sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 10 - Początek

Marzec 2008

Kto uratował Antoine’a przed Dannym po raz pierwszy? Ja. Kto następnie stał się jego najlepszym przyjacielem i pomagał mu przy każdej okazji? Ja. A kto teraz ścierał krew z jego twarzy i opatrywał mu rany? Brawo! Ja!
- Nie kręć się. – Ofukałem go, próbując wyjąć mu dość spory kawałek szkła zza ucha.  – Jezu, człowieku co on ci zrobił?
Antoine milczał. Siedział smętnie i co jakiś czas wzdrygał się, gdy odkażałem mu rany.
- Chyba będę musiał iść do apteki. – Dodałem po chwili. – Kończą mi się plastry i bandaże. Poczekasz chwilę sam?
Próbowałem wstać, ale coś mnie powstrzymało. Na barkach poczułem dłonie Ana. Spojrzał mi w oczy.
- Dlaczego? Dlaczego nigdy nie mogę ciebie posłuchać? Czemu jestem aż takim debilem?
- Bo jesteś jeszcze młody. – Klepnąłem go w kolano. – Poza tym uczuciowa z ciebie osoba. Dlatego robisz takie głupoty. – Zaśmiałem się.
- Jesteś tylko 3 lata starszy, a jesteś taki mądry, że to szok.  Elix, przepraszam cię. – Przyciągnął mnie do siebie i rozpłakał się na dobre.
- Nie masz za co, młody.
- Mam. Powiedziałeś że nic dobrego z tego nie wyniknie, a ja ci nie wierzyłem. Udawałem że niewiadomo jak dobrze znam Dannego i co? Teraz siedzę ze złamanymi żebrami, zmasakrowaną twarzą i zniszczoną psychiką. Kto mnie przed tym ostrzegał?
- Myślę że to będzie dla ciebie najlepsza nauczka. Teraz już na pewno do niego nie wrócisz.
- Myślę że masz racje. – Westchnął ciężko.
- Ja też powinienem cię ukarać. Tylko teraz nie mam serca ci tego robić. Zbieraj się, jedziemy do szpitala.
- Po co?
- Twierdzisz że masz złamane żebra. Trzeba to zbadać.
- Proszę odpoczywać. – Starsza pielęgniarka z zaciętym wyrazem twarzy, niemal wyrzuciła Ana z pokoju. – I proszę się więcej nie wdawać w bójki. Następny!
- I co?  - Siedziałem w poczekalni z pół godziny.
- Parę szwów, dwa złamane żebra i kilka sporych sińców. Ale jest dobrze. – Uśmiechnął się słabo. – Mam wypoczywać w domu i się nie przemęczać.
- To wracamy. Zajedziemy jeszcze do apteki po plastry i wodę utlenioną, a potem do sklepu po coś do żarcia. Chcesz coś konkretnego? – Otworzyłem przed nim drzwi. Wyglądał marnie. Całą głowę miał zabandażowaną, na rękach widać było liczne rozcięcia, jakby próbował sobie podciąć żyły. Dodając do tego jego skrajne wychudzenie, miałem przed oczami żywy obraz nędzy i rozpaczy.
- Nie, ale możesz kupić kurczaka i ryż, a ja coś z nim zrobię.. – Wydukał słabo. Stojąc y obok wejścia młody chłopak z papierosem w dłoni spojrzał na nas spode łba.
- Jebane pedały. – Rzucił, a następnie odwrócił się na pięcie w przeciwną stronę. Chciałem za nim pobiec i pokazać  mu gdzie jego miejsce, ale An mnie powstrzymał.
