sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 13 - Nowe życie.

Hej, hej! Miałam piękne plany dodania 13 rozdziału w piątek 13, jednak niestety mi się nie udało. Wrzucam za to dzisiaj i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Kocham Was mocno <3

Siedziałem pochylony nad dużym kubkiem herbaty o smaku mango. Poziom płynów stale się podnosił, wszystko dzięki łzom, które skapywały do naczynia.
- Trzymaj. - Antoine rzucił mi paczkę chusteczek pod nos.
- Powiedziała że wstydzi się faktu, że mnie urodziła. - Pociągałem nosem przy każdym słowie. - I gdyby byłe ze mną w ciąży jeszcze raz, to na pewno zdecydowałaby się na aborcję. - Gdy usłyszałem te słowa wcześniej prawie rozerwały mi serce. To tak bardzo boli. An przytulił mnie mocno.
- Nawet nie wiem co powiedzieć. - Przyznał szczerze. Pomimo iż sam nie miał kłopotów z własną rodziną, rozumiał mój ból. Skąd? Tego sam nie wiem.
- Antoine, czemu to spotkało akurat mnie? Dlaczego nie znosi swojego syna tylko dlatego że jest gejem? Zawsze była ze mnie taka dumna. Gdy dostałem się do jednego z lepszych liceów, gdy zdałem maturę z fizyki na 95% , nawet gdy rysowałem sobie jakiś budynek i przynosiłem jej żeby się pochwalić. Zawsze powtarzała że cieszy się że ma takiego syna jak ja. Czemu teraz to się tak zmieniło?
- Nie jest tolerancyjna. Wiesz, chciała żeby jej piękny, mądry syn założył rodzinę, miał dzieci... - An na chwilę zamilkł. - Żeby prowadził normalne życie...
- To się przeliczyła. - Huknąłem pięścią w stół. - Jeśli nie umie zaakceptować mojego życia, chrzanić ją. Sprawiła mi zbyt wiele bólu w życiu. - Wytarłem czerwony jak pomidor nos. Musiałem wyglądać przerażająco. - Mój wygląd pewnie odzwierciedla moje samopoczucie, co?
- Jeśli czujesz się jak Rudolf Czerwononosy... - Zaśmiałem się słabo. - Odpocznij. Weź prysznic, włącz sobie głupi film i na chwilę wyluzuj. Będzie lepiej, zobaczysz. - Cmoknął mnie w nos. - I wyglądasz pięknie. Czerwień podkreśla ci kolor oczu.
Chcąc, nie chcąc, musiałem zacząć się śmiać. Mój ukochany uśmiechnął się do siebie.
- Masz racje, muszę zmyć z siebie negatywne emocje. Chcesz iść ze mną?
- Chciałbym, ale muszę spełniać obowiązki ukesia, czyli gotowanie i podżeranie kremówek z szafki. - Puścił mi oczko. - Może wieczorem.
Śnieg sypał niemiłosiernie. Pomimo tego musiałem pracować u Jacobiego. Ten facet jest tyranem, serio. Tylko się drze, rozkazuje i narzeka. I wymyśla jakieś pierdoły, żeby mnie zdenerwować. A w przerwach pomiędzy tym wszystkim obmacuje się z młodym Marco. Pajac.
Zostawiłem samochód na parkingu i ruszyłem wolnym krokiem do domu, podśpiewując "A-punk" Vampire Weekend. Powoli wszystko wracało do normy. Nie potrafiłem zapomnieć o tym, co powiedziała mi matka, ale umiałem to zaakceptować i powoli się do tego przyzwyczajać.
Smutne było tylko to, że właściwie nie ma żadnej kobiety na tym świecie, która by mnie kochała.
Chodnik przed naszym apartamentowcem był pusty. Wszyscy mieszkańcy pochowali się w domach. Tego właśnie nie lubiłem w zimie. O 16 było już ciemno i właściwie nic się nie działo.
Przy krawężniku stało pudełko. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że pudełko się ruszało. Ciekawość wzięła górę. Rozerwałem taśmę sklejające tekturę i uniosłem wieczko.
