chłopak, sprawiając że otworzyłem oczy.
- Zawstydzasz mnie. - Jęknąłem, wtulając jego głowę w swoją klatkę piersiową. Jego usta ponownie przywarły do moich sutków. Poczułem jego zarost, delikatnie łaskoczący moją skórę. Boże, jest mi zbyt dobrze!
Po kilku minutach Elix agresywnie złapał mnie w pasie i jednym ruchem położył na plecach.
- Koniec zabawy, mój drogi. - Oznajmił i uniósł moje nogi do góry. Wszedł we mnie i zaczął ruszać się tak intensywnie, że myślałem że zaraz umrę z przyjemności. Nie próbowałem nawet uciszać jęków, które wydobywały mi się z ust. Elix, zazwyczaj cichy i nieokazujący emocji, też nie mógł się powstrzymać.
- Możesz dojść we mnie. - Mruknąłem cicho, tak by tylko on mógł to usłyszeć. Opłaciło się. Paula miała rację. Było bardzo gorąco. Niemalże parzyło.
Elix wykonał kilka głębszych ruchów, aż przez moje ciało przeszła jedna, długa fala rozkoszy. Krzyknąłem jak dziewczyna, wbijając paznokcie w ramiona ukochanego, a następnie padłem na łóżko, zupełnie wyczerpany. Chwilę później Elix zrobił to samo. Leżeliśmy przez chwilę, oddychając ciężko po tym całym wysiłku.
- Słyszę jak ci bije serce... - Mój chłopak leniwie przejechał palcem po moim brzuchu.
- To znaczy że żyję. - Uśmiechnąłem się, nadal zasapany. - Ledwo, ale żyję.
- Idziemy wziąć prysznic? - Zaproponował.
- Za chwilkę. Muszę odpocząć.
         - Jak wyglądam? - Elix uniósł dłonie, żeby się przede mną pokazać. Obejrzałem go dokładnie.
- Popraw krawat. Ale wyglądasz dobrze. - Miał na sobie niebieską koszulę, krawat, szarą kamizelkę i dość elegancko wyglądające dżinsy. - Mam się jakoś przebrać czy coś?
- Nie, jest ok. Poza tym, ja będę z nią rozmawiał. - Elix podszedł do mnie i cmoknął mnie w policzek. - Dziękuję.
- Za co? - Byłem szczerze zaskoczony.
- Za wszystko. - Uśmiechnął się słodko. W tej samej chwili odezwał się dzwonek przy drzwiach. - Idę otworzyć. - Na chwilę zostałem sam. Zastanawiałem się co się teraz stanie. - Wejdźcie. Nie spodziewałem się, że przyjedziesz z obstawą.. - Mój chłopak udawał że się nie stresuje. A może nie udawał? Do kuchni weszła matka Elixa i jego ojciec z dzieckiem na ręku. Na moje oko, około pięcioletni chłopczyk uśmiechał się wesoło.
- Dzień dobry. - Pomimo wszystko, przywitałem się z nimi. Jego matka olała mnie kompletnie, ojciec jednak ukłonił mi się nisko i podał dłoń. Uścisnąłem ją nieśmiało.
- Witam pana.
- Co to za dziecko? - Elix wskazał na malucha.
- Dwa lata temu adoptowaliśmy go z twoim ojcem. - Nora była dość przerażającą kobietą. Niska, przeraźliwie chuda, z kruczoczarnymi włosami i ciemnymi oczami. Elix odziedziczył po niej jedynie kolor włosów. I był równie przerażający, gdy był wściekły. - Ma na imię Gabriel. - Chłopiec pomachał rączką do nas obydwu. Był słodki. Naprawdę słodki.
- Załatwmy to raz na zawsze. - Mój chłopak przeczesał włosy. - Chcę z tobą pogadać sam na sam. Przejdziemy się?
- No dobrze. - Kobieta nie ukrywała zdegustowania. - Zostań tutaj z NIM. - Spojrzała na mnie z jeszcze większym obrzydzeniem. Elix puścił mi oczko, a potem oboje wyszli. Zostaliśmy z jego ojcem sami. Był jeszcze mały Gabriel, ale on był najmniejszym kłopotem.
- Proszę usiąść. - Zaproponowałem. - Chce pan kawy?
- Nie, dziękuję. Lekarz mi zabronił, bo mam jakieś zdrowotne problemy.
- Serio? Co się dzieje?
- Od jakiegoś czasu boli mnie głowa i mam za duże ciśnienie. Lekarka powiedziała żebym ograniczył spożycie kawy i lepiej się odżywiał.
- To może chce pan herbaty? Mamy zwykłą, zieloną o smaku cytrynowym, jakieś owocowe...
- Jeśli byłby pan tak miły, to poproszę zieloną.
- Jasne. - Był niesamowicie uprzejmy. Co prawda, jeszcze nigdy się nie spotkaliśmy, gdy pierwszy raz przybyłem do domu Frencerów, przywitała nas tylko jego matka i brat. Jego brat był zbyt zaskoczony żeby cokolwiek powiedzieć, no a matka.. Lepiej nic na ten temat nie wspomnieć.
- Wynajmujecie, czy macie je na własność? - Dopiero po chwili ogarnąłem, że chodzi o mieszkanie.
- Niedawno spłaciliśmy całość i jest nasze. Na początku, gdy obaj jeszcze nie zarabialiśmy zbyt wiele, umówiliśmy się że zaczniemy spłacać je w ratach. I jakoś tak wyszło, że spłacaliśmy je przez trzy lata.
- Ładne. Ile macie pokoi?
- Mamy sypialnie, salon, kuchnio-jadalnie, dwa takie pokoje, gdzie jeden jest taką niby biblioteką, a w drugiej trzymamy różne graty, łazienkę i hol. Dla nas dwóch idealne.
- Nieźle sobie radzicie. Chociaż pewnie i pan, i mój syn pracujecie ciężko?
- Strasznie. Ja pracuję po nocach, a Elix spędza tyle czasu u siebie w pracy, że aż mi go żal. Ale zarobki jakoś nam to wynagradzają. - Gabriel kręcił sie na kolanach ojca, aż w końcu z nich zszedł i podszedł do mnie. Popatrzyłem w jego duże, niebieskie oczyska.
- Cześć! - Złapał mnie za kolano. Uroczo seplenił. - Jak masz na imię?
- Antoine. A ty?
- Gabriel. Tata mówił że jedziemy do brata i do wujka. Jesteś moim bratem?
- Nie. Jestem wujkiem. - Spojrzałem ze zdziwieniem na ojca Elixa. Nie był tak negatywnie nastawiony jak jego żona.
- Mój wujek zawsze daje mi mandarynki, jak do niego przyjeżdżam. - Mały wydął usteczka w podkówkę.
- Nie mogę być gorszy. - Podszedłem do szafki i wyjąłem ciastka, które wczoraj zrobiłem. - Proszę, są dla ciebie. - Postawiłem je na stole i wziąłem małego na kolana. Ten rzucił się na talerz z apetytem.
- Ostrożnie, skarbie! Żebyś się nie udławił! - Pouczył go ojciec.
- Jest pan zupełnie inny niż pana żona. Dlaczego?
Przez chwilę przyglądał mi się w milczeniu.
- Początkowo, gdy dowiedziałem się że mój syn jest homoseksualistą, byłem wściekły. Wie pan jak funkcjonuje ten kraj i jak postrzegani są geje. Nie byłem na to przygotowany, zwłaszcza że sam nie raz się z nich śmiałem. Po jakimś czasie jednak zrozumiałem, że to jego życie i ma prawo robić i przeżyć sie z kim i jak chce. Jeśli jest z panem szczęśliwy, to co mi do tego? Sam powinienem się cieszyć, że moje dziecko ma partnera, który go kocha. A jest pan dobrym człowiekiem, z tego co widze i z opowieści usłyszanych od mojego starszego syna. Dlaczego mam być nieprzychylny waszej dwójce? To, że moja religia nie akceptuje homoseksualistów, nic nie znaczy, bo Elix jest niewierzący. To jego życie i może z nim robić to co chce. Nic mi do tego.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Co za inteligentny człowiek!
- To co pan właśnie powiedział, było niesamowicie mądre. Gdyby wszyscy ludzie mieli takie podejście... Elix nie chciałby teraz rezygnować z kontaktów z własną matką.
- Nora w tej sprawie może krzyczeć ile chce, ale zapomniała o jednym. Cały "jej" majątek, tak naprawdę jest majątkiem mojej rodziny, a ja Elixa z testamentu nie skreślę, ani tym bardziej go nie wydziedziczę. Traktuje swoje dzieci tak samo. I zawsze będę.
        - Dziękujemy za odwiedziny. - Żegnałem ojca Elixa i małego Gabriela. Matka mojego chłopaka już ponownie nie pojawiła się w mieszkaniu.
- Jeszcze kiedyś do ciebie przyjadę wujku! - Mały trzymał w rączce ciastka. - I do ciebie, też braciszku! Tylko nie bądź smutny!
- Elix, chcesz żebym jeszcze kiedyś wpadł? - Ojciec położył mu rękę na ramieniu.
- Tak, przyjedźcie. - Mój chłopak był przybity. Ciekawe co się stało. - Jesteście tu mile widziani. Pozdrów Roberta i Sylwie, jak ich spotkacie, dobrze?
- Jasne, synu. Trzymaj się. - Pożegnali się i wyszli. Elix osunął się na ścianę.
- To była najgorsza rzecz w moim życiu. - Rozpłakał się. - Powiedziała mi tyle paskudnych rzeczy, łącznie z tym że żałuje iż się w ogóle urodziłem. An, czy ja na to zasłużyłem?
Przytuliłem go, pozwalając mu się wyżalić. To jedyne, co mogłem teraz zrobić.





piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 11 - Kręta droga

Hej wam! Na początku bardzo, ale to bardzo przepraszam Was za brak notki w poprzednim tygodniu, ale mój komputer zupełnie się rozkraczył i przez prawie 2 tyg byłam odcięta od świata. Ale dziś odzyskałam go z powrotem i pierwsze co robię, to pisze dla Was notkę :D Wracamy do wątku...

***

- Nie mogę w to uwierzyć... - Kręciłem się bezcelowo po pokoju. - Bez słowa, tak nagle... Moja własna matka!
- Dlaczego cię wydziedziczyła? - Antoine był równie zdezorientowany co ja.
- Nie wiesz? - Fuknąłem. - Za to, że jestem żałosną imitacją jej syna i skompromitowałem siebie i Boga, sypiając z facetem! To jej jedyny problem!
- To nie ma sensu...  - Mruknął mój chłopak.
- Prawda?! Co ją obchodzi moja orientacja?!
- Nie, Elix. Mówię o nas. Skoro masz przeze mnie aż takie problemy, to nie ma sensu, żeby...
- Przestań. - Usiadłem naprzeciw niego, łapiąc go za ręce. - W tej całej, chorej sytuacji najmniej jest twojej winy, An. - Cmoknąłem go w nos. Uśmiechnął się słodko. - Poza tym nie chodzi o pieniądze. Nie chcę jej majątku, nie jest mi on potrzebny do szczęścia. Tylko chodzi o to jak mnie potraktowała. Rozumiesz?
- Chyba.. - Ścisnął delikatnie moje dłonie. Sam miał wręcz nienaturalnie dobry kontakt z rodzicami, więc oczywiste, że nie wiedział jak się czułem. - Przepraszam... nie powinienem cię teraz jeszcze dodatkowo stresować.
- Nic nie szkodzi... Chyba muszę zadzwonić do domu... - Chciałem się podnieść, ale nie byłem w stanie.
- Nie chce ci się?
- Nawet nie wiem co mam powiedzieć. Co ty byś zrobił na moim miejscu?
- Pfff... Trudno powiedzieć. Zadzwonię może do mojej mamy i z nią pogadam? Albo lepiej - ty sobie z nią porozmawiasz!
- Ja?! Przecież... - Próbowałem się wybronić.
- Nawet nie próbuj. Moja mama cię uwielbia. Na pewno zrobi co w jej mocy, żeby ci pomóc. - Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. - Hej mamuś! To ja, twoje ukochane dziecko! Co w domu?
Przez chwilę siedział w ciszy i uważnie wysłuchiwał głosu matki. Co chwila uśmiechał się do słuchawki.
- U mnie wszystko gra. Ale Elix ma problem i potrzebuje matczynej rady. - Podał mi słuchawkę.
- Dzień dobry pani... - Mruknąłem nieśmiało.
- Elix! Moje słoneczko! Co się stało? - Gdy usłyszałem jej głos, automatycznie zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Sytuacja na froncie jest bardzo, ale to bardzo niebezpieczna. - Przyznałem szczerze, a następnie szybko wytłumaczyłem co się stało. O tym, że nie byłem w dobrych kontaktach z moją rodziną, wiedziała od bardzo dawna. Dlatego traktowała mnie jak jedno ze swoich kolejnych dzieci. "Szóstka, czy siódemka, nie robi mi  to różnicy" - zwykła mawiać.
- Zadzwoń do niej natychmiast. - Powiedziała bardzo poważnie. - I spotkajcie się jak najszybciej. Musicie to obgadać w cztery oczy. A ojciec?
- Nie zamieniłem z nim ani słowa od czterech lat. Podobnie z bratem. Nie mam kontaktu z nikim ze swojej rodziny.
- Elix, musisz się przełamać i jednak z nimi w końcu porozmawiać.
- Ale ja nawet nie wiem o czym.
- Na początku pogadaj o tej całej sytuacji z wydziedziczeniem. Potem już jakoś pójdzie.
- Tak pani myśli?
- Jestem tego pewna.
- Dziękuję. Może rzeczywiście powinienem tak zrobić.
- Nie masz za co, skarbie.
- Ależ mam. To właśnie pani uszczęśliwiła mnie w życiu najbardziej. - Antoine wytrzeszczył na mnie oczy.
- Niby jak? - Zaśmiała się do słuchawki.
- Urodziła pani kogoś, kto jest dla mnie w życiu wszystkim. - Podniosłem dłoń Ana do ust i cmoknąłem ją delikatnie. Policzki mojego chłopaka zrobiły się czerwone jak cegła.
- Elix, naucz mojego męża takiego romantyzmu! - Poprosiła. - Jak tylko załatwisz sprawy ze swoją mamą, przyjedźcie do nas. Z tego co słyszę obaj musicie odpocząć od tego miasta.
- Na pewno skorzystamy z zaproszenia. Do usłyszenia!
- Trzymajcie się! - Rozłączyła się.
Przez chwilę siedzieliśmy z Anem w ciszy, patrząc sobie w oczy.
- Frajer z ciebie. - W końcu mój chłopak przywalił mi delikatnie w przedramię. - Brzmiałeś jak jakaś szalona dziewica.
