piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 11 - Kręta droga

Hej wam! Na początku bardzo, ale to bardzo przepraszam Was za brak notki w poprzednim tygodniu, ale mój komputer zupełnie się rozkraczył i przez prawie 2 tyg byłam odcięta od świata. Ale dziś odzyskałam go z powrotem i pierwsze co robię, to pisze dla Was notkę :D Wracamy do wątku...

***

- Nie mogę w to uwierzyć... - Kręciłem się bezcelowo po pokoju. - Bez słowa, tak nagle... Moja własna matka!
- Dlaczego cię wydziedziczyła? - Antoine był równie zdezorientowany co ja.
- Nie wiesz? - Fuknąłem. - Za to, że jestem żałosną imitacją jej syna i skompromitowałem siebie i Boga, sypiając z facetem! To jej jedyny problem!
- To nie ma sensu...  - Mruknął mój chłopak.
- Prawda?! Co ją obchodzi moja orientacja?!
- Nie, Elix. Mówię o nas. Skoro masz przeze mnie aż takie problemy, to nie ma sensu, żeby...
- Przestań. - Usiadłem naprzeciw niego, łapiąc go za ręce. - W tej całej, chorej sytuacji najmniej jest twojej winy, An. - Cmoknąłem go w nos. Uśmiechnął się słodko. - Poza tym nie chodzi o pieniądze. Nie chcę jej majątku, nie jest mi on potrzebny do szczęścia. Tylko chodzi o to jak mnie potraktowała. Rozumiesz?
- Chyba.. - Ścisnął delikatnie moje dłonie. Sam miał wręcz nienaturalnie dobry kontakt z rodzicami, więc oczywiste, że nie wiedział jak się czułem. - Przepraszam... nie powinienem cię teraz jeszcze dodatkowo stresować.
- Nic nie szkodzi... Chyba muszę zadzwonić do domu... - Chciałem się podnieść, ale nie byłem w stanie.
- Nie chce ci się?
- Nawet nie wiem co mam powiedzieć. Co ty byś zrobił na moim miejscu?
- Pfff... Trudno powiedzieć. Zadzwonię może do mojej mamy i z nią pogadam? Albo lepiej - ty sobie z nią porozmawiasz!
- Ja?! Przecież... - Próbowałem się wybronić.
- Nawet nie próbuj. Moja mama cię uwielbia. Na pewno zrobi co w jej mocy, żeby ci pomóc. - Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. - Hej mamuś! To ja, twoje ukochane dziecko! Co w domu?
Przez chwilę siedział w ciszy i uważnie wysłuchiwał głosu matki. Co chwila uśmiechał się do słuchawki.
- U mnie wszystko gra. Ale Elix ma problem i potrzebuje matczynej rady. - Podał mi słuchawkę.
- Dzień dobry pani... - Mruknąłem nieśmiało.
- Elix! Moje słoneczko! Co się stało? - Gdy usłyszałem jej głos, automatycznie zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Sytuacja na froncie jest bardzo, ale to bardzo niebezpieczna. - Przyznałem szczerze, a następnie szybko wytłumaczyłem co się stało. O tym, że nie byłem w dobrych kontaktach z moją rodziną, wiedziała od bardzo dawna. Dlatego traktowała mnie jak jedno ze swoich kolejnych dzieci. "Szóstka, czy siódemka, nie robi mi  to różnicy" - zwykła mawiać.
- Zadzwoń do niej natychmiast. - Powiedziała bardzo poważnie. - I spotkajcie się jak najszybciej. Musicie to obgadać w cztery oczy. A ojciec?
- Nie zamieniłem z nim ani słowa od czterech lat. Podobnie z bratem. Nie mam kontaktu z nikim ze swojej rodziny.
- Elix, musisz się przełamać i jednak z nimi w końcu porozmawiać.
- Ale ja nawet nie wiem o czym.
- Na początku pogadaj o tej całej sytuacji z wydziedziczeniem. Potem już jakoś pójdzie.
- Tak pani myśli?
- Jestem tego pewna.
- Dziękuję. Może rzeczywiście powinienem tak zrobić.
- Nie masz za co, skarbie.
- Ależ mam. To właśnie pani uszczęśliwiła mnie w życiu najbardziej. - Antoine wytrzeszczył na mnie oczy.
- Niby jak? - Zaśmiała się do słuchawki.
- Urodziła pani kogoś, kto jest dla mnie w życiu wszystkim. - Podniosłem dłoń Ana do ust i cmoknąłem ją delikatnie. Policzki mojego chłopaka zrobiły się czerwone jak cegła.
- Elix, naucz mojego męża takiego romantyzmu! - Poprosiła. - Jak tylko załatwisz sprawy ze swoją mamą, przyjedźcie do nas. Z tego co słyszę obaj musicie odpocząć od tego miasta.
- Na pewno skorzystamy z zaproszenia. Do usłyszenia!
- Trzymajcie się! - Rozłączyła się.
Przez chwilę siedzieliśmy z Anem w ciszy, patrząc sobie w oczy.
- Frajer z ciebie. - W końcu mój chłopak przywalił mi delikatnie w przedramię. - Brzmiałeś jak jakaś szalona dziewica.
- Podobało ci się to.
- No skąd. - Otworzył szeroko usta. - Nie lubię takich lamerskich tekstów.
- A te policzki zrobiły ci się takie czerwone, bo ci było zimno, tak? - Rzuciłem mu telefon na kolana. - Ehh, czas odwalić najgorszą część.
- Dzwonisz?
- Dzwonię.
- Chcesz żebym poszedł?
- Nie obrazisz się?
- Skąd.
- Będę w kuchni.
Wyjąłem telefon i wybrałem numer do biura, w którym pracowała moja matka. Nie odebrałaby, gdybym zadzwonił do niej na komórkę.
- Nora Frencer, manager, słucham? - Jej zimny i lodowaty głos rozległ się w słuchawce.
- Dzień dobry, pani matko.
- Elix, cóż za niespodzianka. - Powiedziała tak nieszczerze, że aż mnie to zabolało. - Czemu dzwonisz?
- Bo właśnie dostałem pisemko z urzędu.  Mamo, w co ty pogrywasz?
- Nie mów tak do mnie. Wychowałeś się w normalnej rodzinie, nie jesteś jakimś obdartusem z patologicznej rodziny, więc takie zboczenie w twoim przypadku nie powinno mieć miejsca. Ja tylko chciałam żeby moje dzieci były normalne. I żeby żyły tak jak przykazał nam Pan Bóg. Skoro nie możesz dostosować się do jednej mojej zasady, nie ma sensu żebyś nazywał się moim synem.
- Dlaczego? - Poczułem wilgoć pod powiekami. - Dlaczego tak bardzo ci to przeszkadza?
- To wbrew naturze, prawu ludzkiemu i prawu bożemu. Nie chcę mieć nienormalnych dzieci. Twój brat ma piękną żonę, dwóch synów. A co zostanie po tobie? Tylko zła opinia publiczna! Powinieneś się wstydzić, Elixie. To co robisz jest po prostu żenujące i obrzydliwe. Cofnę pismo, jeśli ty zaczniesz żyć jak człowiek.
- Więc będzie lepiej, jeśli jak najszybciej się spotkamy i zakończymy to raz na zawsze. - Nagle wszelkie emocje ode mnie odpłynęły.
- Mówisz serio? - Chyba ją tym zaskoczyłem .
- Tak. Skoro osoba, która powinna mi być najbliższa, czyli moja matka mnie nie akceptuje, to znaczy że nie ma sensu ciągnąć tego dalej. Nie chcę mieć już z wami nic wspólnego. Przyjedźcie do mnie.. we środę za tydzień? Ty i ojciec. Skończmy to. Masz mój adres, prawda?
- Mam... - Matka była zdezorientowana.
- Więc pogadamy we środę. Z mojej strony to tyle. - Rozłączyłem się, nawet nie czekając na jej odpowiedź. Byłem wściekły, naprawdę wściekły. Poszedłem do kuchni. Antoine krzątał się przy blacie. Strasznie się denerwował. Widziałem to po jego nerwowych, nieskoordynowanych ruchach.
- An.. - Odwrócił się szybko w moją stronę.
- Jak poszło? - Zapytał zmartwiony.
- Przyjedzie we środę. - Podszedłem bliżej.
- Wszystko będzie dobrze?
- Mam nadzieję. - Przytuliłem go mocno. - Antoine...
- Co skarbie? - Podrapał mnie po ramieniu. Wtedy poczułem przypływ niesamowitej adrenaliny. Moje dłonie powędrowały pod koszulkę Ana, a moje usta łapczywie wtopiły się w jego. Zaskoczony nagłym przypływem uczuć An złapał się blatu, jakby tracąc grunt pod nogami.
- Wyjdź za mnie. - Szepnąłem pomiędzy dwoma namiętnymi pocałunkami.
- Co? - Przerwał zaskoczony.
- Wyjdź za mnie, Antoine. - Powtórzyłem poważnie.
- Elix, ale nie mamy prawa, małżeństwa homoseksualne są zabronione...
- Więc się przeprowadźmy, pobierzmy się i załóżmy rodzinę. - Byłem tak poważny, jak jeszcze nigdy. - Bądź mój już na zawsze.
Ciepły uśmiech mojego chłopaka na chwile mnie rozchmurzył.
- Jestem twój, Elixie. - Szepnął. - Poza tym jesteśmy już rodziną. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. A z przeprowadzką wiążą się spore kłopoty - obaj musielibyśmy rzucić pracę i zacząć wszystko od nowa. A na to nie jesteśmy jeszcze przygotowani, prawda?  - Pocałował mnie długo i namiętnie. Miał rację. To było szalone, dziwne i głupie. Porwałem się z motyką na słońce. Przecież... - Tak.
- Co? - Mruknąłem zaskoczony.
- Tak. Chcę za ciebie wyjść. - W oczach Antoine'a widziałem tę samą powagę, co w moich parę chwil temu. Nie żartował. Chciał tego. Naprawdę chciał!
- An... - Przysunąłem jego głowę bliżej. - Człowieku, ile razy jeszcze sprawisz, że będę wariował ze szczęścia? - Uśmiechnąłem się szeroko, zapominając o problemach. Moja przyszłość, moja rodzina i moja miłość były ze mną cały czas. Potrzebowałem tylko czasu, żeby to dostrzec.