- A co ty tu robisz? - W środku siedział kociak. Mały, puchaty burasek z brązowymi oczami, przyglądał mi się wystraszony. Następnie zaczął rozpaczliwie miauczeć i przebierać łapkami. Wziąłem go w ramiona. - No i co ja mam z tobą zrobić, kolego?
Nie mogłem go tu zostawić. Zamarzłby na śmierć. Zawinąłem kociaka w szalik. Nie miałem innego wyjścia.
- An! - Krzyknąłem, ledwo przekraczając próg domu. - Przynieś mi jakiś koc!
- Po co ci koc? - Mój chłopak wyszedł z kuchni. Fartuch miał cały poplamiony, a swoje złociste włosy związał w kucyk, tak że pojedyncze kosmyki opadały mu na czoło. - Co ty tam trzymasz?
Pokazałem mu kiciusia.
- Znalazłem go pod domem. Nie mogłem pozwolić, żeby zdechł. - Wydąłem usta w podkówkę.
An przez chwilę się nad czymś zastanawiał. Potem skinął głową i zniknął w pokoju. Chwilę potem wrócił z dziwnym kawałkiem puszystego materiału i wziął małego ode mnie.
- Słodziak. - Skomentował.
- Musimy mu znaleźć dom, ale przez najbliższych kilka dni będzie musiał zostać tu.
- Yhym. - Antoine nie zwracał uwagi na to co mówię, bo całą jego uwagę zaabsorbował kociak. Głaskał go delikatnie po główce i uśmiechał się czule, gdy mały próbował łapać jego palec.
- Jutro będzie koniec świata. - Zdjąłem kurtkę. Nawet nie mruknął. - Byłem u lekarza. Powiedział że mam raka. - Nic. - Dwunastu facetów zaproponowało mi dzisiaj seks. Powiedziałem "tak" sześciu z nich. Antoine, czy ty przypadkiem czegoś nie gotowałeś?
- Boże, makaron! - Niemalże rzucił we mnie kotem i pobiegł do kuchni. Zaśmiałem się i poszedłem za nim.
- Co na obiad? - Ciężko klapnąłem na krzesło.
- Powiem szczerze że nie chciało mi się długo gotować i dlatego dziś tylko spaghetti carbonara. Wybaczysz mi?
- Nie. Przecież miałem ochotę na homara z brązowym ryżem i szparagami polanymi maślanym sosem, a na deser domowej roboty anielski biszkopt. A ty mi tu wyskakujesz z jakimś prostym szajsem. Wstydź się Antoine.
Mój chłopak zaczął się śmiać tak intensywnie, że przez chwilę myślałem że się udusi. Kot spojrzał na niego jak na kretyna. Matko, nawet zwierze wie co to za typ.
- Początkowo myślałem że mówisz poważnie. Jeśli chcesz to mogę ci to zrobić. Tylko nie jestem pewien czy zasmakują ci szparagi... - Zamyślił się.
- Chciałem dać ci do zrozumienia, że jestem prostym facetem i lubię proste jedzenie. Nie potrzebuję żadnych udziwnień w diecie.
- Jak sobie życzysz, skarbie. - Westchnął. - Czy ten kociak może już samodzielnie jeść?
- Skąd mam wiedzieć? - Podrapałem go za uszkiem.
- Bo jeśli nie, to musimy znaleźć strzykawkę, żeby dawać mu podgrzane mleczko. Kiedyś mieliśmy kotkę, która nie chciała karmić swojego małego. Jaka to była katorga, mówię ci. Potrafiłem wstawać nawet trzy razy w nocy, żeby mu dawać jeść.
- Czyli jeszcze dziś będę musiał lecieć do apteki? - Walnąłem głową o ścianę.
- Jeśli nie mamy dozownika po moim syropie na kaszel to tak. Poszukam go. - An przejrzał szafkę w której trzymaliśmy leki. - Nie ma. Nie ma innego wyjścia. A jak będziesz wracał to idź do spożywczego i kup mleko.
- Przecież mamy mleko. - Zdziwiłem się.