- Podobało ci się to.
- No skąd. - Otworzył szeroko usta. - Nie lubię takich lamerskich tekstów.
- A te policzki zrobiły ci się takie czerwone, bo ci było zimno, tak? - Rzuciłem mu telefon na kolana. - Ehh, czas odwalić najgorszą część.
- Dzwonisz?
- Dzwonię.
- Chcesz żebym poszedł?
- Nie obrazisz się?
- Skąd.
- Będę w kuchni.
Wyjąłem telefon i wybrałem numer do biura, w którym pracowała moja matka. Nie odebrałaby, gdybym zadzwonił do niej na komórkę.
- Nora Frencer, manager, słucham? - Jej zimny i lodowaty głos rozległ się w słuchawce.
- Dzień dobry, pani matko.
- Elix, cóż za niespodzianka. - Powiedziała tak nieszczerze, że aż mnie to zabolało. - Czemu dzwonisz?
- Bo właśnie dostałem pisemko z urzędu.  Mamo, w co ty pogrywasz?
- Nie mów tak do mnie. Wychowałeś się w normalnej rodzinie, nie jesteś jakimś obdartusem z patologicznej rodziny, więc takie zboczenie w twoim przypadku nie powinno mieć miejsca. Ja tylko chciałam żeby moje dzieci były normalne. I żeby żyły tak jak przykazał nam Pan Bóg. Skoro nie możesz dostosować się do jednej mojej zasady, nie ma sensu żebyś nazywał się moim synem.
- Dlaczego? - Poczułem wilgoć pod powiekami. - Dlaczego tak bardzo ci to przeszkadza?
- To wbrew naturze, prawu ludzkiemu i prawu bożemu. Nie chcę mieć nienormalnych dzieci. Twój brat ma piękną żonę, dwóch synów. A co zostanie po tobie? Tylko zła opinia publiczna! Powinieneś się wstydzić, Elixie. To co robisz jest po prostu żenujące i obrzydliwe. Cofnę pismo, jeśli ty zaczniesz żyć jak człowiek.
- Więc będzie lepiej, jeśli jak najszybciej się spotkamy i zakończymy to raz na zawsze. - Nagle wszelkie emocje ode mnie odpłynęły.
- Mówisz serio? - Chyba ją tym zaskoczyłem .
- Tak. Skoro osoba, która powinna mi być najbliższa, czyli moja matka mnie nie akceptuje, to znaczy że nie ma sensu ciągnąć tego dalej. Nie chcę mieć już z wami nic wspólnego. Przyjedźcie do mnie.. we środę za tydzień? Ty i ojciec. Skończmy to. Masz mój adres, prawda?
- Mam... - Matka była zdezorientowana.
- Więc pogadamy we środę. Z mojej strony to tyle. - Rozłączyłem się, nawet nie czekając na jej odpowiedź. Byłem wściekły, naprawdę wściekły. Poszedłem do kuchni. Antoine krzątał się przy blacie. Strasznie się denerwował. Widziałem to po jego nerwowych, nieskoordynowanych ruchach.
- An.. - Odwrócił się szybko w moją stronę.
- Jak poszło? - Zapytał zmartwiony.
- Przyjedzie we środę. - Podszedłem bliżej.
- Wszystko będzie dobrze?
- Mam nadzieję. - Przytuliłem go mocno. - Antoine...
- Co skarbie? - Podrapał mnie po ramieniu. Wtedy poczułem przypływ niesamowitej adrenaliny. Moje dłonie powędrowały pod koszulkę Ana, a moje usta łapczywie wtopiły się w jego. Zaskoczony nagłym przypływem uczuć An złapał się blatu, jakby tracąc grunt pod nogami.
- Wyjdź za mnie. - Szepnąłem pomiędzy dwoma namiętnymi pocałunkami.
- Co? - Przerwał zaskoczony.
- Wyjdź za mnie, Antoine. - Powtórzyłem poważnie.
- Elix, ale nie mamy prawa, małżeństwa homoseksualne są zabronione...
- Więc się przeprowadźmy, pobierzmy się i załóżmy rodzinę. - Byłem tak poważny, jak jeszcze nigdy. - Bądź mój już na zawsze.
Ciepły uśmiech mojego chłopaka na chwile mnie rozchmurzył.
- Jestem twój, Elixie. - Szepnął. - Poza tym jesteśmy już rodziną. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. A z przeprowadzką wiążą się spore kłopoty - obaj musielibyśmy rzucić pracę i zacząć wszystko od nowa. A na to nie jesteśmy jeszcze przygotowani, prawda?  - Pocałował mnie długo i namiętnie. Miał rację. To było szalone, dziwne i głupie. Porwałem się z motyką na słońce. Przecież... - Tak.
- Co? - Mruknąłem zaskoczony.
- Tak. Chcę za ciebie wyjść. - W oczach Antoine'a widziałem tę samą powagę, co w moich parę chwil temu. Nie żartował. Chciał tego. Naprawdę chciał!
- An... - Przysunąłem jego głowę bliżej. - Człowieku, ile razy jeszcze sprawisz, że będę wariował ze szczęścia? - Uśmiechnąłem się szeroko, zapominając o problemach. Moja przyszłość, moja rodzina i moja miłość były ze mną cały czas. Potrzebowałem tylko czasu, żeby to dostrzec.