- Nie przejmuj się nim.. Chodź, wracamy.. Chce mi się spać…

Wrzesień 2008

Od tamtych wydarzeń minęło parę miesięcy. Wszystko wróciło do normy. Antoine skończył szkołę i rozpoczął pracę w restauracji, jako młodszy pomocnik kucharza. Wyprowadził się z akademika i z małą, finansową pomocą rodziny wynajął własne mieszkanie, chociaż i tak zdecydowaną większość czasu spędzał u mnie. Byliśmy ze sobą bliżej niż kiedykolwiek. Wiedzieliśmy o sobie absolutnie wszystko. Jednak jednej granicy nie przekroczyliśmy – nadal byliśmy TYLKO przyjaciółmi. I żaden z nas nawet nie próbował jej przekroczyć.
- Jak wam się układa? – Lykke, mój przyjaciel z dzieciństwa z dzikim uśmiechem usiadł przy stole.
- Tak jak nam. Bardzo dobrze, czysta, niewinna przyjaźń.
- Jestem zażenowany. Wy się kochacie. An bez ciebie szaleje i nie umie nic zrobić, a ty, gdy nie ma go przy tobie,  stajesz się ponurakiem i gburem. Kochasz go.
- Nie kocham..
- Elix…
- Nie ko… Lykke to nie jest takie proste! Ja tylko chce mu pomóc. To biedny i zagubiony chłopak, który został wykorzystany. Zasługuje na szczęście.
- Które ty chcesz mu dać.
- Tak. To znaczy… nie! Znaczy… cholera! Bierzesz to zbyt dosłownie!
- Pomyślmy… Przez parę miesięcy spotykacie się średnio pięć razy w tygodniu, z czego co najmniej dwie noce śpicie w jednym mieszkaniu. Nie ruszacie się nigdzie bez siebie, macie swój własny szyfr, który rozumiecie tylko wy dwaj. Rozpieszczasz go jak dziadowski bicz, a on poświęca się dla ciebie jak nikt inny. Nie, wcale się nie kochacie, to tylko normalna, zdrowa relacja pomiędzy dwoma kumplami. Powiem ci coś – jeśli chcesz go naprawdę uszczęśliwić to pocałuj go przy najbliższej, możliwej okazji.
- Gadasz bzdury, Lykke. – W mojej kieszeni zawibrował telefon. – Poczekaj, odbiorę… Cześć An!
- Elix! Masz plany na wieczór? – Spojrzałem kątem oka na Lykke’a. Uśmiechnął się dwuznacznie.
- Nie, nie mam.
- Doskonale! Chcesz być moim testerem?
- Zależy czego.
- Zaczynam romans z kuchnią indyjską. Dostałem kilka przepisów od pewnego Hindusa. Chcesz spróbować?
- Brzmi nieźle. O której?
- Dwudziesta?
- No to jesteśmy umówieni.
- Cieszę się. Do zobaczenia!
- Na razie!
- OOOOO, zakochańce!
- Cicho bądź Lykke!
- Ale wy właśnie umówiliście się na randkę!
- Żadna randka… Po prostu wieczorem jemy kolację.. Razem… we dwóch…
- Czyli to nie randka? – Uśmiechnął się ironicznie.
- Skąd!
- Taaaaaaaaak. Elix, spójrz prawdzie w oczy. Randkujecie. Tylko podświadomie. Teraz któryś z was musi się przełamać i wnieść to na wyższy poziom.
- Nie denerwuj mnie, kretynie.
- To nie ja zachowuję się jak napalona szesnastolatka!
- Idź lepiej zadzwoń do Tima! – Tim jest wielką miłością Lykke’a, który zupełnie stracił dla niego głowę. Nie wiedzieć czemu jest to dla nas wszystkich bardzo zabawne.
- Przynajmniej umiem się przyznać d uczucia jakim go darzę. Otwórz się na emocje!
- Jestem otwarty. – Oburzyłem się.
- A to ciekawe… - Skwitował.

- Jesteś w samą porę! – Antoine wpuścił mnie do środka. – Czuj się jak u siebie.