- Ale 1,5%. Taki kotek pije przecież mleko od mamusi, czyli takie z większą ilością tłuszczu. - Zacząłem się śmiać. - No co, ty jak byłeś mały też piłeś! Wszyscy piliśmy!
- Tak, wiem. Ale przezabawnie to opowiadałeś. - Zakryłem dłonią usta. Kot zainteresował się naszą rozmową. - Dobra, to daj mi jeść i pójdę, zanim zamkną aptekę. A skoro idę do apteki - potrzebujemy czegoś?
- Ostatnio dokupiłem parę rzeczy, więc z tego nie potrzebujemy niczego... Ale kup mi duże opakowanie przeciwbólowych. - Wyjął talerze i zabraliśmy się za jedzenie. Kot, tak jak przeczuwał Antoine nie mógł jeść samodzielnie.
- Elix, miałeś jakiegoś zwierzaka jak byłeś dzieckiem?
- Nie. Matka twierdziła, ze będzie to jedna, wielka kupa sierści, która będzie nas obżerać. Raz złapałem sobie jaszczurkę, ale zdechła mi po jakimś czasie.
- A namawialiście ją z Robertem na coś?
- Tak. Chcieliśmy mieć psa. Owczarka niemieckiego. Ale się nam nie udało... A ty?
- Nasz dom był pełen zwierząt. Każde z nas miało swojego pupila. W efekcie trzymaliśmy dwa psy, cztery koty, rybki i króliki. Zawsze coś miauczało, szczekało, coś trzeba było posprzątać, czemuś dać jeść... Rozgardiasz jak cholera.
- Ale musiało być wesoło.
- Bo było. - An uśmiechnął się do mnie. - Zwierzęta w domu to fajna sprawa.. Jeśli masz czas i chęci, żeby się tym opiekować.
Kotek zwinął się w kulkę na moich kolanach. Czy udałoby mi się dobrze nim zająć?
- Elix, to nie jest takie trudne. - Antoine przytulił do piersi kociaka, próbując go nakarmić. W lewej ręce trzymał strzykawkę napełnioną letnim mlekiem. - Musisz wlewać do pyszczka po kropelce.
- Żeby się nie udusił? - Patrzyłem zaintrygowany.
- Nie udusiła! To dziewczynka! - Uśmiechnął się rozradowany.
- Nie UDUSIŁA! - Pokazałem mu język.
- Nie bądź zgryźliwy staruszku, tylko się ucz jak małą karmić. Bo jak cię samego na noc zostawię, to nie dasz rady. - Wcisnął mi kotkę do rąk. Niepewnie wsadziłem jej strzykawkę do pyszczka. Początkowo troszkę się wierciła, ale koniec końców dałem radę.
- Nie było tak źle... - Mruknąłem. - Weźmiesz ją do weterynarza? Zanim ją oddamy, sprawdzimy czy jest zdrowa.
- Jasne. Tylko obudź mnie rano, bo jutro idę do pracy, więc będę musiał załatwić to jakoś wcześniej. Gdzie ją oddamy? Do schroniska?
- Chyba nie mamy innego wyboru. Chyba że podpytamy znajomych i ludzi z pracy... Może ktoś zechce kotka na prezent dla dziecka?
- Popytam się. - Antoine uśmiechnął się do kociaka. - Ale ona jest taka słodka...
- Myślisz że to dobry pomysł? Zwierzę to jednak jakaś odpowiedzialność..
- Elix, przygarnąłeś na noc zwierzę, które widzisz pierwszy raz w życiu. Siedem lat temu zrobiłeś to samo. Opłacało się?
- Pomyślmy. Gdy poprzedni zwierzak uciekł do poprzedniego właściciela, myślałem że mi pęknie serce. Ale potem było coraz lepiej... Myślisz że z nią będzie tak samo?
- Zostawmy ją na parę dni, to sie przekonamy. - An chyba chciał mieć zwierzaka w domu. Ja nadal nie do tego aż tak przekonany.
- No dobra. Ale i tak masz popytać ludzi w pracy, jasne?
- Oczywiście. - Mój chłopak cmoknął mnie czule.