- Panie Frencer! - Maya, moja osobista asystentka, biegała za mną przez cały dzień. Jacoby naprawdę się postarał. Nie dość że miałem własną asystentkę, przyczepę, w której miałem swój mini-gabinet, to również dostałem pozwolenie, by chodzić swobodnie po starym domu Jacobiego, gdzie obecnie mieszkał z żoną i dziećmi. - Pan Jacoby prosił pana do swojego gabinetu. Mam się czymś zająć?
- Dopilnuj, żeby wyliczyli dokładnie odległość między oknami. Ma być dokładnie 178 cm. Inaczej wszystkie inne plany szlag trafi. - Maya jest trochę starsza ode mnie, jednak już po dwóch dniach pracy z nią, miałem wrażenie że jest ona moją prawą ręką. Inteligentna, wygadana i zorientowana we wszystkim, zjednoczyła sobie całą ekipę.
- Jasne, możesz mi zaufać. - Odgarnęła opadającą jej na oczy grzywkę i zajęła się wydawanie poleceń budowlańcom, którzy byli skorzy zrobić dla niej wszystko.
Szybko skierowałem się do gabinetu Jacobiego. Oglądałem nowobogacki dom, urządzony trochę kiczowato, jednak wskazujący na status właściciela.
- Co jest.... - Wszedłem do środka i od razu zawróciłem na pięcie. Na biurku widziałem odchylonego Jacobiego, a od pasa w dół zasłaniał go... Marco? Cholera.
- Wejdź Elix! - Jacoby zawołał po kilku chwilach. Nieśmiało wetknąłem głowę do pomieszczenia. - Spokojnie, już jest w porządku. Nie wiedziałem że Maya tak szybko cię znajdzie.
Marco patrzył na mnie tak, jakbym wymordował mu pół rodziny. Poprawił rozczochrane włosy i założył okulary.
- Sorry, powinienem pukać.
- Celowa gra słów? - Jacoby puścił do mnie oczko, a ja złapałem się za usta.
- Nie, znaczy... następnym razem, zanim wejdę... będę krzyczał już na środku korytarza! - Poprawiłem się szybko.
- Tak się z ciebie śmieję, Elix. Nic się nie zmieniłeś, wiesz?
- Chyba tylko ty tak sądzisz. - Burknąłem.
- Nie bocz się na mnie. Jak go uczyłem... - zwrócił się do Marco. - ...to cały czas się na mnie obrażał.
- Bo mówiłeś że jestem głąbem!
- Chciałem cię zagonić do roboty, leniu! Byłeś zdolny, ale leniwy jak cholera.
- Nieprawda! - Chciałem w niego rzucić długopisem, ale przypominałem sobie że to mój szef. - Co pan chciał ode mnie, szefie? - Poprawiłem się.
Jacoby uśmiechnął się, odsłaniając idealnie białe zęby.
- Mam do ciebie... Marco co jest? - Spojrzał na młodego. - Ooo, nie bądź zazdrosny o Elixa, to już przeszłość.
- Przerwał nam. - Fuknął.
- Jesteśmy w pracy. Poza tym jak pójdzie, to możemy dokończyć. - Pieszczotliwie pogładził go po policzku.
- Tylko żeby twoja żona was nie przyłapała. Ja to ja, ale ona...
- Jest na Hawajach, razem z dziećmi. - Marco niemalże na mnie syknął. - Nie interesuj się tym aż tak.
- Przepraszam! - Uniosłem ręce do góry, wycofując  się z tej dziwnej sytuacji.  To nie była moja sprawa. - A więc Jacoby,  co ode mnie chciałeś?