- Panie Frencer! - Maya, moja osobista asystentka, biegała za mną przez cały dzień. Jacoby naprawdę się postarał. Nie dość że miałem własną asystentkę, przyczepę, w której miałem swój mini-gabinet, to również dostałem pozwolenie, by chodzić swobodnie po starym domu Jacobiego, gdzie obecnie mieszkał z żoną i dziećmi. - Pan Jacoby prosił pana do swojego gabinetu. Mam się czymś zająć?
- Dopilnuj, żeby wyliczyli dokładnie odległość między oknami. Ma być dokładnie 178 cm. Inaczej wszystkie inne plany szlag trafi. - Maya jest trochę starsza ode mnie, jednak już po dwóch dniach pracy z nią, miałem wrażenie że jest ona moją prawą ręką. Inteligentna, wygadana i zorientowana we wszystkim, zjednoczyła sobie całą ekipę.
- Jasne, możesz mi zaufać. - Odgarnęła opadającą jej na oczy grzywkę i zajęła się wydawanie poleceń budowlańcom, którzy byli skorzy zrobić dla niej wszystko.
Szybko skierowałem się do gabinetu Jacobiego. Oglądałem nowobogacki dom, urządzony trochę kiczowato, jednak wskazujący na status właściciela.
- Co jest.... - Wszedłem do środka i od razu zawróciłem na pięcie. Na biurku widziałem odchylonego Jacobiego, a od pasa w dół zasłaniał go... Marco? Cholera.
- Wejdź Elix! - Jacoby zawołał po kilku chwilach. Nieśmiało wetknąłem głowę do pomieszczenia. - Spokojnie, już jest w porządku. Nie wiedziałem że Maya tak szybko cię znajdzie.
Marco patrzył na mnie tak, jakbym wymordował mu pół rodziny. Poprawił rozczochrane włosy i założył okulary.
- Sorry, powinienem pukać.
- Celowa gra słów? - Jacoby puścił do mnie oczko, a ja złapałem się za usta.
- Nie, znaczy... następnym razem, zanim wejdę... będę krzyczał już na środku korytarza! - Poprawiłem się szybko.
- Tak się z ciebie śmieję, Elix. Nic się nie zmieniłeś, wiesz?
- Chyba tylko ty tak sądzisz. - Burknąłem.
- Nie bocz się na mnie. Jak go uczyłem... - zwrócił się do Marco. - ...to cały czas się na mnie obrażał.
- Bo mówiłeś że jestem głąbem!
- Chciałem cię zagonić do roboty, leniu! Byłeś zdolny, ale leniwy jak cholera.
- Nieprawda! - Chciałem w niego rzucić długopisem, ale przypominałem sobie że to mój szef. - Co pan chciał ode mnie, szefie? - Poprawiłem się.
Jacoby uśmiechnął się, odsłaniając idealnie białe zęby.
- Mam do ciebie... Marco co jest? - Spojrzał na młodego. - Ooo, nie bądź zazdrosny o Elixa, to już przeszłość.
- Przerwał nam. - Fuknął.
- Jesteśmy w pracy. Poza tym jak pójdzie, to możemy dokończyć. - Pieszczotliwie pogładził go po policzku.
- Tylko żeby twoja żona was nie przyłapała. Ja to ja, ale ona...
- Jest na Hawajach, razem z dziećmi. - Marco niemalże na mnie syknął. - Nie interesuj się tym aż tak.
- Przepraszam! - Uniosłem ręce do góry, wycofując  się z tej dziwnej sytuacji.  To nie była moja sprawa. - A więc Jacoby,  co ode mnie chciałeś?

W pokoju było chłodno. Bardzo chłodno. A ja czułem tylko dotyk delikatnych, sprawnych palców, przesuwających się po moim ciele. Byłem nagi, miałem związane ręce i opaskę na oczach.
Wydałem długi, dość kobiecy jęk, gdy mój penis znalazł się w ustach Antoine'a. Kiedy zaczęliśmy się kochać? Nie pamiętam. Wiem jednak, że było to niesamowicie przyjemne.
Prawie doszedłem, byłem już niesamowicie blisko szczytu, gdy nagle mój chłopak przestał.
- Antoine, co się stało? Proszę cię, skarbie nie przestawaj... - Błagałem.
- On nie przestanie, Elixie. - Niski, chropowaty głos na początku bardzo mnie przestraszył.
- Jacoby? Co się dzieje? Zostaw mnie!
- Nie schowasz się przed przeszłością. On musi wiedzieć o nas. - Opaska znikła mi z oczu. Parę centymetrów nad moją twarzą zawisł mój obecny szef i były kochanek.
- Nie musi. To nie jest coś, czym chciałbym się chwalić. - Syknąłem.
- Na to już za późno. - Jacoby obrócił moją głowę w prawo, gdzie znajdowało się krzesło, na którym siedział Antoine. Również był związany, jednak widział wszystko, co działo się przed chwilą. Oczy miał pełne łez.
- Powiedziałeś że nie chcesz mnie skrzywdzić. - Prawie krzyknął. - Obiecywałeś! Jesteś takim samym oszustem jak oni! Nie chcę już z tobą być! - Z jego oczu popłynęły łzy.

Wtedy się obudziłem. Zaniepokojony rozejrzałem się po ciemnej sypialni, obok było słychać tylko spokojny oddech Ana. Cmoknąłem go w czoło i na chwilę wyszedłem na balkon. Było zimno jak cholera, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Ten sen... Był przerażający. Czyżby Jacoby znowu zaczął coś znaczyć w moim życiu? Niemożliwe. Skrzywdził mnie tak bardzo, że miałem go dosyć. To że mi się przyśnił jest tylko nieporozumieniem. Westchnąłem ciężko. Boże, co ja mam za życie...
- Elix, co ty tu robisz? - Zaspany, opatulony kocem Antoine wyszedł za mną.
- Po co wstałeś?
- Bo rozpieprzyłeś drzwi od balkonu na całą szerokość i piździ jak sto czortów. - Warknął na mnie. Taaak, Antoine, którego budzi się zbyt wcześnie, to najgorszy Antoine, jakiego można sobie wyobrazić.
- Chodź, wracamy. - Pokierowałem go w stronę łóżka. Następnie zamknąłem okno i spokojnie położyłem się obok. Do rozmyślań wróciłem już w ciepłym łóżku.

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 10 - Początek

Marzec 2008

Kto uratował Antoine’a przed Dannym po raz pierwszy? Ja. Kto następnie stał się jego najlepszym przyjacielem i pomagał mu przy każdej okazji? Ja. A kto teraz ścierał krew z jego twarzy i opatrywał mu rany? Brawo! Ja!
- Nie kręć się. – Ofukałem go, próbując wyjąć mu dość spory kawałek szkła zza ucha.  – Jezu, człowieku co on ci zrobił?
Antoine milczał. Siedział smętnie i co jakiś czas wzdrygał się, gdy odkażałem mu rany.
- Chyba będę musiał iść do apteki. – Dodałem po chwili. – Kończą mi się plastry i bandaże. Poczekasz chwilę sam?
Próbowałem wstać, ale coś mnie powstrzymało. Na barkach poczułem dłonie Ana. Spojrzał mi w oczy.
- Dlaczego? Dlaczego nigdy nie mogę ciebie posłuchać? Czemu jestem aż takim debilem?
- Bo jesteś jeszcze młody. – Klepnąłem go w kolano. – Poza tym uczuciowa z ciebie osoba. Dlatego robisz takie głupoty. – Zaśmiałem się.
- Jesteś tylko 3 lata starszy, a jesteś taki mądry, że to szok.  Elix, przepraszam cię. – Przyciągnął mnie do siebie i rozpłakał się na dobre.
- Nie masz za co, młody.
- Mam. Powiedziałeś że nic dobrego z tego nie wyniknie, a ja ci nie wierzyłem. Udawałem że niewiadomo jak dobrze znam Dannego i co? Teraz siedzę ze złamanymi żebrami, zmasakrowaną twarzą i zniszczoną psychiką. Kto mnie przed tym ostrzegał?
- Myślę że to będzie dla ciebie najlepsza nauczka. Teraz już na pewno do niego nie wrócisz.
- Myślę że masz racje. – Westchnął ciężko.
- Ja też powinienem cię ukarać. Tylko teraz nie mam serca ci tego robić. Zbieraj się, jedziemy do szpitala.
- Po co?
- Twierdzisz że masz złamane żebra. Trzeba to zbadać.
- Proszę odpoczywać. – Starsza pielęgniarka z zaciętym wyrazem twarzy, niemal wyrzuciła Ana z pokoju. – I proszę się więcej nie wdawać w bójki. Następny!
- I co?  - Siedziałem w poczekalni z pół godziny.
- Parę szwów, dwa złamane żebra i kilka sporych sińców. Ale jest dobrze. – Uśmiechnął się słabo. – Mam wypoczywać w domu i się nie przemęczać.
- To wracamy. Zajedziemy jeszcze do apteki po plastry i wodę utlenioną, a potem do sklepu po coś do żarcia. Chcesz coś konkretnego? – Otworzyłem przed nim drzwi. Wyglądał marnie. Całą głowę miał zabandażowaną, na rękach widać było liczne rozcięcia, jakby próbował sobie podciąć żyły. Dodając do tego jego skrajne wychudzenie, miałem przed oczami żywy obraz nędzy i rozpaczy.
- Nie, ale możesz kupić kurczaka i ryż, a ja coś z nim zrobię.. – Wydukał słabo. Stojąc y obok wejścia młody chłopak z papierosem w dłoni spojrzał na nas spode łba.
- Jebane pedały. – Rzucił, a następnie odwrócił się na pięcie w przeciwną stronę. Chciałem za nim pobiec i pokazać  mu gdzie jego miejsce, ale An mnie powstrzymał.
- Nie przejmuj się nim.. Chodź, wracamy.. Chce mi się spać…

Wrzesień 2008

Od tamtych wydarzeń minęło parę miesięcy. Wszystko wróciło do normy. Antoine skończył szkołę i rozpoczął pracę w restauracji, jako młodszy pomocnik kucharza. Wyprowadził się z akademika i z małą, finansową pomocą rodziny wynajął własne mieszkanie, chociaż i tak zdecydowaną większość czasu spędzał u mnie. Byliśmy ze sobą bliżej niż kiedykolwiek. Wiedzieliśmy o sobie absolutnie wszystko. Jednak jednej granicy nie przekroczyliśmy – nadal byliśmy TYLKO przyjaciółmi. I żaden z nas nawet nie próbował jej przekroczyć.
- Jak wam się układa? – Lykke, mój przyjaciel z dzieciństwa z dzikim uśmiechem usiadł przy stole.
- Tak jak nam. Bardzo dobrze, czysta, niewinna przyjaźń.
- Jestem zażenowany. Wy się kochacie. An bez ciebie szaleje i nie umie nic zrobić, a ty, gdy nie ma go przy tobie,  stajesz się ponurakiem i gburem. Kochasz go.
- Nie kocham..
- Elix…
- Nie ko… Lykke to nie jest takie proste! Ja tylko chce mu pomóc. To biedny i zagubiony chłopak, który został wykorzystany. Zasługuje na szczęście.
- Które ty chcesz mu dać.
- Tak. To znaczy… nie! Znaczy… cholera! Bierzesz to zbyt dosłownie!
- Pomyślmy… Przez parę miesięcy spotykacie się średnio pięć razy w tygodniu, z czego co najmniej dwie noce śpicie w jednym mieszkaniu. Nie ruszacie się nigdzie bez siebie, macie swój własny szyfr, który rozumiecie tylko wy dwaj. Rozpieszczasz go jak dziadowski bicz, a on poświęca się dla ciebie jak nikt inny. Nie, wcale się nie kochacie, to tylko normalna, zdrowa relacja pomiędzy dwoma kumplami. Powiem ci coś – jeśli chcesz go naprawdę uszczęśliwić to pocałuj go przy najbliższej, możliwej okazji.
- Gadasz bzdury, Lykke. – W mojej kieszeni zawibrował telefon. – Poczekaj, odbiorę… Cześć An!
- Elix! Masz plany na wieczór? – Spojrzałem kątem oka na Lykke’a. Uśmiechnął się dwuznacznie.
- Nie, nie mam.
- Doskonale! Chcesz być moim testerem?
- Zależy czego.
- Zaczynam romans z kuchnią indyjską. Dostałem kilka przepisów od pewnego Hindusa. Chcesz spróbować?
- Brzmi nieźle. O której?
- Dwudziesta?
- No to jesteśmy umówieni.
- Cieszę się. Do zobaczenia!
- Na razie!
- OOOOO, zakochańce!
- Cicho bądź Lykke!
- Ale wy właśnie umówiliście się na randkę!
- Żadna randka… Po prostu wieczorem jemy kolację.. Razem… we dwóch…
- Czyli to nie randka? – Uśmiechnął się ironicznie.
- Skąd!
- Taaaaaaaaak. Elix, spójrz prawdzie w oczy. Randkujecie. Tylko podświadomie. Teraz któryś z was musi się przełamać i wnieść to na wyższy poziom.
- Nie denerwuj mnie, kretynie.
- To nie ja zachowuję się jak napalona szesnastolatka!
- Idź lepiej zadzwoń do Tima! – Tim jest wielką miłością Lykke’a, który zupełnie stracił dla niego głowę. Nie wiedzieć czemu jest to dla nas wszystkich bardzo zabawne.
- Przynajmniej umiem się przyznać d uczucia jakim go darzę. Otwórz się na emocje!
- Jestem otwarty. – Oburzyłem się.
- A to ciekawe… - Skwitował.