Takim oto sposobem Mika stała się naszym trzecim współlokatorem. Żaden z nas nie pytał o nic znajomych, żaden z nas również nie wspominał o tym, żeby ją wyrzucić. Co więcej, obaj znajdowaliśmy czas na zajmowanie się nią. Był tylko jeden problem - była strasznie głośna. Serio, tak rozdartego kota w życiu jeszcze nie widziałem. A właściwie nie słyszałem.
Donośne miauczenie wyrwało nas ze snu. Usłyszałem ciężkie westchnienie mojego chłopaka.
- Idź do niej. - Rzuciłem, zakrywając twarz kołdrą.
- Chyba cię coś boli. Sam do niej idź. - An przewrócił się na drugi bok.
- Czemu niby ja?
- Ty ją tu sprowadziłeś, to twój kot. Weź odpowiedzialność za swoje czyny. - Przywaliłem mu poduszką w łeb. Syknął cicho z bólu.
- Następnym razem, gdy usłyszę "zostawmy ją, będzie fajnie, zaopiekujemy się nią razem" wywalę cię z domu, razem z szarańczą, którą przyniesiesz. Leniwa menda... - Mruczałem pod nosem, idąc do kota. Na razie sypiała w kartonowym pudełku wypełnionym naszymi starymi ubraniami, ale w najbliższym czasie mam zamiar kupić jej posłanko. - Jesteś głodna, malutka? - Wsadziłem jej strzykawkę do pyszczka, ale od razu ją wypluła. Gdy odłożyłem ją z powrotem, znowu zaczęła przeraźliwie miauczeć. - A więc to tak... Potrzebujesz towarzystwa, co? - Zabrałem ją ze sobą i wsadziłem do łóżka. Przez całą noc mieliśmy święty spokój.
To co dobrze działało na kota, źle działało na nas. Jej obecność w łóżku, źle odbijała się na naszym życiu erotycznym.
Leżeliśmy na łóżku, An obejmował mnie w pasie. Obaj byliśmy przygotowani na długą, gorącą noc.
- Strasznie się dziś spieszysz. - Zaśmiałem się, gdy w ułamku sekundy pozbył się mojej koszulki. Przejechałem nieogolonym policzkiem po jego brzuchu. Pisnął zaskoczony.
- Powinieneś się ogolić. - Zaśmiał się, przytulając mnie mocno. Bez pośpiechu zaczęliśmy się całować. Było namiętnie, nastrojowo i....
- O cholera! - Odskoczyłem jak oparzony. Kicia, która już się u nas rozgościła, wbiła pazury w moje przedramię. Gdy miałem na sobie jakieś ubrania – spoko, nawet nie bolało. Ale teraz świeże ranki paliły mnie jak diabli.
- Mika! Nie można! - Mój chłopak odczepił ją od mojego ramienia. -Wiem że wygląda smakowicie, ale na niego nie wolno polować!
Zrezygnowany położyłem się na plecach.
- Czy ten sierściuch będzie nam tak cały czas wchodził na głowę? - Spojrzałem na Ana, który wywalił Mikę z pokoju i zamknął za sobą drzwi.
- Raczej tak. - Położył się obok. - Przyzwyczajaj się do tego.
- Ale żebyśmy już nawet nie mogli trochę się poprzytulać, bo ta mała złośnica już poczuje się ignorowana? Jest bardzo egoistyczna, zbyt pewna siebie i wredna.
- I bardzo przypomina mi kogoś tu obecnego. - Westchnął An.
- Że niby ja jestem do niej podobny?! - Usiadłem na brzegu łóżka. - Chyba śnisz, maleństwo!
- No a nie? Jeśli czegoś chce, chodzi i wrzeszczy, dopóki tego nie dostanie, wybrzydza jak mało kto, to ona dyktuje tu warunki i potrzebuje wiecznej adoracji i skupieniu na sobie całej uwagi. Jaki pan, taki kram, Elix.