W pokoju było chłodno. Bardzo chłodno. A ja czułem tylko dotyk delikatnych, sprawnych palców, przesuwających się po moim ciele. Byłem nagi, miałem związane ręce i opaskę na oczach.
Wydałem długi, dość kobiecy jęk, gdy mój penis znalazł się w ustach Antoine'a. Kiedy zaczęliśmy się kochać? Nie pamiętam. Wiem jednak, że było to niesamowicie przyjemne.
Prawie doszedłem, byłem już niesamowicie blisko szczytu, gdy nagle mój chłopak przestał.
- Antoine, co się stało? Proszę cię, skarbie nie przestawaj... - Błagałem.
- On nie przestanie, Elixie. - Niski, chropowaty głos na początku bardzo mnie przestraszył.
- Jacoby? Co się dzieje? Zostaw mnie!
- Nie schowasz się przed przeszłością. On musi wiedzieć o nas. - Opaska znikła mi z oczu. Parę centymetrów nad moją twarzą zawisł mój obecny szef i były kochanek.
- Nie musi. To nie jest coś, czym chciałbym się chwalić. - Syknąłem.
- Na to już za późno. - Jacoby obrócił moją głowę w prawo, gdzie znajdowało się krzesło, na którym siedział Antoine. Również był związany, jednak widział wszystko, co działo się przed chwilą. Oczy miał pełne łez.
- Powiedziałeś że nie chcesz mnie skrzywdzić. - Prawie krzyknął. - Obiecywałeś! Jesteś takim samym oszustem jak oni! Nie chcę już z tobą być! - Z jego oczu popłynęły łzy.

Wtedy się obudziłem. Zaniepokojony rozejrzałem się po ciemnej sypialni, obok było słychać tylko spokojny oddech Ana. Cmoknąłem go w czoło i na chwilę wyszedłem na balkon. Było zimno jak cholera, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Ten sen... Był przerażający. Czyżby Jacoby znowu zaczął coś znaczyć w moim życiu? Niemożliwe. Skrzywdził mnie tak bardzo, że miałem go dosyć. To że mi się przyśnił jest tylko nieporozumieniem. Westchnąłem ciężko. Boże, co ja mam za życie...
- Elix, co ty tu robisz? - Zaspany, opatulony kocem Antoine wyszedł za mną.
- Po co wstałeś?
- Bo rozpieprzyłeś drzwi od balkonu na całą szerokość i piździ jak sto czortów. - Warknął na mnie. Taaak, Antoine, którego budzi się zbyt wcześnie, to najgorszy Antoine, jakiego można sobie wyobrazić.
- Chodź, wracamy. - Pokierowałem go w stronę łóżka. Następnie zamknąłem okno i spokojnie położyłem się obok. Do rozmyślań wróciłem już w ciepłym łóżku.

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 10 - Początek

Marzec 2008

Kto uratował Antoine’a przed Dannym po raz pierwszy? Ja. Kto następnie stał się jego najlepszym przyjacielem i pomagał mu przy każdej okazji? Ja. A kto teraz ścierał krew z jego twarzy i opatrywał mu rany? Brawo! Ja!
- Nie kręć się. – Ofukałem go, próbując wyjąć mu dość spory kawałek szkła zza ucha.  – Jezu, człowieku co on ci zrobił?
Antoine milczał. Siedział smętnie i co jakiś czas wzdrygał się, gdy odkażałem mu rany.
- Chyba będę musiał iść do apteki. – Dodałem po chwili. – Kończą mi się plastry i bandaże. Poczekasz chwilę sam?
Próbowałem wstać, ale coś mnie powstrzymało. Na barkach poczułem dłonie Ana. Spojrzał mi w oczy.
- Dlaczego? Dlaczego nigdy nie mogę ciebie posłuchać? Czemu jestem aż takim debilem?
- Bo jesteś jeszcze młody. – Klepnąłem go w kolano. – Poza tym uczuciowa z ciebie osoba. Dlatego robisz takie głupoty. – Zaśmiałem się.
- Jesteś tylko 3 lata starszy, a jesteś taki mądry, że to szok.  Elix, przepraszam cię. – Przyciągnął mnie do siebie i rozpłakał się na dobre.
- Nie masz za co, młody.
- Mam. Powiedziałeś że nic dobrego z tego nie wyniknie, a ja ci nie wierzyłem. Udawałem że niewiadomo jak dobrze znam Dannego i co? Teraz siedzę ze złamanymi żebrami, zmasakrowaną twarzą i zniszczoną psychiką. Kto mnie przed tym ostrzegał?
- Myślę że to będzie dla ciebie najlepsza nauczka. Teraz już na pewno do niego nie wrócisz.
- Myślę że masz racje. – Westchnął ciężko.
- Ja też powinienem cię ukarać. Tylko teraz nie mam serca ci tego robić. Zbieraj się, jedziemy do szpitala.
- Po co?
- Twierdzisz że masz złamane żebra. Trzeba to zbadać.
- Proszę odpoczywać. – Starsza pielęgniarka z zaciętym wyrazem twarzy, niemal wyrzuciła Ana z pokoju. – I proszę się więcej nie wdawać w bójki. Następny!
- I co?  - Siedziałem w poczekalni z pół godziny.
- Parę szwów, dwa złamane żebra i kilka sporych sińców. Ale jest dobrze. – Uśmiechnął się słabo. – Mam wypoczywać w domu i się nie przemęczać.
- To wracamy. Zajedziemy jeszcze do apteki po plastry i wodę utlenioną, a potem do sklepu po coś do żarcia. Chcesz coś konkretnego? – Otworzyłem przed nim drzwi. Wyglądał marnie. Całą głowę miał zabandażowaną, na rękach widać było liczne rozcięcia, jakby próbował sobie podciąć żyły. Dodając do tego jego skrajne wychudzenie, miałem przed oczami żywy obraz nędzy i rozpaczy.
- Nie, ale możesz kupić kurczaka i ryż, a ja coś z nim zrobię.. – Wydukał słabo. Stojąc y obok wejścia młody chłopak z papierosem w dłoni spojrzał na nas spode łba.
- Jebane pedały. – Rzucił, a następnie odwrócił się na pięcie w przeciwną stronę. Chciałem za nim pobiec i pokazać  mu gdzie jego miejsce, ale An mnie powstrzymał.
- Nie przejmuj się nim.. Chodź, wracamy.. Chce mi się spać…

Wrzesień 2008

Od tamtych wydarzeń minęło parę miesięcy. Wszystko wróciło do normy. Antoine skończył szkołę i rozpoczął pracę w restauracji, jako młodszy pomocnik kucharza. Wyprowadził się z akademika i z małą, finansową pomocą rodziny wynajął własne mieszkanie, chociaż i tak zdecydowaną większość czasu spędzał u mnie. Byliśmy ze sobą bliżej niż kiedykolwiek. Wiedzieliśmy o sobie absolutnie wszystko. Jednak jednej granicy nie przekroczyliśmy – nadal byliśmy TYLKO przyjaciółmi. I żaden z nas nawet nie próbował jej przekroczyć.
- Jak wam się układa? – Lykke, mój przyjaciel z dzieciństwa z dzikim uśmiechem usiadł przy stole.
- Tak jak nam. Bardzo dobrze, czysta, niewinna przyjaźń.
- Jestem zażenowany. Wy się kochacie. An bez ciebie szaleje i nie umie nic zrobić, a ty, gdy nie ma go przy tobie,  stajesz się ponurakiem i gburem. Kochasz go.
- Nie kocham..
- Elix…
- Nie ko… Lykke to nie jest takie proste! Ja tylko chce mu pomóc. To biedny i zagubiony chłopak, który został wykorzystany. Zasługuje na szczęście.
- Które ty chcesz mu dać.
- Tak. To znaczy… nie! Znaczy… cholera! Bierzesz to zbyt dosłownie!
- Pomyślmy… Przez parę miesięcy spotykacie się średnio pięć razy w tygodniu, z czego co najmniej dwie noce śpicie w jednym mieszkaniu. Nie ruszacie się nigdzie bez siebie, macie swój własny szyfr, który rozumiecie tylko wy dwaj. Rozpieszczasz go jak dziadowski bicz, a on poświęca się dla ciebie jak nikt inny. Nie, wcale się nie kochacie, to tylko normalna, zdrowa relacja pomiędzy dwoma kumplami. Powiem ci coś – jeśli chcesz go naprawdę uszczęśliwić to pocałuj go przy najbliższej, możliwej okazji.
- Gadasz bzdury, Lykke. – W mojej kieszeni zawibrował telefon. – Poczekaj, odbiorę… Cześć An!
- Elix! Masz plany na wieczór? – Spojrzałem kątem oka na Lykke’a. Uśmiechnął się dwuznacznie.
- Nie, nie mam.
- Doskonale! Chcesz być moim testerem?
- Zależy czego.
- Zaczynam romans z kuchnią indyjską. Dostałem kilka przepisów od pewnego Hindusa. Chcesz spróbować?
- Brzmi nieźle. O której?
- Dwudziesta?
- No to jesteśmy umówieni.
- Cieszę się. Do zobaczenia!
- Na razie!
- OOOOO, zakochańce!
- Cicho bądź Lykke!
- Ale wy właśnie umówiliście się na randkę!
- Żadna randka… Po prostu wieczorem jemy kolację.. Razem… we dwóch…
- Czyli to nie randka? – Uśmiechnął się ironicznie.
- Skąd!
- Taaaaaaaaak. Elix, spójrz prawdzie w oczy. Randkujecie. Tylko podświadomie. Teraz któryś z was musi się przełamać i wnieść to na wyższy poziom.
- Nie denerwuj mnie, kretynie.
- To nie ja zachowuję się jak napalona szesnastolatka!
- Idź lepiej zadzwoń do Tima! – Tim jest wielką miłością Lykke’a, który zupełnie stracił dla niego głowę. Nie wiedzieć czemu jest to dla nas wszystkich bardzo zabawne.
- Przynajmniej umiem się przyznać d uczucia jakim go darzę. Otwórz się na emocje!
- Jestem otwarty. – Oburzyłem się.
- A to ciekawe… - Skwitował.