- Jesteś w samą porę! – Antoine wpuścił mnie do środka. – Czuj się jak u siebie.
Jego wynajęta kawalerka była tak samo ciasna jak moja. Było o małe, przytulne mieszkanie pełne ciepła i żywych kolorów. Zawsze pachniało w nim jedzeniem i męskimi perfumami. Dzisiaj roznosiły się dziwne, orientalne zapachy.
- Ciekawy zapach. – Skomentowałem. – Czuć strasznie dużo intensywnych aromatów.
- Oj tak! Kuchnia indyjska szczyci się różnorodnością i bogactwem smaków i zapachów. To działa sztuki na talerzu! – Gdy An zaczynał mówić o jedzeniu stawał się zupełnie innym człowiekiem. Widać było jego pasję i miłość do tego co robi.
- Siadaj na blacie czy coś, zaraz wszystko się dogotuje.
Zgodnie z poleceniem, wskoczyłem na blat i przez chwilę w skupieniu obserwowałem jego pracę.
- Spróbuj. – Podsunął mi łyżkę pod nos. Zauważyłem ryż w żółtym sosie. Ostrożnie wsadziłem ją do ust. Aromatyczne, trudne do zidentyfikowania smaki rozlały mi się po podniebieniu.
- Pycha! Gotujesz jak anioł! – Zaczerwienił się na ten komplement.
- Serio? Dziękuję… - Uśmiechnął się słodko. Dopiero teraz zauważyłem, że jego ręka leży na moim kolanie. – Ubrudziłeś się. – Delikatnie potarł palcem tuż przy moich ustach. Zniecierpliwiony polizał palec i ponownie potarł resztki sosu. Dopiero po chwili dotarło do nas co się właśnie wydarzyło. Antoine  poczerwieniał jeszcze bardziej. – Przepraszam. – Wydukał.
- Nie masz za co. – Uśmiechnąłem się. Jezu, rzeczywiście. Zachowujemy się jak zakochane dziewice!
- Jak było dziś na uczelni?
- Nic ciekawego. Powiem ci szczerze, że gdy by nie to że mam pracę, architektura by mnie wcale nie kręciła.
- Urodzony architekt mówi takie rzeczy? Chociaż masz rację, praktyka jest zawsze ciekawsza niż sama teoria.
- Najbardziej zastanawia mnie fakt, że żeby się dostać, musiałem zdawać rozszerzoną fizykę. A teraz prawie wcale się jej nie uczę.
- Biedactwo. Ale chyba lubiłeś fizykę w szkole?
- Tak, całe szczęście. Więc można powiedzieć że się opłaciło.
- Jeśli czegoś pragniesz nie możesz mieć zahamowań. – Spojrzał na mnie uważnie. – Wyjmij talerze z szafki. Możemy już jeść.
 - Teraz już rozumiem. – Przygotowałem zastawę.
- Co rozumiesz?
- Dlaczego nie umiałeś się powstrzymać, jeśli chodziło o Dannego. Musiałeś go strasznie pragnąć.
- Wydawał mi się atrakcyjny. Był starszy, doświadczony, inteligentny i przystojny. Powiedział że pokaże mi jak wygląda miłość. Kto by na to nie poszedł? Byłem pewien że właśnie tak wygląda prawdziwa, zdrowa relacja. Że jedna strona cierpliwie znosi ból i niedogodności dla przyjemności drugiej.
- Czyli że twoja wizja związku już się zmieniła?
- Tylko w teorii. Przecież nie byłem z nikim, odkąd od niego uciekłem. – Uśmiechnął się słabo i wrócił do jedzenia. Tego wieczoru zrozumiałem jedno -  nie ważne co by się działo, jak zmieniło by się nasze życie, to ja chcę być osobą, która pokaże temu chłopcu czym jest prawdziwy związek

Tydzień przed świętami usłyszałem coś, co niemalże zwaliło mnie z nóg.
- Idę na randkę. – Oświadczył radośnie An. – Poznałem go wczoraj na szkoleniu, na które wysłała nas restauracja. Ma na imię Vito, jest z pochodzenia Hiszpanem. – Opowiadał rozanielony, a ja słuchałem wszystkiego  w milczeniu. Dobrze, że gadaliśmy przez telefon – nie widział mojego wyrazu twarzy. – No idziemy w sobotę na koncert! Co o tym myślisz.
- Cieszę się.  – Warknąłem.
- Coś się stało?
- Nie, skąd. Małe spięcie w pracy. – Skłamałem, ściskając słuchawkę. – Wiesz An, musze kończyć.
- Ale Elix… - Nie zdążył dokończyć. Rozłączyłem się. Usiadłem przy biurku, chowając twarz w dłoniach. To kara za to że nie posłuchałem Lykke’a, gdy dobrze mi radził. Teraz An zaczyna układać sobie życie, a ja cierpię. Znowu przez niego cierpię.
Przez następne dni zbywałem Ana jak tylko mogłem. Nie miałem konkretnego powodu, jednak nie chciałem się z nim widzieć. Bezskutecznie próbował wyrwać mnie na spacer.
- Elix, święta już tuż, tuż! Miasto wygląda przepięknie! – Nalegał, ale zasłaniałem się wszystkim, żeby tylko nie iść. Czemu chce się ze mną spotykać,  skoro już sobie kogoś znalazł? Gdybym tylko był odważniejszy… może mógłbym…
Głośne walenie do drzwi wyrwało mnie z zadumy. Sobota, godzina osiemnasta. Kto to mógł być?
- Frencer do cholery, otwieraj te pieprzone drzwi! – Antoine brzmiał poważnie. – Co się z tobą dzieje do cholery?! Nie odpisujesz, nie dzwonisz, nie chcesz się spotykać?! Nie chrzań mi tu o pracy i studiach, bo ci nie uwierzę. O co ci chodzi? Zrobiłem coś źle?
- Nie… Ty nie… To… Po prostu…
- Po prostu co? – Przyjrzałem mu się uważnie. Policzki miał zaróżowione od mrozu. Zdążył przytyć po tym całym incydencie i trochę popracował nad formą. Teraz też zauważyłem jak bardzo urósł – zamiast małego, siedemnastoletniego chłopca, stał przede mną prawie dwudziestoletni mężczyzna, wpatrując się we mnie z gry i przenikając mnie swoimi szmaragdowymi oczami.
- Ty mnie wkurzasz. – Zdobyłem się na odwagę. – Wkurzasz mnie tym, że zawsze szukasz szczęścia najdalej jak tylko się da, a masz je tak blisko. Od trzech lat mnie olewasz i nazywasz przyjacielem. A ja nie chcę być twoim przyjacielem! – Krzyknąłem. – Kocham cię do cholery! Kocham cię mocniej niż samego siebie i jak słyszę jak idealnych facetów sobie znajdujesz, dostaję kurwicy! Dlatego się nie odzywałem! Skoro chcesz się spotykać z Vito, proszę bardzo! Jednak wtedy zostaw mnie w spokoju, żeby nie pękło mi serce!
Antoine przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się we mnie z lekkim niedowierzaniem. Chwilę później zaśmiał się cicho.
- Poczekaj. – Wyjął telefon i wybrał czyjś  numer. – Halo? Tak, potrzebuję jednak twojej pomocy. To w tym klubie, w którym Ada robiła imprezę. Tak, poznasz go. Dzięki, na razie. – Rozłączył się.
- Co to było? – Zapytałem lekko zdezorientowany.
- Nie było sensu iść na randkę, z której nic by nie wynikło, skoro tutaj stoi człowiek, względem którego moje uczucia są pewne. – Uśmiechnął się. – Nie chciałem psuć tej przyjaźni, która była między nami, ale widzę że nie da rady. Ja ciebie też kocham, Elix. Dużo czasu zajęło mi dojście do tego, jednak jestem stuprocentowo pewny, że jesteś dla mnie tym jedynym. – Podszedł do mnie bliżej. – Tyle razy o tym śniłem, albo zastanawiałem się jakby to wyglądało. – Objął mnie w pasie. – Powiedz słowo, a przestanę… - Nasze usta dzieliły milimetry. Serce biło mi jak szalone. Zarzuciłem mu ręce na kark i przyciągnąłem jeszcze bliżej.
Kontrast pomiędzy chłodem jego skóry, a gorącem jego ust był niesamowity. Miał miękkie, delikatne usta, a jego język sprawnie poruszał się w moich ustach. Poczułem jak miękną mi nogi i delikatnie się osunąłem. Antoine objął mnie mocniej i sam osunął się  na podłogę, nie odrywając swoich ust od moich.
- Czy ty też pragniesz mnie tak desperacko jak ja pragnę ciebie? – Spytał po paru chwilach, gdy obaj złączeni w uścisku tkwiliśmy na podłodze.
- Tak. – Oparłem swoje czoło o jego. – Od dziś nie możesz nawet pomyśleć o randkach z innymi, bo jesteś mój. W końcu.
Trzy dni przed świętami Bożego Narodzenia, zaczął się nowy rozdział w życiu każdego z nas. Niepozbawiony trudnych chwil i wad, jednak najlepszy i najpiękniejszy, jaki mogliśmy sobie tylko wymarzyć.