Jego wynajęta kawalerka była tak samo ciasna jak moja. Było o małe, przytulne mieszkanie pełne ciepła i żywych kolorów. Zawsze pachniało w nim jedzeniem i męskimi perfumami. Dzisiaj roznosiły się dziwne, orientalne zapachy.
- Ciekawy zapach. – Skomentowałem. – Czuć strasznie dużo intensywnych aromatów.
- Oj tak! Kuchnia indyjska szczyci się różnorodnością i bogactwem smaków i zapachów. To działa sztuki na talerzu! – Gdy An zaczynał mówić o jedzeniu stawał się zupełnie innym człowiekiem. Widać było jego pasję i miłość do tego co robi.
- Siadaj na blacie czy coś, zaraz wszystko się dogotuje.
Zgodnie z poleceniem, wskoczyłem na blat i przez chwilę w skupieniu obserwowałem jego pracę.
- Spróbuj. – Podsunął mi łyżkę pod nos. Zauważyłem ryż w żółtym sosie. Ostrożnie wsadziłem ją do ust. Aromatyczne, trudne do zidentyfikowania smaki rozlały mi się po podniebieniu.
- Pycha! Gotujesz jak anioł! – Zaczerwienił się na ten komplement.
- Serio? Dziękuję… - Uśmiechnął się słodko. Dopiero teraz zauważyłem, że jego ręka leży na moim kolanie. – Ubrudziłeś się. – Delikatnie potarł palcem tuż przy moich ustach. Zniecierpliwiony polizał palec i ponownie potarł resztki sosu. Dopiero po chwili dotarło do nas co się właśnie wydarzyło. Antoine  poczerwieniał jeszcze bardziej. – Przepraszam. – Wydukał.
- Nie masz za co. – Uśmiechnąłem się. Jezu, rzeczywiście. Zachowujemy się jak zakochane dziewice!
- Jak było dziś na uczelni?
- Nic ciekawego. Powiem ci szczerze, że gdy by nie to że mam pracę, architektura by mnie wcale nie kręciła.
- Urodzony architekt mówi takie rzeczy? Chociaż masz rację, praktyka jest zawsze ciekawsza niż sama teoria.
- Najbardziej zastanawia mnie fakt, że żeby się dostać, musiałem zdawać rozszerzoną fizykę. A teraz prawie wcale się jej nie uczę.
- Biedactwo. Ale chyba lubiłeś fizykę w szkole?
- Tak, całe szczęście. Więc można powiedzieć że się opłaciło.
- Jeśli czegoś pragniesz nie możesz mieć zahamowań. – Spojrzał na mnie uważnie. – Wyjmij talerze z szafki. Możemy już jeść.
 - Teraz już rozumiem. – Przygotowałem zastawę.
- Co rozumiesz?
- Dlaczego nie umiałeś się powstrzymać, jeśli chodziło o Dannego. Musiałeś go strasznie pragnąć.
- Wydawał mi się atrakcyjny. Był starszy, doświadczony, inteligentny i przystojny. Powiedział że pokaże mi jak wygląda miłość. Kto by na to nie poszedł? Byłem pewien że właśnie tak wygląda prawdziwa, zdrowa relacja. Że jedna strona cierpliwie znosi ból i niedogodności dla przyjemności drugiej.
- Czyli że twoja wizja związku już się zmieniła?
- Tylko w teorii. Przecież nie byłem z nikim, odkąd od niego uciekłem. – Uśmiechnął się słabo i wrócił do jedzenia. Tego wieczoru zrozumiałem jedno -  nie ważne co by się działo, jak zmieniło by się nasze życie, to ja chcę być osobą, która pokaże temu chłopcu czym jest prawdziwy związek

Tydzień przed świętami usłyszałem coś, co niemalże zwaliło mnie z nóg.
- Idę na randkę. – Oświadczył radośnie An. – Poznałem go wczoraj na szkoleniu, na które wysłała nas restauracja. Ma na imię Vito, jest z pochodzenia Hiszpanem. – Opowiadał rozanielony, a ja słuchałem wszystkiego  w milczeniu. Dobrze, że gadaliśmy przez telefon – nie widział mojego wyrazu twarzy. – No idziemy w sobotę na koncert! Co o tym myślisz.