- Jesteś w samą porę! – Antoine wpuścił mnie do środka. – Czuj się jak u siebie.
Jego wynajęta kawalerka była tak samo ciasna jak moja. Było o małe, przytulne mieszkanie pełne ciepła i żywych kolorów. Zawsze pachniało w nim jedzeniem i męskimi perfumami. Dzisiaj roznosiły się dziwne, orientalne zapachy.
- Ciekawy zapach. – Skomentowałem. – Czuć strasznie dużo intensywnych aromatów.
- Oj tak! Kuchnia indyjska szczyci się różnorodnością i bogactwem smaków i zapachów. To działa sztuki na talerzu! – Gdy An zaczynał mówić o jedzeniu stawał się zupełnie innym człowiekiem. Widać było jego pasję i miłość do tego co robi.
- Siadaj na blacie czy coś, zaraz wszystko się dogotuje.
Zgodnie z poleceniem, wskoczyłem na blat i przez chwilę w skupieniu obserwowałem jego pracę.
- Spróbuj. – Podsunął mi łyżkę pod nos. Zauważyłem ryż w żółtym sosie. Ostrożnie wsadziłem ją do ust. Aromatyczne, trudne do zidentyfikowania smaki rozlały mi się po podniebieniu.
- Pycha! Gotujesz jak anioł! – Zaczerwienił się na ten komplement.
- Serio? Dziękuję… - Uśmiechnął się słodko. Dopiero teraz zauważyłem, że jego ręka leży na moim kolanie. – Ubrudziłeś się. – Delikatnie potarł palcem tuż przy moich ustach. Zniecierpliwiony polizał palec i ponownie potarł resztki sosu. Dopiero po chwili dotarło do nas co się właśnie wydarzyło. Antoine  poczerwieniał jeszcze bardziej. – Przepraszam. – Wydukał.
- Nie masz za co. – Uśmiechnąłem się. Jezu, rzeczywiście. Zachowujemy się jak zakochane dziewice!
- Jak było dziś na uczelni?
- Nic ciekawego. Powiem ci szczerze, że gdy by nie to że mam pracę, architektura by mnie wcale nie kręciła.
- Urodzony architekt mówi takie rzeczy? Chociaż masz rację, praktyka jest zawsze ciekawsza niż sama teoria.
- Najbardziej zastanawia mnie fakt, że żeby się dostać, musiałem zdawać rozszerzoną fizykę. A teraz prawie wcale się jej nie uczę.
- Biedactwo. Ale chyba lubiłeś fizykę w szkole?
- Tak, całe szczęście. Więc można powiedzieć że się opłaciło.
- Jeśli czegoś pragniesz nie możesz mieć zahamowań. – Spojrzał na mnie uważnie. – Wyjmij talerze z szafki. Możemy już jeść.
 - Teraz już rozumiem. – Przygotowałem zastawę.
- Co rozumiesz?
- Dlaczego nie umiałeś się powstrzymać, jeśli chodziło o Dannego. Musiałeś go strasznie pragnąć.
- Wydawał mi się atrakcyjny. Był starszy, doświadczony, inteligentny i przystojny. Powiedział że pokaże mi jak wygląda miłość. Kto by na to nie poszedł? Byłem pewien że właśnie tak wygląda prawdziwa, zdrowa relacja. Że jedna strona cierpliwie znosi ból i niedogodności dla przyjemności drugiej.
- Czyli że twoja wizja związku już się zmieniła?
- Tylko w teorii. Przecież nie byłem z nikim, odkąd od niego uciekłem. – Uśmiechnął się słabo i wrócił do jedzenia. Tego wieczoru zrozumiałem jedno -  nie ważne co by się działo, jak zmieniło by się nasze życie, to ja chcę być osobą, która pokaże temu chłopcu czym jest prawdziwy związek

Tydzień przed świętami usłyszałem coś, co niemalże zwaliło mnie z nóg.
- Idę na randkę. – Oświadczył radośnie An. – Poznałem go wczoraj na szkoleniu, na które wysłała nas restauracja. Ma na imię Vito, jest z pochodzenia Hiszpanem. – Opowiadał rozanielony, a ja słuchałem wszystkiego  w milczeniu. Dobrze, że gadaliśmy przez telefon – nie widział mojego wyrazu twarzy. – No idziemy w sobotę na koncert! Co o tym myślisz.
- Cieszę się.  – Warknąłem.
- Coś się stało?
- Nie, skąd. Małe spięcie w pracy. – Skłamałem, ściskając słuchawkę. – Wiesz An, musze kończyć.
- Ale Elix… - Nie zdążył dokończyć. Rozłączyłem się. Usiadłem przy biurku, chowając twarz w dłoniach. To kara za to że nie posłuchałem Lykke’a, gdy dobrze mi radził. Teraz An zaczyna układać sobie życie, a ja cierpię. Znowu przez niego cierpię.
Przez następne dni zbywałem Ana jak tylko mogłem. Nie miałem konkretnego powodu, jednak nie chciałem się z nim widzieć. Bezskutecznie próbował wyrwać mnie na spacer.
- Elix, święta już tuż, tuż! Miasto wygląda przepięknie! – Nalegał, ale zasłaniałem się wszystkim, żeby tylko nie iść. Czemu chce się ze mną spotykać,  skoro już sobie kogoś znalazł? Gdybym tylko był odważniejszy… może mógłbym…
Głośne walenie do drzwi wyrwało mnie z zadumy. Sobota, godzina osiemnasta. Kto to mógł być?
- Frencer do cholery, otwieraj te pieprzone drzwi! – Antoine brzmiał poważnie. – Co się z tobą dzieje do cholery?! Nie odpisujesz, nie dzwonisz, nie chcesz się spotykać?! Nie chrzań mi tu o pracy i studiach, bo ci nie uwierzę. O co ci chodzi? Zrobiłem coś źle?
- Nie… Ty nie… To… Po prostu…
- Po prostu co? – Przyjrzałem mu się uważnie. Policzki miał zaróżowione od mrozu. Zdążył przytyć po tym całym incydencie i trochę popracował nad formą. Teraz też zauważyłem jak bardzo urósł – zamiast małego, siedemnastoletniego chłopca, stał przede mną prawie dwudziestoletni mężczyzna, wpatrując się we mnie z gry i przenikając mnie swoimi szmaragdowymi oczami.
- Ty mnie wkurzasz. – Zdobyłem się na odwagę. – Wkurzasz mnie tym, że zawsze szukasz szczęścia najdalej jak tylko się da, a masz je tak blisko. Od trzech lat mnie olewasz i nazywasz przyjacielem. A ja nie chcę być twoim przyjacielem! – Krzyknąłem. – Kocham cię do cholery! Kocham cię mocniej niż samego siebie i jak słyszę jak idealnych facetów sobie znajdujesz, dostaję kurwicy! Dlatego się nie odzywałem! Skoro chcesz się spotykać z Vito, proszę bardzo! Jednak wtedy zostaw mnie w spokoju, żeby nie pękło mi serce!
Antoine przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się we mnie z lekkim niedowierzaniem. Chwilę później zaśmiał się cicho.
- Poczekaj. – Wyjął telefon i wybrał czyjś  numer. – Halo? Tak, potrzebuję jednak twojej pomocy. To w tym klubie, w którym Ada robiła imprezę. Tak, poznasz go. Dzięki, na razie. – Rozłączył się.
- Co to było? – Zapytałem lekko zdezorientowany.
- Nie było sensu iść na randkę, z której nic by nie wynikło, skoro tutaj stoi człowiek, względem którego moje uczucia są pewne. – Uśmiechnął się. – Nie chciałem psuć tej przyjaźni, która była między nami, ale widzę że nie da rady. Ja ciebie też kocham, Elix. Dużo czasu zajęło mi dojście do tego, jednak jestem stuprocentowo pewny, że jesteś dla mnie tym jedynym. – Podszedł do mnie bliżej. – Tyle razy o tym śniłem, albo zastanawiałem się jakby to wyglądało. – Objął mnie w pasie. – Powiedz słowo, a przestanę… - Nasze usta dzieliły milimetry. Serce biło mi jak szalone. Zarzuciłem mu ręce na kark i przyciągnąłem jeszcze bliżej.
Kontrast pomiędzy chłodem jego skóry, a gorącem jego ust był niesamowity. Miał miękkie, delikatne usta, a jego język sprawnie poruszał się w moich ustach. Poczułem jak miękną mi nogi i delikatnie się osunąłem. Antoine objął mnie mocniej i sam osunął się  na podłogę, nie odrywając swoich ust od moich.
- Czy ty też pragniesz mnie tak desperacko jak ja pragnę ciebie? – Spytał po paru chwilach, gdy obaj złączeni w uścisku tkwiliśmy na podłodze.
- Tak. – Oparłem swoje czoło o jego. – Od dziś nie możesz nawet pomyśleć o randkach z innymi, bo jesteś mój. W końcu.
Trzy dni przed świętami Bożego Narodzenia, zaczął się nowy rozdział w życiu każdego z nas. Niepozbawiony trudnych chwil i wad, jednak najlepszy i najpiękniejszy, jaki mogliśmy sobie tylko wymarzyć.

Współczesność


- Elix, wstawaj! – Antoine potrząsał moim ramieniem. – Śpiąca królewno, proszę cię. Dochodzi jedenasta, śniadanie nam stygnie…
- CO?! – Zerwałem się z łóżka jak oparzony. – SPÓŹNIŁEM SIĘ DO PRACY! SZEF MNIE ZAMORDUJE!
- Niekoniecznie. – Antoine stał z kubkiem kawy w ręku. – Kazałeś dziś rano zadzwonić do szefa i wziąć urlop na żądanie. W razie czego źle się czujesz. – Uśmiechnął się.
- Niemożliwe… - Spojrzałem na niego podejrzliwie. – Kłamiesz, An!
- Wiedziałem że to powiesz! – Był niesamowicie spokojny. – Dlatego nagrałem twoją poranną prośbę. Cztery lata z tobą czegoś mnie nauczyły. – Wyciągnął telefon, poszperał chwilę i puścił mi nagranie. Mój głos prosił dwa razy, żeby zadzwonić do szefa, bo nie chce mi się iść do biura. Punkt dla Ana.
- Sorry.  – Mruknąłem.
- Nie gniewam się. W nocy tyle razy powiedziałeś moje imię, że nie umiem się na ciebie gniewać. – Zaśmiał się. – Chodź coś zjesz.
- Ubiorę się tylko. -  Pocałowałem go czule.
- Co tam małoo? – Antoine odstawił kubek na komodę.  – Jeszcze!
Przyciągnąłem go do siebie i przez chwile nie istniał nikt, prócz nami dwoma. Pomimo tych czterech lat razem, całowanie się z nim było nadal niesamowite. Przeszkodził nam dzwonek do drzwi.
- Ubieraj się. – An polizał czule mój podbródek. – A ja otworzę.
Przez chwile zastanawiałem się co dzisiaj na siebie włożyć. W końcu miałem dzień wolny. Wziąłem więc te superwygodne spodnie Ana (jak one… haremki?) i zwykły, biały t-shirt. Poszedłem do kuchni.
-Dostałeś pismo z urzędu. Mogę przeczytać? – An stał przy blacie, przyglądając się kopercie.
- Jasne. Ciekawe co to… - Nalałem sobie kawy do kubka i usiadłem do stołu. An w tym czasie czytał list. Był przerażony.
- Elix…
- Co jest? – Zaniepokoiłem się.
- Nie wiem jak na to zareagujesz… - Wyciągnął rękę z listem.
- Co to jest do cholery? – Szybko przeczytałem tekst. Moja matka, Nora Frencer… - Chce mnie wydziedziczyć…