Współczesność


- Elix, wstawaj! – Antoine potrząsał moim ramieniem. – Śpiąca królewno, proszę cię. Dochodzi jedenasta, śniadanie nam stygnie…
- CO?! – Zerwałem się z łóżka jak oparzony. – SPÓŹNIŁEM SIĘ DO PRACY! SZEF MNIE ZAMORDUJE!
- Niekoniecznie. – Antoine stał z kubkiem kawy w ręku. – Kazałeś dziś rano zadzwonić do szefa i wziąć urlop na żądanie. W razie czego źle się czujesz. – Uśmiechnął się.
- Niemożliwe… - Spojrzałem na niego podejrzliwie. – Kłamiesz, An!
- Wiedziałem że to powiesz! – Był niesamowicie spokojny. – Dlatego nagrałem twoją poranną prośbę. Cztery lata z tobą czegoś mnie nauczyły. – Wyciągnął telefon, poszperał chwilę i puścił mi nagranie. Mój głos prosił dwa razy, żeby zadzwonić do szefa, bo nie chce mi się iść do biura. Punkt dla Ana.
- Sorry.  – Mruknąłem.
- Nie gniewam się. W nocy tyle razy powiedziałeś moje imię, że nie umiem się na ciebie gniewać. – Zaśmiał się. – Chodź coś zjesz.
- Ubiorę się tylko. -  Pocałowałem go czule.
- Co tam małoo? – Antoine odstawił kubek na komodę.  – Jeszcze!
Przyciągnąłem go do siebie i przez chwile nie istniał nikt, prócz nami dwoma. Pomimo tych czterech lat razem, całowanie się z nim było nadal niesamowite. Przeszkodził nam dzwonek do drzwi.
- Ubieraj się. – An polizał czule mój podbródek. – A ja otworzę.
Przez chwile zastanawiałem się co dzisiaj na siebie włożyć. W końcu miałem dzień wolny. Wziąłem więc te superwygodne spodnie Ana (jak one… haremki?) i zwykły, biały t-shirt. Poszedłem do kuchni.
-Dostałeś pismo z urzędu. Mogę przeczytać? – An stał przy blacie, przyglądając się kopercie.
- Jasne. Ciekawe co to… - Nalałem sobie kawy do kubka i usiadłem do stołu. An w tym czasie czytał list. Był przerażony.
- Elix…
- Co jest? – Zaniepokoiłem się.
- Nie wiem jak na to zareagujesz… - Wyciągnął rękę z listem.
- Co to jest do cholery? – Szybko przeczytałem tekst. Moja matka, Nora Frencer… - Chce mnie wydziedziczyć…

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 9 - Wspomnienia

Ufff, wyszła mi bardzo długa notka. Mam nadzieję że nie jest jednak nudna. Miłego czytania! :)

***

Maj 2006
- A nie masz tu żadnej rodziny czy coś? – Próbowałem podpytać obecnego współlokatora. – Czy po prostu mieszkasz z tym całym Dannym?
- Mam rodzinę, tylko… mieszkają 70 km stąd. I w chwili obecnej jesteśmy potwornie skłóceni. – Młody owinął się moją bluzą. Była na niego o wiele za duża. – Gdy oznajmiłem rodzicom, ze wyprowadzam się  do mojego ukochanego, wybuchła straszna awantura.
- A ile się już znacie? – Młody spuścił wzrok.
- Cztery miesiące. – Mruknął.
- I od czterech miesięcy mieszkacie razem? – Powoli pokiwał głową. – Pff!
- Nie oceniaj mnie! – Niemalże krzyknął. – To moja pierwsza miłość!
- Spokojnie! To nie jest moja sprawa, tylko powiem ci szczerze że to trochę… no cóż… nie dziwię się że twoi rodzice tego nie poparli.
- Delikatnie powiedziane. Powiedzieli ze jestem nieodpowiedzialnym gówniarzem i że to będzie najgorsza decyzja w moim życiu. Teraz mi wstyd, bo wiem, że mieli rację. Mogłem poczekać.
- To twoja rodzina. Może i byli na ciebie źle, ale teraz na pewno umierają ze strachu. Powinieneś z nimi pogadać.
- A jeśli nie będą chcieli? – Spojrzał na mnie przerażony.
- Myślę że to niemożliwe. – Uśmiechnąłem się sympatycznie.
- Może… - Zastanowił się na chwilę. Nie to, żeby trzy tygodnie, które u mnie spędził były beznadziejne i chcę go wywalić na zbity pysk, jednak z młodym musiało się coś stać. A ja miałem zbyt małe mieszkanie żeby go gościć.
- Nie chcesz mnie tu, prawda? – Zapytał po chwili ciszy.
- Nie! To nie tak! – Próbowałem się tłumaczyć. – Mieszkaj ile chcesz, ale wiesz… Musisz sobie jakoś poukładać w życiu. Poza tym narzekasz , że bolą cię plecy od spania na tapczanie. Mam tutaj tylko jedno łóżko i ci go nie oddam.
- Rozumiem. W przyszłym tygodniu dostanę pieniądze za praktyki w restauracji, więc oddam ci część za jedzenie, wodę itp. Co prawda nie jest to dużo, ale zawsze coś!
- Zostaw je sobie, mnie nie są potrzebne. Rodzice płacą za moje mieszkanie, sam zarabiam na praktykach w firmie, więc spokojnie. Pieniądze bardziej przydadzą się tobie.
- Cały czas zastanawia mnie jedna rzecz… Czemu jesteś aż tak miły? Nie chciałeś się ze mną przespać, nie chcesz pieniędzy… Elix, dlaczego? Dlaczego jesteś aż tak pomocny?
-  Bo strasznie mi kogoś przypominasz…  - Odpowiedziałem po dłuższej chwili niezręcznej ciszy. – Ten ktoś również potrzebował pomocy, bo zawiódł się na kimś, kogo myślał że kocha. Czuję że jeśli pomogę tobie, pomogę w jakiś sposób również i jemu… - Antoine przyglądał mi się bardzo uważnie.
- Elix, kto cię aż tak bardzo skrzywdził? – Spytał bez ogródek.  Mrugnąłem, zaskoczony jego inteligencją.
- Opowiem ci kiedy indziej. To nie jest wesoła historia. Zresztą teraz nawet nie chcę ci jej opowiadać.
- Rozumiem. Poczekam na odpowiedni moment. Mamy czas. – Uśmiechnął się. – W ogóle rodzice nie są przeciwni temu że jesteś gejem?
- Nic nie wiedzą. Nie przyznałem się jeszcze. Moja rodzina jest bardzo religijna i nie popierają takich rzeczy jak homoseksualizm. Ale jeśli się zdarzy w życiu, że się z kimś zwiążę na serio, to wtedy się przyznam. Nie wstydzę się tego kim jestem, ale na razie nie chcę robić sobie kłopotów.
- Moja mama wie od dawna. – Antoine rozłożył się wygodnie na kanapie. – Od początku podobali mi się chłopcy i przyznałem się w wieku 13 la. Początkowo była przekonana że żartuję, ale potem przyprowadziłem do domu pierwszego chłopaka i już jakoś poszło… - Uśmiechnął się do siebie. – Zaakceptowała moją orientację i nawet sama przekonała ojca, że to nic złego. O braci i siostry się nie bałem. Byli otwarci na te sprawy. Masz rodzeństwo?
- Tak, mam starszego brata. A ty?- Mam dwie młodsze siostry, młodszego brata i trzy lata starsze bliźnięta – brata i siostrę. Brat wie?
- Nie. Ma wpojone wszystkie religijne pierdoły dotyczące homoseksualistów i nie wybaczyłby mi „takiego błędu”.
- Powinieneś się otworzyć przed nimi. To twoja rodzina. – Antoine zmrużył oczy. Wyglądał na zmęczonego. W końcu cały dzień pracował w restauracji. To dobry dzieciak. Trochę nieodpowiedzialny, lekkomyślny i przewrażliwiony na własnym punkcie, ale dobry.
- Chcesz spać dziś w moim łóżku? Chcę obejrzeć film, który trwa do trzeciej, a ty musisz się wyspać przed szkołą. – Skłamałem.
- Serio? Mogę?! – Ożywił się nagle. – Nie chcę ci robić kłopotów…
- Nie robisz. Jutro nie idę ani do firmy, ani na zajęcia…
Uśmiechnął się z wdzięcznością i poszedł do mojego pokoju. Miałem w głowie plan, który musiał się udać…

Antoine

Łożko było wielkie, ciepłe i tak wygodne, że to powinno być karalne. Cały pokój przesiąknięty był zapachem Elixa. Uspokajający, świeży zapach, który można  było wąchać godzinami. Mój współlokator jest cholernie zadbanym facetem.
Pomimo naszego niefortunnego początku znajomości, postanowił mi pomóc i tak wylądowałem w jego domu. Co dziwniejsze nie chciał nic w zamian. Było mi z tego powodu głupio. Chociaż gorzej czułem się z faktem że dałem omotać się komuś takiemu jak Danny. Poczucie upokorzenia przed sobą samym było nie do zniesienia. Czemu spotkało to właśnie mnie? Na początku wydawał się taki delikatny i czuły, mówił dużo o uczuciach i o tym jak bardzo chce się zakochać, jednak wszyscy wokół go tylko ranią. Jak mogłem mu uwierzyć? Co więcej, jak mogłem wytrzymać z nim więcej niż miesiąc? Powinienem uciec już po naszej pierwszej, wspólnej imprezie, kiedy po pijaku przespał się ze swoim byłym chłopakiem. Tłumaczył potem że był pijany, że tego nie chciał i tak naprawdę kocha tylko mnie. Jak mogłem być takim kretynem? Jakim cudem mu wierzyłem? Ach tak, to wszystko przez miłość. Tylko… czy to naprawdę jest miłość? Wtuliłem się w poduszkę, rozmyślając nad tą całą szaloną sytuacją. Nie ma tego złego, c o by na dobre nie wyszło, mówią. Tylko czy z tego wszystkiego może wyjść cokolwiek dobrego?
Nastawiłem budzik stojący na stoliku i owinąłem się szczelnie kołdrą. Po paru tygodniach niewygodnej kanapy, ta noc wydawała się idealna.

- Jestem! – Krzyknąłem, wchodząc do mieszkania. W holu stały dwie pary butów, nienależące do mojego współlokatora.
- Dobrze. Chodź tu. – Elix nagle wyrósł przede mną i pociągnął mnie w stronę kuchni. Przy stole siedziały dwie postacie – kobieta i mężczyzna. Poznałem je od razu.
- Mama? Tata? Co wy tu robicie? – Spytałem zaskoczony. W oczach mamy automatycznie pojawiły się łzy.
- Anuś! Skarbie! – Rzuciła się na mnie i bardzo mocno przytuliła. – Kochanie, tak bardzo ię o ciebie martwiłam! Mówiłam ci że to był zły pomysł… Mówiłam… - Rozpłakała się na dobre.
- Wiem mamo. Przepraszam że byłem takim osłem. Powinienem cię słuchać. – Spojrzałem na nią, czując że i mnie zbiera się na płacz. Ostatnio zbyt często płaczę.
- Miałeś szczęście że spotkałeś pana Elixa. – Ojciec wyrwał mnie z objęć mamy i uścisnął na krótką chwilę. – Zadzwonił do nas wczoraj w nocy i wytłumaczył co miedzy wami zaszło. Dziś rano wsiedliśmy w samochód i przyjechaliśmy do ciebie.
Spojrzałem ze zdziwieniem na Elixa. Wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Zostawiłeś na blacie telefon, wiec znalazłem numer do domu i zadzwoniłem. – Wytłumaczył.
- Od dawna to planowałeś?
- Nie, ale… jak zacząłeś opowiadać mi o swojej rodzinie… Uznałem że powinienem coś zrobić. Ty zbyt mocno ich kochasz.. – Co za szalony facet!
- Takie przyjaciela nie znajdziesz wszędzie. – Mama zaśmiała się cicho. – Dbajcie o tę przyjaźń, chłopcy!
- Będziemy, mamo… - Przytuliłem się do niej ponownie. – Jeszcze raz przepraszam. Nie dość że zrobiłem wam awanturę, to jeszcze przestałem mieszkać z panią Green i teraz nie mam się gdzie podziać. Plus moje książki i ciuchy zostały u Dannego.
- To najmniejszy problem. Pojedziemy po nie i je weźmiemy. Zaufaj staremu ojcu.
- A co do mieszkania, nie martw się – wynajmiemy ci pokój w akademiku. Zawsze gdzieś znajdzie się miejsce. Ale zanim to załatwimy, minie ze dwa tygodnie. Panie Elixie…
- Jasne. Może zostać ile tylko chce. Zaproponowałbym mu mieszkanie ze mną, ale jak państwo widzą moje mieszkanie jest potwornie małe i nie mam miejsca żeby wstawić drugie łóżko. – Tłumaczył się.
- Panie Elixie, nie musi się pan nam tłumaczyć. I tak zrobił pan o wiele więcej niż powinien. Postaramy się jak najszybciej załatwić formalności.
- To jak synu, jedziemy po twoje rzeczy? – Ojciec klepnął mnie po ramieniu.
- Możemy. – Uśmiechnąłem się nieśmiało.
- Potrzebujecie pomocy? Mogę jechać z wami. – Elix wtrącił się w rozmowę.
- Moi chłopcy dadzą sobie radę. Ja bym chciała z panem porozmawiać. – Mama uśmiechnęła się szeroko. Znałem ten uśmiech. I nie wróżył on nic dobrego.

Elix

- Miło było cię gościć przez ten czas. – Uśmiechnąłem się do młodego. Wszystkie jego rzeczy zostały już wyniesione. Zostało nam już tylko się pożegnać.  – Dzięki za miłe towarzystwo i w ogóle.
- To ja dziękuję. – Spojrzał na mnie z wdzięcznością. Czułem niemiłe mrowienie w brzuchu. – Nie znajdę już chyba lepszego współlokatora.
- Żebyś się nie zdziwił. – Zaśmiałem się. – Ach, aż mi smutno na myśl ze będę musiał wrócić do jedzenia zupek w proszku i kanapek. Rozpieszczałeś mnie przez ten miesiąc.
- Musiałem ci się jakoś odwdzięczyć… - Powiedział bardzo cicho. – Chociaż tyle mogłem zrobić…
- Antoine! Jedziemy! – Krzyknął jego ojciec z korytarza. Spojrzał na mnie smutno.
- Jesteś u mnie zawsze mile widziany… - Zawahałem się. - …An.
- Myślisz że tak po prostu dam ci spokój?  – Zmarszczył brwi i wyciągnął obie ręce w moją stronę, chcąc mnie objąć. – Nie chcę mówić żegnaj, bo to źle brzmi. Więc… do zobaczenia Elix…
Jego ręce zacisnęły się wokół mojej talii, a głowa wylądowała mi na obojczyku. Zaskoczony aż taką bliskością, jedną rękę położyłem mu na plecach, a druga uspokajająco pogładziła go po głowie.
- Nie daj się skrzywdzić. – Powiedziałem cicho. – Nie pozwól nikomu by traktował cię tak jak on…
- Nie pozwolę. – Oderwał głowę i spojrzał mi w oczy. – Obiecuję.
- Do zobaczenia An.  – Nie każ mi długo czekać – przeleciało mi przez myśl.
- Paaa. – Uśmiechnął się, zamykając za sobą drzwi. Wtedy też zrobiło mi się cholernie smutno, coś mną wstrząsnęło. Próbowałem sobie tłumaczyć, że to przez to że się przyzwyczaiłem do niego , jednak nie mogłem oszukać samego siebie.

Lipiec 2007

Antoine stał się moim najbliższym przyjacielem. Spotykaliśmy się regularnie, czy to na imprezach, czy sami umawialiśmy się u mnie czy u niego w mieszkaniu. Powiem szczerze że już nie wyobrażałem sobie życia bez tego małolata.
Leżał sobie wygodnie na mojej kanapie, popijając piwo. Oglądaliśmy jakiś ważny mecz, jednak nie wiedzieć czemu nie interesował żadnego z nas.
- Dostałem propozycję od tej restauracji w której mam praktyki, żeby po skończeniu szkoły od razu zacząć u nich pracę. Twierdzą że jestem świetny, tylko jeszcze nie mam wprawy. I ma mnie szkolić ich najstarszy i najlepszy kucharz, żebym kiedyś przejął jego posadę. – Pochwalił się.
- Proszę, proszę. Ledwo skończyłeś 18 lat, a tu już kariera stoi przed tobą otworem. – Zaśmiałem się.
- Muszę ci jakoś imponować. Jesteś dopiero na trzecim roku studiów, a już dostałeś prac ę jako architekt. I to w takiej firmie, którą znam nawet ja. A wierz mi, nie interesuję się tymi sprawami.
- To dlatego że jestem po prostu dobry. – Przeczesałem włosy palcami. – Poza tym też nie robię niewiadomo czego, tylko na razie zajmuję się takimi pierdółkami jak remonty czy drobne poprawki budynków. Jestem na razie nikim.
- Na razie. – Komentator naglę zaczął krzyczeć, więc obaj skupiliśmy się na meczu. Chwilę później padł gol. Trybuny szalały, a komentator niemalże dostał zawału ze szczęścia. Na nas nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Przez chwilę w zupełnej ciszy oglądaliśmy mecz.
- Znowu jestem z Dannym. – Oznajmił chwilę później An.
- Co? – Przez chwile nie wiedziałem co się dzieje. – Żartujesz sobie?
- Nie. Spotkałem go dwa tygodnie temu i postanowiłem z nim poważnie porozmawiać. Przez cały czas za mną tęsknił. Powiedział że zrobił mi taką scenę, ponieważ  bardzo mnie kocha i był o mnie zazdrosny.
- Czy fakt że podczas trwania waszego związku zdradzał cię z kim popadnie też wytłumaczył miłością do ciebie?
- Elix, nie mogę patrzeć na przeszłość. Obiecał poprawę. Wiem że on mnie kocha. – Przez całą tę rozmowę nie spojrzał na mnie ani razu. – Chcę być po prostu szczęśliwy.  I myślę że on mi może dać to szczęście.
- Żebyś się nie rozczarował. – Warknąłem.
- Co się tak zdenerwowałeś? To nie twoja sprawa z kim sypiam! – Krzyknął na mnie.
- No pewnie że nie. Ale jako twój przyjaciel mam prawo się martwić o twoje życie. Ostatnio prawie do ciebie strzelił. Zastanów się do czego może posunąć się teraz.
- Ludzie się zmieniają. A ja wierzę że on się zmienił. Z miłości ludzie potrafią wiele. Nie rozumiesz tego, bo nigdy nikogo nie kochałeś!
- Nigdy nikogo nie kochałem?! – Spojrzałem na niego z furią.
- Nigdy od ciebie nie słyszałem o tym żeby ktoś ci się podobał albo żebyś kiedykolwiek się zakochał. Spoko, masz prawo. Tylko nie sądź że reszta świata jest taka jak ty.
- Czyli według ciebie jestem pustą, bezuczuciową maszyną, która może tylko uprawiać seks? Dzieki, An. Wcale mnie tym nie zraniłeś.
- Jezu Elix… Nie o to mi chodzi….
-  Dobrze, jak chcesz. Tylko żebyś potem nie przychodził do mnie z płaczem że Danny znowu cię skrzywdził. Tym razem nie idziesz do niego z własnej niewiedzy, tylko z czystej głupoty. An, on jest starszy o 13 lat. Serio, to nie jest miłość. To pedofilia.
- Daj mi się przekonać Elix. Pozwól mi przeżyć życie tak jak chcę.
- Pozwalam. Tylko nie chcę żebyś cierpiał. – I nie chcę sam cierpieć.
- Jesteś moim prawdziwym przyjacielem. – Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Niechętnie zauważyłem że urósł jakieś 5 cm. Fizycznie nie był dzieckiem. Jednak mentalnie…
- Co z tego, jak nawet nie chcesz mnie słuchać?
- Obiecuję że wszystko będzie w porządku. Uwierz mi. -  Uśmiechnął się dość smutno. –  To że będę w związku, nie znaczy że o tobie zapomnę. Będziemy się nadal widywać, tak jak do tej pory.
- Nie o to się martwię, An. Nadal tego nie rozumiesz. Tu nie chodzi o jakieś moje lęki przed samotnością. Tu chodzi o moje obawy na temat twojego zdrowia i życia.
- Będzie dobrze. – Powiedział po raz ostatni. – Musi.

Grudzień 2007

Odkąd tamtego pamiętnego dnia Antoine wyszedł z mojego mieszkania nie widziałem go ani razu.  Raz na dwa tygodnie dostawałem od niego szybkiego sms-a żebym przestał się zamartwiać, bo z nim wszystko w porządku. Jednak coś nie pozwalało mi w to wierzyć.
Chodziłem smętnie po centrum handlowym szukając kurtki. Robiło się coraz zimniej i musiałem znaleźć coś, w czym byłoby mi ciepło.
- Przepraszam! – Ktoś walnął mnie plecakiem w kolano. Spojrzałem na tego człowieka.
- Antoine! – Ledwo poznałem przyjaciela, gdyż wyglądał jak siedem boleści. Schudł tak bardzo, że zapadły się mu policzki, był blady jak ściana i wyglądał jakby nie spał przez ostatni miesiąc.
- Elix! – Spojrzał na mnie z taką wdzięcznością, jakby los rzucił mu milion złotych pod nogi. – Jak żyjesz?
- Lepiej ty mi powiedz. Chodź, idziemy na kawę. – Pociągnąłem go za sobą. Poszliśmy do najbliższego Starbucks’a.  – Co się dzieje?
- Mam dużo nauki i pracuję coraz więcej… - Antoine nie przypominał siebie. Skulił się w fotelu i za wszelką cenę unikał kontaktu wzrokowego.
-  Mnie nie okłamiesz. Mój co się dzieje.
- Nic, Elix… Jesteśmy razem szczęśliwi. Nie musisz się o mnie martwić. – Wcisnął się jeszcze głębiej w fotel, jakby obawiając się że ktoś go zobaczy.
- Jeśli miałbyś kłopoty, pamiętaj że możesz na mnie liczyć… - Chociaż tyle mogłem zrobić.
- Dziękuję ci. Jednak wszystko jest w porządku. – Mruknął bez przekonania. W tej samej chwili zadzwonił do niego telefon. – Tak.. W centrum…  Już wracam… Muszę iść. – Rozłączył się.  - Przepraszam że tak rzadko się odzywam, ale wiesz… mam sporo obowiązków. Trzymaj się Elix. – Odszedł, zanim zdążyłem powiedzieć cokolwiek. Byłem pewny że pękło mi serce. Miałem wrażenie że to nasze ostatnie spotkanie w życiu i już nigdy, ale już przenigdy go nie zobaczę.