- Cieszę się.  – Warknąłem.
- Coś się stało?
- Nie, skąd. Małe spięcie w pracy. – Skłamałem, ściskając słuchawkę. – Wiesz An, musze kończyć.
- Ale Elix… - Nie zdążył dokończyć. Rozłączyłem się. Usiadłem przy biurku, chowając twarz w dłoniach. To kara za to że nie posłuchałem Lykke’a, gdy dobrze mi radził. Teraz An zaczyna układać sobie życie, a ja cierpię. Znowu przez niego cierpię.
Przez następne dni zbywałem Ana jak tylko mogłem. Nie miałem konkretnego powodu, jednak nie chciałem się z nim widzieć. Bezskutecznie próbował wyrwać mnie na spacer.
- Elix, święta już tuż, tuż! Miasto wygląda przepięknie! – Nalegał, ale zasłaniałem się wszystkim, żeby tylko nie iść. Czemu chce się ze mną spotykać,  skoro już sobie kogoś znalazł? Gdybym tylko był odważniejszy… może mógłbym…
Głośne walenie do drzwi wyrwało mnie z zadumy. Sobota, godzina osiemnasta. Kto to mógł być?
- Frencer do cholery, otwieraj te pieprzone drzwi! – Antoine brzmiał poważnie. – Co się z tobą dzieje do cholery?! Nie odpisujesz, nie dzwonisz, nie chcesz się spotykać?! Nie chrzań mi tu o pracy i studiach, bo ci nie uwierzę. O co ci chodzi? Zrobiłem coś źle?
- Nie… Ty nie… To… Po prostu…
- Po prostu co? – Przyjrzałem mu się uważnie. Policzki miał zaróżowione od mrozu. Zdążył przytyć po tym całym incydencie i trochę popracował nad formą. Teraz też zauważyłem jak bardzo urósł – zamiast małego, siedemnastoletniego chłopca, stał przede mną prawie dwudziestoletni mężczyzna, wpatrując się we mnie z gry i przenikając mnie swoimi szmaragdowymi oczami.
- Ty mnie wkurzasz. – Zdobyłem się na odwagę. – Wkurzasz mnie tym, że zawsze szukasz szczęścia najdalej jak tylko się da, a masz je tak blisko. Od trzech lat mnie olewasz i nazywasz przyjacielem. A ja nie chcę być twoim przyjacielem! – Krzyknąłem. – Kocham cię do cholery! Kocham cię mocniej niż samego siebie i jak słyszę jak idealnych facetów sobie znajdujesz, dostaję kurwicy! Dlatego się nie odzywałem! Skoro chcesz się spotykać z Vito, proszę bardzo! Jednak wtedy zostaw mnie w spokoju, żeby nie pękło mi serce!
Antoine przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się we mnie z lekkim niedowierzaniem. Chwilę później zaśmiał się cicho.
- Poczekaj. – Wyjął telefon i wybrał czyjś  numer. – Halo? Tak, potrzebuję jednak twojej pomocy. To w tym klubie, w którym Ada robiła imprezę. Tak, poznasz go. Dzięki, na razie. – Rozłączył się.
- Co to było? – Zapytałem lekko zdezorientowany.
- Nie było sensu iść na randkę, z której nic by nie wynikło, skoro tutaj stoi człowiek, względem którego moje uczucia są pewne. – Uśmiechnął się. – Nie chciałem psuć tej przyjaźni, która była między nami, ale widzę że nie da rady. Ja ciebie też kocham, Elix. Dużo czasu zajęło mi dojście do tego, jednak jestem stuprocentowo pewny, że jesteś dla mnie tym jedynym. – Podszedł do mnie bliżej. – Tyle razy o tym śniłem, albo zastanawiałem się jakby to wyglądało. – Objął mnie w pasie. – Powiedz słowo, a przestanę… - Nasze usta dzieliły milimetry. Serce biło mi jak szalone. Zarzuciłem mu ręce na kark i przyciągnąłem jeszcze bliżej.