- Za to po tobie odziedziczyła lenistwo, żołądek bez dna i uwielbienie do wielkich, ciepłych miękkich miejsc, takie jak łóżko czy kanapa. - Nie byłem dłużny. - Poza tym ja nigdzie nie stawiam warunków. - Obraziłem się.
- No wcale. - Nie widziałem tego, ale jestem pewien że wystawił mi język. W jednej chwili złapałem go w pasie i położyłem na brzuchu.
- Skoro sądzisz że stawiam ci jakiekolwiek warunku, to pokażę ci że postawić ci mogę również co innego... - Przejechałem językiem po jego szyi. Mój chłopak roześmiał się radośnie.
- An! Gdzie jesteś?! - Krzyknąłem. - Łazienka! - Odpowiedział bełkotliwie. - Co robisz? - Myję zęby. Co chcesz? - Usiadłem na pralce. - Twoja mama dzwoniła. Zaprasza nas na święta. - Na Wihilię szy dhrugi deń? - Zapytał z ustami pełnymi piany. - Powiedziała że na całe trzy dni świąt. Chce, żebyśmy odwiedzili twoich dziadków i jakaś tam ciotkę. Co ty na to? - Jhak ha lao! - Bełkotał. - Ae wesz, muche szopie zaatwic wohe w honocie i kupic noy pohrarik donowy, zeby...- Wstrzymaj konie! - Krzyknąłem. - O co ci chodzi do cholery?Wypluł pianę z ust. - Mówię że się zgadzam, ale muszę załatwić sobie wolne na te trzy dni i kupić nowy „Poradnik domowy”, bo podobno mają bardzo dobre przepisy na śledzie. A wiesz jak ja kocham śledzie. - Wyrzucił z siebie słowa z prędkością, której nie powstydziłby się Lil Wayne i wrócił do mycia zębów. - Więc jedziemy do nich?- A twhoja rhodzina? - Co moja rodzina?- Spotkash szię sch nimi?- Nie. Nie mam po co.- Nawet z ojcem i bratem? - Spojrzał na mnie uważnie. Odłożył szczoteczkę i wypłukał usta. - Masz rację. Może do nich zadzwonię i zaproszę do nas. Masz coś przeciwko?- Skąd. To będzie nawet fajne. Twój ojciec jest spoko. - Zdjął koszulkę.- Co ty wyprawiasz? - Zdziwiło mnie jego zachowanie. - Biorę prysznic? - Pozbył się również spodni. - Jest wieczór, pora spania. To chyba normalne że ludzie o tej porze się myją. - Dobra, daj spokój... - Przywaliłem głową w kafelki. - Jakoś mam dziś ciężki dzień. - Właśnie widzę. - Zaśmiał się. - Chcesz się odprężyć? - Podszedł do mnie i rozpiął parę guzików w mojej koszuli.- Właściwie... co mi szkodzi? - Mika stała pod drzwiami, desperacko próbując dostać się do pomieszczenia, gdzie byli jej właściciele. Ale tutaj jej nie wpuściliśmy. Byliśmy zajęci czymś innym.

2 komentarze:

  1. Ojeeeeeej!
    Jakie to mrraśnie ^-^
    Ostatnio ciągle czytam jakieś opowiadania, że ludzie znajdują albo małego kociaka, albo jakieś pieska, no ja nie mogę. To chyba jakaś moda na zwierzątka ;p Ale Mika wydaje się taka słodziaśna, że aż się rozpływam. Ale Antoine i tak słodszy ♥
    Te dwa fragmenty mnie rozwaliły:
    "- Jeśli czujesz się jak Rudolf Czerwononosy..."

    "- Nie. Przecież miałem ochotę na homara z brązowym ryżem i szparagami polanymi maślanym sosem, a na deser domowej roboty anielski biszkopt. A ty mi tu wyskakujesz z jakimś prostym szajsem. Wstydź się Antoine."

    Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Bo ten (jak każdy z resztą) był przecudowny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jaaaa... A tak starałam się być oryginalna :(
      Hahahaha, cieszę się że Ci się podobały. Sama śmiałam się wymyślając te fragmenty, tym bardziej cieszę się że ktoś je docenił <3

      Usuń