Do lutego egzystowałem jak roślina. Tylko jadłem, spałem i pracowałem. Przez te prawie trzy miesiące nie dostałem od niego żadnej wiadomości. Ale to żadnej. Nie wiedziałem co się z nim działo, jak bardzo krzywdził go Danny. Cały czas byłem cholernie zły na siebie.
Moi przyjaciele próbowali na różne sposoby wyciągnąć mnie z depresji, jednak ja nie chciałem ich pomocy.
- Zrób coś z tym do jasnej cholery. – Lykke, mój najlepszy przyjaciel próbował wyciągnąć mnie z łóżka. – Przez ciebie mam ochotę malować tylko obrazy przedstawiające Śmierć, która próbuje się powiesić. Elix, skoro aż tak go kochasz, to walcz o niego.
- Nie kocham go. – Odpowiedziałem ostatkiem sił.
- Nie pierdol debilu. Znam cię nie dzień, nie dwa. Jakimś randomowym pedałem byś się nie przejmował. Zrób coś z tym, bo skończysz jak jakiś Werter. – Mój kumpel wydawał się delikatnym i słodkim chłopcem, jednak to były tylko pozory. Tak naprawdę o kawał sukinsyna. Ale miał rację, chyba musiałem coś z tym zrobić…

Antoine

Nie mogłem sobie tego darować. Znowu nie posłuchałem się mądrzejszych ode mnie, tylko jak osioł pognałem za moimi urojeniami. A teraz znowu cierpiałem. I to jeszcze gorzej niż wcześniej.
- Co jest, mały? – Danny uszczypnął mnie w policzek. – Czyżbyś znowu myślał o swoim byłym kochanku? Jak mu było… Edix.. Lelax…
- Elix. Nie był moim kochankiem. Jest moim przyjacielem. – Warknąłem.
- Wiesz co myślę o takich przyjaźniach.  Między dwoma gejami nigdy nie będzie czystej przyjaźni bez podtekstów. Dlatego musiałem ograniczyć ci kontakty z tym chłopcem. Tak bardzo cię kocham… - Złapał moją rękę i przycisnął ją sobie do podbrzusza.  – Zapamiętaj sobie, jesteś mój..
- Nie wiem na jak długo... – Próbowałem się bronić.
- Na zawsze, mały. Będziesz mi już służył na zawsze. – Położył mnie na łóżku.
- Zostaw mnie Danny. – Odepchnąłem jego ręce. – Nie chcę tego.
- Coooo? – Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Nie chcę z tobą uprawiać seksu. – Powiedziałem wyraźnie.  Przez chwilę przyglądał mi się w milczeniu.
- Jakbyś miał jakikolwiek wybór…  - Zaśmiał mi się do ucha. Następnie usiadł na mnie okrakiem. – Myślisz że tak po prostu możesz mi powiedzieć „nie”? Ty mała, podła suko! Niczego się nie nauczyłeś, prawda? – Dostałem od niego w twarz. Prawy policzek piekł mnie jak diabli. -  To nie ty tu dyktujesz warunki. – Ściągnął ze mnie spodnie. – To nie ty jesteś tutaj ważny. – Zaśmiał się, patrząc na moje przerażenie. – I ty tu jesteś dla mnie, nie ja dla ciebie. – Zdjął bieliznę i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wszedł we mnie. Zagryzłem wargę, ponieważ nie byłem przygotowany i fala piekącego bólu przeszła przez moje ciało. Danny nigdy nie respektował mojej gotowości do seksu, jednak tym razem zaczął przesadzać. Wchodził we mnie tak szybko I tak głęboko, że chciało mi się płakać.
- Przestań… Proszę cię…
- Chyba śnisz, mały! – Przyłożył dłoń do mojego gardła. – Przecież lubisz bardzo ostry seks… Ciekawe czy to też ci się spodoba?
Jego dłoń zacisnęła się na moim gardle. Gwałtowne odcięcie dopływu tlenu było dla mnie wielkim szokiem. Zacząłem się motać po łóżku. Przed oczami migały mi białe plamki.
- Podoba ci się to… - Danny zaśmiał się przeraźliwie, jeszcze bardziej zaciskając palce na moim gardle. Postanowiłem się nie ruszać, żeby nie stracić resztek tlenu. Przestałem widzieć i czułem jak powoli tracę przytomność… Nagle moje płuca ponownie mogły złapać oddech. Łapczywie nabierałem powietrza, przygotowując się na ponowne podduszenie, które szczęśliwie nie nadeszło. Zamknąłem oczy i próbowałem przeczekać ten koszmar, który zdawał się nigdy nie skończyć…

- Nie chcę już z tobą być. – Spojrzałem na Dannego, który leniwie rozłożył się na kanapie. – Odchodzę.
- Odejdź.  – Spojrzał na mnie podejrzliwie. – Tylko odejście ode mnie wiążę się z pewnymi konsekwencjami.
- Chcesz znowu we mnie strzelić? To dziecinne. – Obserwowałem jak powoli zbliżał się w moją stronę.
- To było tylko ostrzeżenie, Antoine. – Zaciągnął się papierosem. – Teraz naprawdę będzie bolało.
- Nie obchodzi mnie to. Większy ból sprawia mi bycie w pseudo-związku z tobą. -  Spojrzałem na niego nienawistnie.
- Co ci się nie podoba?
- To że mnie nie szanujesz, traktujesz jak seksualną zabawkę, bijesz mnie, bawisz się moim zdrowiem i życiem oraz przede wszystkim że cały czas mnie kontrolujesz i poniżasz! To że do ciebie wróciłem było największym błędem mojego życia! – W końcu udało mi się to powiedzieć. Zwlekałem tyle miesięcy…
- Więc naprawdę chcesz odejść… - Danny zmrużył oczy.
- Tak.
- No dobrze… - Mocny cios pięścią w podbrzusze powalił mnie na kolana. Danny parę razy kopnął mnie prosto w żebra. Przy trzecim kopnięciu usłyszałem cichy trzask łamanej kości. – To cię nauczy szmato pokory. – Złapał mnie za włosy i parę razy uderzył o swoje kolano. Z jękiem upadłem na podłogę. – Idź ode mnie, proszę bardzo. I tak już przestałeś mi się podobać. – Zgarnął ze stolika butelkę z jakimś alkoholem w środku i przyłożył mi w głowę. Szkło pękło, pozostawiając liczne ślady i odłamki. Czułem że cała moja głowa jest czerwona i lepka od krwi. – Wypierdalaj stąd i niech ci nie przyjdzie na myśl, żebyś kiedykolwiek wrócił. – Ciężko dźwignąłem się z podłogi i czym prędzej opuściłem dom Dannego. Resztkami sił usiadłem za kółkiem i odpaliłem silnik, uciekając z tego piekła jak najdalej…

Elix

 Było mi o wiele lepiej. Z każdym dniem ból był coraz mniejszy, powoli ukrywałem go w swoim sercu. Rzuciłem się w wir pracy i nauki, żeby zając czymś głowę. Zdobywałem kolejne zlecenia, zaliczałem sesje na najwyższe oceny i tak minął mi jakiś okres czasu. Lykke i reszta moich przyjaciół odetchnęli z ulgą – ich wesoły Elix wrócił do żywych. Ale wróciłem do żywych tylko połowicznie. Jakaś część mnie była stracona. Czułem to wyraźnie.
To był spokojny wieczór. Usiadłem przed telewizorem, żeby obejrzeć sobie Szeregowca Ryan’a. Reszta moich przyjaciół była gdzieś na jakieś imprezie, ale mnie nie chciało się iść. Spędzałem ten wieczór samotnie, jednak zbytnio nie narzekałem.
Wrzuciłem popcorn do mikrofali i wyjąłem szklankę na picie. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Idę! – Krzyknąłem, zakładając na siebie pierwszą, lepszą bluzkę. Gdy otworzyłem drzwi, omal nie zemdlałem. Zakrwawiona, skulona postać stojąca w progu mojego mieszkania spojrzała na mnie błagalnie. Antoine. Serce zaczęło mi bić coraz szybciej.
- Cześć Elix! Mogę wejść?



sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 8 - Dzień przeznaczenia

- Chcesz ze mną pograć? – Antoine zamachał mi przed nosem padem do konsoli. 
- Krótką chwilę. Potem pójdę pozmywać po obiedzie. – Ciężko walnąłem się na kanapę.
- Co się stało z moim dominującym samcem alfa, który krzyczał że moje miejsce jest w kuchni? – Mój chłopak oparł się o moje przedramię.
- Przeszedł na tryb partnerski. – Cmoknąłem go w czubek głowy.
- Mała bójka w Naruto? Czy wolisz się ścigać? Ewentualnie jest jeszcze Just Dance, ale to chyba nie na tę chwilę…
- Naruto. Mam dość bojowy nastrój. – Chwilę później ekran rozbłysnął kolorami, pokazując znane nawet mnie postacie z anime.  Wybraliśmy postacie, plansze i zaczęliśmy grę. Lubię grać na konsoli, tak jak zdecydowana większość facetów. Jednak z nerdem takim jak An nie miałem żadnych, ale to żadnych szans. Był niepokonany. Świadczyło o tym moje siedem przegranych z rzędu walk. 
- Tracę swoją męską godność. Daj mi choć raz wygrać. – Mój chłopak zaśmiał się na te słowa.
- Przegrywasz bo nie ładujesz sobie mocy i wybierasz beznadziejne postacie. Wybierz Kakashiego, Hinatę albo Sasuke to będziesz miał większe szanse. I używaj combosów. Wtedy może mnie nawet draśniesz. – W tym samym momencie ktoś zaczął dzwonić do drzwi. – Skarbie, idź otwórz.
- Już, już… - Równie ciężko dźwignąłem się z kanapy i przemaszerowałem przez hol. – Kto tam?
- Ma pan czas porozmawiać o Bogu? – Znajomy głos został zduszony przez chichot.
- Jeśli ma pan coś mocniejszego, to mam! – Otworzyłem drzwi i spojrzałem na dwie roześmiane postacie po drugiej stronie. – No proszę co za niespodzianka! Lykke i Tim we własnej osobie! Wchodźcie!
- Mała rekompensata za to że dawno nas już nie było u was. Mamy trochę alko i żarcia! – Nasi przyjaciele, również para z długim stażem czuli się u nas bardzo swobodnie. Lykke bez pytania otworzył szafę w której trzymaliśmy kurtki i powiesił swoją skórzaną ramoneskę na wieszaku. To samo zrobił z kurtką ukochanego. – Gdzie jest An? Nie mów że się ubiera?! Nie byliście w trakcie seksu prawda?
- An, nie musisz zakładać tych spodni! Nakryli nas! – Zawołałem do swojego chłopaka.
- Niezręcznie mi będzie paradować z gołym tyłkiem przed nimi! Chyba się ubiorę! – An przyszedł do nas z szerokim uśmiechem. – Myślałem że się obraziliście! Co się stało? – Podał Timowi rękę. To samo chciał zrobić Lykkiemu, ale ten mocno go przytulił. –  Myślisz że mnie tym przekupisz?
- Nie. Ale kocham was prawie tak samo jak Tima. – Z Ana przerzucił się na mnie. Klepnąłem najlepszego kumpla po plecach.  – I chcę wam wynagrodzić ten miesiąc beze mnie. I bez mojego ukochanego. – Poprawił się szybko, spoglądając na niego zalotnie.  Nigdy w życiu nie powiedziałbym że tak różne osoby jak oni mogą się w sobie zakochać, ale prawda była bezlitosna. Tim był… bardzo przeciętny. Aż za przeciętny.  Księgowy średniego wzrostu brunet o piwnych oczach i żadnych znaków szczególnych zazwyczaj nie wiąże się z kimś takim jak Lykke.
Znamy się od podstawówki. Los tak chciał że obaj przez cały czas naszej edukacji lądowaliśmy w tych samych klasach, więc zawsze trzymaliśmy się razem. Od początku wiedział że jest gejem i nigdy się z tym nie krył, co często przysparzało mi kłopotów. I to ja byłem tym, który go z nich wyciągał. Jednak dzięki temu nasza więź jest tak silna, że niemal nie do zniszczenia.
Ly, jak go zwykłem nazywać jest najniższym facetem jakiego znam. Niewiele ponad metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, jest przeraźliwie chudy i bardzo drobny w swojej budowie. Ma również niebieskie włosy na których widnieją pojedyncze fioletowe pasemka i oczy, których kolor zmienia się codziennie. Dzisiaj były różowe. Ekscentryczny styl jednak odzwierciedla jego kolorową i bogatą osobowość i  bardzo pomaga mu jako malarzowi (tak przynajmniej twierdzi sam Lykke).
- Gdzie byliście? Już się zamartwialiśmy z Elixem. – Antoine zaprosił chłopaków do środka. – Rozsiądźcie się, a ja przyniosę jakieś miski i szklanki. – Zniknął  w kuchni.
- Miałem wystawę swoich prac w Holandii. I zabawiłem tam trochę dłużej. A Tim cały czas pracował i wstydził się odwiedzić was dwóch ot tak. – Lykke wygodnie rozłożył się na kanapie. – A co u was? Dlaczego nie idziecie do Dannego na imprezę?
- Skąd wiesz że nie idziemy? – Spytałem, siadając naprzeciwko chłopaków.
- Antoine odrzucił zaproszenie na Facebooku. – Odparł. Był śmiertelnie poważny. Antoine, który wszedł właśnie do salonu spojrzał się na mnie wzrokiem pt. „A ty się śmiałeś. Widzisz?!” . W odpowiedzi przewróciłem oczami.
- Mamy już inne plany. – Mój chłopak uśmiechnął się sympatycznie. – Niestety nie możemy tego odwołać.
- A co się stało? – Tim zainteresował się sprawą. Nie wiedzieć czemu mieli z Anem świetny kontakt.
- Musimy jechać do domu. Mama ma urodziny. – Kłamał. Nie chciał się przyznać?
- No to rzeczywiście nie możecie iść… Szkoda, bo my właściwie szliśmy tam tylko dla was. – Tim wyraźnie się zmartwił.
Chwilę później wszyscy czterej pogodnie rozmawialiśmy na różne tematy. Jak za starych, dobrych czasów.

-  Słyszałem ostatnio o ciekawej sprawie… -  Lykke usiadł na blacie stołu. Tim i An grali na konsoli, a ja poszedłem po picie do kuchni.
- Co się stało?
- Podobno Danny ma złamany nos. – Próbowałem być spokojny.
- Taak? A co się stało?
- Nie bawmy się w to Elix. Wiem że to ty. Chcę tylko wiedzieć co się stało. – Zgarnął opadającą grzywkę z czoła.
- Wszyscy wiedzą?
- Nie, tylko ja. Znam dziewczynę, która pracuje razem z Anem i mi o tym powiedziała. Tylko że była zbyt pijana i do końca nie pamięta co się stało. Słyszałem tylko że na imprezę wpadł nieprawdopodobnie przystojny gość, poszedł na górę, zrobiło się głośno i wyszedł z Anem. Opowiadaj.
- Danny przystawiał się do mojego chłopaka, więc dałem mu po mordzie. Ot cała historia. – Lykke przez chwile przyglądał mi się bez słowa.
- Cud, że go nie zabiłeś.
- Jeśli chodzi o Ana, nie umiem się kontrolować.
- A on nie próbował się bronić przed Dannym?
- Próbował, ale był pijany i czymś otumaniony.
- Niech on uważa. Danny ma bardzo dobry dostęp do narkotyków i innych tego typu substancji. Jego brat jest jakimś dilerem i mu to wszystko załatwia.
- Skąd wiesz? 
- Tim mi powiedział. A skąd on wie – nie pytaj. Sam Danny podobno mówi o jakimś wypadku, jednak wiesz… po kątach chodzą inne plotki. Ale spokojnie – nikt nie wie że to ty. Poza tym nawet jakby się dowiedzieli, to większość byłaby po twojej stronie.
- Już zapomniałem jaki to mały świat…
- Masz rację. To mały, trochę patologiczny światek. Ale nic na to nie poradzisz.
- Wiem. Nie żałuję tego co zrobiłem. Ta menda przystawiała się do mojego chłopaka. Nie obchodzi mnie że kiedyś ze sobą sypiali. Od czterech lat jest mój i nikt nie ma prawa kłaść na nim rąk.
- Czyli następnym razem nie złamiesz mu tylko nosa? – Lykke zaśmiał się radośnie.
- Nie będzie następnego  razu. Antoine obiecał mi że to już koniec. Że odcina się od dawnego życia.
- No coś ty? Myślisz że mu się uda? – Zagryzł dolną wargę.
- Muszę mu zaufać. Mam inny wybór? -  Wzruszyłem ramionami.
- Nie masz. Ale na twoim miejscu bym się nie martwił. Antoine szaleje za tobą i myślę że nie była to pusta obietnica. Co prawda nie jest asertywny, ale myślę że nigdy cię nie zdradzi i cię nie zdradził.
- Mówisz mi rzeczy, które doskonale wiem. – Uśmiechnąłem się do przyjaciela. – Ale dzięki za wsparcie.
- Po to tu jestem. –  Kąciki jego bladych ust lekko uniosły się do góry. – A jak w pracy? Coś nowego?
- Że zapomniałem ci o tym powiedzieć.. – Przywaliłem dłonią w czoło.
- O czym? – Lykke wyraźnie zainteresował się tematem.
- Wiesz kto jest moim nowym zleceniodawcą?
- Hm?
- Jacoby.
- TEN JACOBY?! – Lykke niemal poderwał się z miejsca. – Nasz były nauczyciel fizyki, facet, który pozbawił cię dziewictwa? – Dodał ciszej. – Antoine wie?
- Tylko że nas uczył. Wiesz że Jacoby ma żonę i dzieci?
- Pieprzysz. Żadna przykrywka?
- Poznałem ją. Niesamowicie miła i normalna.
- A dwa miesiące temu widziałem go z jakimś młodym chłopcem w klubie gejowskim. – Zdziwił się. To maleńki świat. – I jakie są wasze stosunki?
- Bardzo profesjonalne. Udajemy że między nami nic nie było. Czysta relacja pracownik – szef. Choć nadal go nie znoszę.
- Jezu pamiętam jaki byłeś załamany po tym wszystkim. Aż mi się serce krajało….
- Chłopaki! – An wpadł do kuchni.
- Co jest?
- Co wy u robicie tak długo?
- Narzekamy na was dwóch. – Lykke wypiął Anowi język. – Sprawiacie nam same kłopoty.
- Ohohoho, i kto to mówi?  – An zawrócił się do salonu. 
- Już do was wracamy. – Złapałem dwie butelki coli i dwie dodatkowe paczki nachos i obaj dołączyliśmy do chłopaków.

- Szkoda że już idziecie. – Spojrzałem na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy.
- Jeszcze nie raz się spotkamy! Poza tym zarówno ty jak i ja musimy być od rana w biurze. – Tim zakładał Lykkowi kurtkę. – Musisz też kiedyś spać, prawda?
- Antoine, my byliśmy mądrzejsi i wybraliśmy sobie lepsze prace! – Lykke, któremu zbyt duża ilość alkoholu uderzyła do głowy mamrotał coś bez większego sensu.
- Idziemy już skarbie. Taksóweczka na nas czeka. Następnym razem zapraszamy do nas!
-  Na pewno wpadniemy! – Antoine zamknął za nimi drzwi. – O stary, ale jestem zmęczony!
- A co ja mam powiedzieć?  - Spojrzałem na niego pochmurnym wzrokiem. Trudno uwierzyć że nie minęła nawet doba od tego wszystkiego.
- Idziemy spać? – Wymamrotał mój chłopak, owijając dłonie wokół moich bioder. Potem dał mi szybkiego całusa.
- Taak. Tylko najpierw wezmę prysznic.
- Ok. Spróbuję na ciebie poczekać, ale nie wiem czy mi się uda. Oczy strasznie mi się kleją. 
-  To pewnie przez te imprezy i ciągłe picie mój drogi. – Pogładziłem go po policzku.
- Jestem młody, muszę się wyszaleć. W moim wieku byłeś taki sam.
- W twoim wieku byłem już  od roku w związku. – Roześmiałem się.
- Nic się nie mogę z tobą droczyć. – Przewrócił oczami. – Idź się myć i wracaj do mnie do łóżeczka.
- Ty się nie myjesz? Idziesz jutro do pracy.
- Wezmę prysznic rano, dziś już nie mam siły.
- Jak chcesz. Tylko jak będziesz śmierdział, to cię w nocy wyniosę na balkon.
- Nie jest chyba aż tak źle. – Powąchał rękaw swojej bluzy.  – Ej, da się wytrzymać. Można uznać to za męski zapach.
Pokręciwszy głową z udawanym rozczarowaniem, poszedłem się umyć. Gdy wróciłem do łóżka, An już smacznie spał. Rozłożyłem się wygodnie na łóżku. Powinienem być wykończony, jednak w chwili gdy już się położyłem, zmęczenie odeszło. Miałem chwilę czasu, by spokojnie wszystko przemyśleć. Lykke zapytał czy wierzę że uda mu się z tym wszystkim skończyć raz na zawsze? Niczego w życiu nie można być pewnym, jednak w tej sprawie jestem prawie przekonany że An da radę.  W końcu parę lat temu odszedł od Dannego i przez jakiś czas skutecznie go unikał. Uśmiechnąłem się na wspomnienie mojego ukochanego sprzed kilku lat. Jak on się zmienił. Jak długą drogę i jak wiele pracy włożył w ukształtowanie samego siebie. Był okropny. Był okropnym, rozpieszczonym bachorem, który myślał że wszystko mu wolno. Ech… aż się łezka kręci na to wspomnienie.

23 kwietnia 2006

Pamiętam że byłem na jakieś imprezie. Niewiele pamiętam, pomimo iż była to jedna z niewielu imprez na których byłem całkowicie trzeźwy. Chyba dlatego że niedawno zmieniałem samochód i nie chciałem go od razu rozbić. Pamiętam jednak że chciałem znaleźć sobie kogoś na noc. I prawie mi się udało. Gdyby nie stało się to.
Nie pamiętam jak miała na imię moja potencjalna zdobycz. Nie pamiętam nawet jak wyglądał – nie było to raczej istotne. Na typowych, gejowskich imprezach takie szczegóły nie miały żadnego znaczenia. Pamiętam że miałem go już prawie pocałować, aż….
- Jeśli chcesz się z nim przelizać, to wynajmij sobie pokój. – Z niechęcią odwróciłem się w stronę głosu i popatrzyłem na osobę, która śmiała przerwać wielkiemu Elixowi podryw. Co najdziwniejsze stał przede mną nastolatek. Młody chłopiec, dopiero co wkraczający w dorosłość. Uroczy, mały blondynek o  zielonych oczach patrzył na mnie jakbym był największą kanalią na tym świecie.
- Już dawno po dobranocce, więc idź zrobić siusiu, umyć ząbki i spać, bo jutro szkoła. – Rzuciłem niedbale, chcąc go spławić.
- Myślisz że jesteś lepszy, bo sypiasz sobie z kim popadnie?! – Naskoczył na mnie.
-  Tak, tak właśnie myślę. Spieprzaj stąd, bo działasz mi na nerwy gówniarzu.
- Jakiś ty ważny. – Zaczął mnie przedrzeźniać. – Uważaj, bo kiedyś stanie ci na drodze prawdziwa miłość, a ty będziesz zbyt nastawiony na seks, żeby zwracać uwagę na uczucia.
- Masz jakiś problem? –Spojrzałem na niego zdenerwowany. – Jeśli czegoś chcesz, to powiedz, a nie stoisz i pierdolisz jakieś głupoty. Ciekawe co taki szczyl jak ty, wie o prawdziwej miłości?
- Na pewno więcej niż ty. – Oburzył się. – Ja przynajmniej od pół roku jestem w prawdziwym związku.
- Tylko nie zamęcz tego wibratora na śmierć. Spierdalaj i nie męcz mnie jakimiś głupotami. – Machnąłem na niego ręką.
- Kutas z ciebie, wiesz? Mam nadzieję, że nigdy nie spotkasz kogoś, kto cię pokocha! – Młody krzyknął i wylał na mnie jakiegoś drinka, którego miał w ręce. Następnie odwrócił się na pięcie i odszedł  w drugą stronę.
- Co za popieprzony bachor. – Zauważył chłopak do którego zarywałem. – Sam się zaczął pruć,  a potem miał pretensję. Chodź, zrobimy coś z tą koszulą… - Zaciągnął mnie do łazienki. Nie wiedzieć czemu ten młodziutki blondynek jeszcze przez dwie godziny siedział w mojej głowie…

Wyszedłem z imprezy wcześniej. Nie wiem czemu, ale strasznie mi się tam nudziło.  Było dość chłodno, jednak ja uwielbiałem taką pogodę i powolutku zmierzałem do samochodu. Kiedy już tam dotarłem  usłyszałem straszne krzyki.
- To że ja to mogę robić, to nie znaczy że ty też mała kurwo! – Przystanąłem nieco zaciekawiony. Co się stało?
- Przepraszam. Danny, naprawdę cię przepraszam! – Rozpoznałem ten głos, pomimo iż nie był aż tak zuchwały i pewny siebie. Mały blondasek się z kimś kłócił. Albo raczej dostawał opieprz.  – To już się nie powtórzy!
- Mam ci uwierzyć?! Jakiś kretyn obściskuje cie w kącie i myślisz że ja ci to wybaczę?
- Przecież w tym samym momencie byłeś w łóżku z jakimś chłopakiem! Danny, pomyśl o tym co czuję… -  Młody płakał.  W tym momencie zrobiło mi się go nawet szkoda.
- Co ty czujesz?! – Głośna salwa szyderczego śmiechu przecięła powietrze. – Ty nie masz czuć. Ty masz być moją seksualną zabawką. Zrozum, nie jesteśmy w związku. Ja cię tylko posuwam. Jeśli ci to przeszkadza, to wypierdalaj. Ale pamiętaj  że do mnie nie ma już powrotu! – Przez chwile byłem przekonany że młody wróci do niego  na klęczkach.
- Stary, obrzydliwy chuj z ciebie! – Młody krzyknął tak, że zaskoczyło to nawet mnie. – Bawisz się ludźmi, jakby byli twoją własnością. Wstyd mi że pozwoliłem się dotykać komuś tak żałosnemu jak ty!
Grobowa cisza jaka nastała była nie tyle niezręczna, co przerażająca. Wtem usłyszałem odgłos odbezpieczanej broni.
- Masz dziesięć sekund na ucieczkę. Później zacznę do ciebie strzelać. Jeśli przeżyjesz, nie masz prawa pokazać mi się już więcej na oczy! Rozumiesz?! – Chłopak zaczął uciekać, a ja w myślach odliczałem sekundy. W ostatniej chwili wybiegł za róg, cały zdyszany i przerażony. Spojrzał na mnie z lekkim niedowierzaniem.
- Wsiadaj! – Krzyknąłem do niego. Czemu? Nadal zadaję sobie to pytanie. Jednak chłopak skorzystał z okazji. Szybko odpaliłem silnik i z piskiem ruszyłem z miejsca. Chłopak wtulił się w siedzenie, spuszczając smutno głowę.
- W porządku? – Było to najgłupsze pytanie jakie mogłem zadać.
- Czuję się jak dziwka. – Wypalił, powstrzymując łzy. – Słyszałeś wszystko?
- Nie chciałem, nie podsłuchiwałem… - Próbowałem się tłumaczyć.
- Wszystko w porządku, rozumiem. – Kiwnął głową. – To przecież nie twoja wina.
- Jestem Elix. – Wyciągnąłem do niego rękę.
- Antoine. – Jego uścisk był delikatny, a dłonie bardzo zimne. – Dokąd mnie wieziesz?
- Mieszkałeś z nim, prawda?
- Yhy.
- Więc jedziesz do mnie. Spokojnie, nic ci się nie stanie.  Zimno ci.
- No. – Przystanęliśmy na czerwonym świetle. Zdjąłem kurtkę.
- Trzymaj! Tylko ostrzegam – mam kanapę, która może nie jest za wielka, ale całkiem wygodna. Więc nie  będzie ci się źle spało. – Próbowałem go zagadać, jednak Antoine odpowiadał tylko jakimiś półsłówkami.  W sumie nie dziwiłem mu się ani trochę.

- Jeśli chcesz, weź prysznic. Zaraz dam ci ręczniki. – Sięgnąłem do szafy i wyjąłem z niego też czysty podkoszulek i spodnie od dresu.  – Trzymaj też ciuchy, do spania będą wygodniejsze.
- Czemu? – Zapytał, patrząc się na mnie jak na kretyna. – Czemu jesteś dla mnie taki miły, pomimo że wcześniej byłem dla ciebie taki wredny?
- Eeee…. Więc… - Próbowałem znaleźć racjonalne wytłumaczenie.  Właśnie, czemu ja to w ogóle zrobiłem? Ten szczyl jest sam sobie winien.
- Rozumiem. – Uśmiechnął się smutno. – Było tak od razu. – Rzucił ręczniki na podłogę i uklęknął przede mną. – Nie ma obaw że nie lubisz facetów, więc baw się dobrze. – Pociągnął za pasek.
- NIEEEE! – Krzyknąłem i niemalże od niego odskoczyłem. – Nie chcę się z tobą kochać! Po prostu… Zrobiło mi się ciebie szkoda, bo sam wiem jak to jest być oszukanym przez osobę, którą myślisz że kochasz. – Przyznałem się, pomagając mu wstać. – Nie oczekuję od ciebie nic w zamian. To tylko pomoc wynikając a  z mojego dobrego serca. – Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Nie chcesz nic w zamian? – Powtórzył głucho. – Bierzesz obcego chłopaka do domu, dajesz ciuchy, miejsce do spania i nie chcesz nic w zamian?
- Chciałem, żeby nic ci się nie stało… - Co ja gadam? Boże, brzmię jakbym był bohaterką jakiegoś romansidła dla bab. Antoine jednak uśmiechnął się do mnie.
- Dziękuję. – Jego drobne ciało przylgnęło do mojego. – Już od dawna nikt nie był dla mnie aż tak dobry.  Dziękuję ci Elixie. – Zaczął płakać. Koszula na mojej piersi zrobiła się wilgotna. Pogłaskałem go po głowie.
- Nie płacz, Antoine. Nikt cię tu nie skrzywdzi. – Pozwoliłem mu uwolnić wszelkie emocje. Dlaczego? Może chciałem, by ten biedny chłopak w chwili tak wielkiego psychicznego załamania nie został zupełnie sam. Tak jak inny chłopiec, którego znałem.

 Obudził mnie niesamowity zapach. Dźwignąłem się z łóżka, sprawdzając godzinę. Była dziesiąta rano. Kroki w kuchni obudziły mnie do reszty, jednak chwilę później przypomniałem sobie że ktoś u mnie nocował. Ktoś, kogo nawet nie znałem.
- Dzień dobry! – Wesoły głos powitał mnie, gdy tylko przekroczyłem próg mojej salono-kuchni. To była typowa kawalerka przystosowana pod studenta. Ciasna, ale własna.
- Cześć. – Spojrzałem na Antoine’a, który był w o wiele lepszym nastroju. Przyjrzałem się kuchni. Coś gotował. – Co ty robisz?
- To mój mały gest wdzięczności.  Nie zdążyliśmy wczoraj porozmawiać, więc nie wiesz że uczę się w szkole gastronomicznej i chcę zostać kucharzem. Robię ci wrapy z cienkich omletów, a w piekarniku pieką się bułeczki z serem feta i suszonymi pomidorami. Przepraszam, ale rano wziąłem 50 zł i poszedłem zrobić ci zakupy.  Masz straszne braki w lodówce. Resztę położyłem na blacie. W ogóle siadaj, bo zaraz będzie gotowe. – Patrzyłem na niego jak zaczarowany.
- Tak, już. – Co się działo? – Wyjąć talerze?
- Jeśli byś mógł. – Zaśmiał się. – Dobrze spałeś?
- Taaak. A ty? Przepraszam za tę kanapę, ale nie często nocują u mnie inni.
- Jest bardzo wygodna, nie przesadzaj! – Na talerzu przede mną wylądowały bosko wyglądające wrapy z ziołami w środku. Niepewnie spróbowałem jednego. Był nieziemski.
- Smakuje? – Antoine spojrzał na mnie z uśmiechem.  W świetle porannego dnia wyglądał zupełnie inaczej niż wczoraj – miał promienną, idealną cerę, błyszczące włosy i intensywnie zielone oczy, które lśniły niczym szmaragdy. Można by powiedzieć że był prześliczny.
- Pyszne. Szkoda że nie mam ciebie codziennie. Robiłbyś mi jedzenie. – Zaśmiałem się. – Słuchaj, masz gdzie mieszkać? – Pytanie zaskoczyło nie tylko jego, ale i mnie.
- Szczerze? Nie za bardzo. Dannego nie chcę widzieć, a moja rodzina mieszka sto kilometrów stąd. Dodatkowo wszystko prócz komórki i portfela mam u niego.
- Zostań u mnie. – Zaproponowałem. – Przyda mi się czyjeś towarzystwo, a potem coś wykombinujemy. –Po raz drugi tego dnia mogłem zobaczyć idealnie białe zęby Antoine’a.
- Jesteś najlepszym co mnie do tej pory w życiu spotkało. Nie wiem czy kiedykolwiek ci się odwdzięczę.
Nie wiedziałem jeszcze że ten dzień był początkiem mojego nowego życia. Że pomimo wszelkich starań i niechęci nie uda mi się uciec od przeznaczenia.