Kontrast pomiędzy chłodem jego skóry, a gorącem jego ust był niesamowity. Miał miękkie, delikatne usta, a jego język sprawnie poruszał się w moich ustach. Poczułem jak miękną mi nogi i delikatnie się osunąłem. Antoine objął mnie mocniej i sam osunął się  na podłogę, nie odrywając swoich ust od moich.
- Czy ty też pragniesz mnie tak desperacko jak ja pragnę ciebie? – Spytał po paru chwilach, gdy obaj złączeni w uścisku tkwiliśmy na podłodze.
- Tak. – Oparłem swoje czoło o jego. – Od dziś nie możesz nawet pomyśleć o randkach z innymi, bo jesteś mój. W końcu.
Trzy dni przed świętami Bożego Narodzenia, zaczął się nowy rozdział w życiu każdego z nas. Niepozbawiony trudnych chwil i wad, jednak najlepszy i najpiękniejszy, jaki mogliśmy sobie tylko wymarzyć.

Współczesność


- Elix, wstawaj! – Antoine potrząsał moim ramieniem. – Śpiąca królewno, proszę cię. Dochodzi jedenasta, śniadanie nam stygnie…
- CO?! – Zerwałem się z łóżka jak oparzony. – SPÓŹNIŁEM SIĘ DO PRACY! SZEF MNIE ZAMORDUJE!
- Niekoniecznie. – Antoine stał z kubkiem kawy w ręku. – Kazałeś dziś rano zadzwonić do szefa i wziąć urlop na żądanie. W razie czego źle się czujesz. – Uśmiechnął się.
- Niemożliwe… - Spojrzałem na niego podejrzliwie. – Kłamiesz, An!
- Wiedziałem że to powiesz! – Był niesamowicie spokojny. – Dlatego nagrałem twoją poranną prośbę. Cztery lata z tobą czegoś mnie nauczyły. – Wyciągnął telefon, poszperał chwilę i puścił mi nagranie. Mój głos prosił dwa razy, żeby zadzwonić do szefa, bo nie chce mi się iść do biura. Punkt dla Ana.
- Sorry.  – Mruknąłem.
- Nie gniewam się. W nocy tyle razy powiedziałeś moje imię, że nie umiem się na ciebie gniewać. – Zaśmiał się. – Chodź coś zjesz.
- Ubiorę się tylko. -  Pocałowałem go czule.
- Co tam małoo? – Antoine odstawił kubek na komodę.  – Jeszcze!
Przyciągnąłem go do siebie i przez chwile nie istniał nikt, prócz nami dwoma. Pomimo tych czterech lat razem, całowanie się z nim było nadal niesamowite. Przeszkodził nam dzwonek do drzwi.
- Ubieraj się. – An polizał czule mój podbródek. – A ja otworzę.
Przez chwile zastanawiałem się co dzisiaj na siebie włożyć. W końcu miałem dzień wolny. Wziąłem więc te superwygodne spodnie Ana (jak one… haremki?) i zwykły, biały t-shirt. Poszedłem do kuchni.
-Dostałeś pismo z urzędu. Mogę przeczytać? – An stał przy blacie, przyglądając się kopercie.
- Jasne. Ciekawe co to… - Nalałem sobie kawy do kubka i usiadłem do stołu. An w tym czasie czytał list. Był przerażony.
- Elix…
- Co jest? – Zaniepokoiłem się.
- Nie wiem jak na to zareagujesz… - Wyciągnął rękę z listem.
- Co to jest do cholery? – Szybko przeczytałem tekst. Moja matka, Nora Frencer… - Chce mnie wydziedziczyć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz