środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 14 - Wesołych Świąt!

Ola nawaliła! Padam przed Wami na twarz i błagam o wybaczenie, ale takiego braku weny nie miałam od dawna. Ale jakoś zmobilizowałam się i napisałam coś nawiązującego do pory. I żeby wszystko wynagrodzić - w tym tygodniu notki będą dwie. Po prostu nie dałam rady z tym wszystkim - sprzątanie, szkoła, matura, prezentacja maturalna, jakieś życie towarzyskie... Ale mam nadzieję że teraz będzie już mega regularnie. Wypoczywajcie i pomimo że już późno - Wesołych Świąt! :D 

----

Ostatni dzień pracy przed świętami. W końcu! Jacoby zorganizował nam Wigilię pracowniczą, co było dość zaskakujące. Jednak koniec końców, bawiłem się całkiem dobrze.
- Wesołych Świąt, panie Elixie! - Maja pocałowała mnie w oba policzki.
- Dziękuję i wzajemnie. Pozdrów męża i dzieciaki! - Pożegnałem się z moją asystentką długim uściskiem. To naprawdę fajna i ogarnięta dziewczyna. Tak samo jak reszta moich współpracowników. Fajni, normalni ludzie, z którymi można było szczerze pogadać. Niestety czas spędzony z nimi mijał zbyt szybko i w końcu każdy zaczął ulatniać się do domu. Jak to bywa, każdy miał coś do roboty – ktoś musiał kupić choinkę, ktoś robił zakupy. Jakimś dziwnym trafem wyszło, że na koniec zostaliśmy sami z Jacobym. O jasny chuj!
- Zadowolony ze swojej świątecznej premii? - Zagadał do mnie zupełnie niespodziewanie. - Wczoraj wieczorem wysłałem pieniądze na konto.
- Serio? Powiem szczerze że nie sprawdzałem...
- W takim razie to będzie mój gwiazdkowy prezent dla ciebie. - Uśmiechnął się dość uroczo. - Jak spędzasz święta?
- Jedziemy z Antoinem do jego rodziców. A ty?
- Biorę żonę z dziećmi i lecimy do Singapuru. - Niedbale machnął ręką. - Taki mały prezencik od taty.
Uśmiechnąłem się do niego całkiem przyjaźnie. Gdyby Lykke nie powiedział mi co ta świnia robi potajemnie, uznałbym że wiedzie szczęśliwe życie jako ojciec i mąż.
- Pewnie będą zachwycone...Sam chciałbym taki wyjazd świąteczny. - Zaśmiałem się nieśmiało. Jacoby przez chwile bacznie obserwował mnie swoimi czarnymi, błyszczącymi oczami.
- Elix... Co się działo z tobą przez te wszystkie lata? - Oparł się o stół. - Byłeś taki naiwny i dziecinny, a teraz.. Prawdziwy mężczyzna. Aż przyjemnie popatrzeć. Antoine musi być z tobą szczęśliwy, prawda?
- Jest. Robię wszystko, by wynagrodzić mu przeszłość. Został potraktowany jeszcze gorzej niż ja. - Spojrzałem na niego wymownie.
- Biedny chłopiec. Zawsze boli mnie serce, gdy dowiaduję się o takich rzeczach.
- Zabawne. Że to akurat ciebie boli serce... Robiłeś i robisz dokładnie to samo.
- Co nie znaczy, że nie jestem wrażliwy na ludzką krzywdę. Poza tym, dbam o swoją żonę i dzieci, jeśli o to ci chodzi. Mają wszystko, czego pragną. Mogę spotykać się z kim tylko chcę. Zresztą, moja żona o tym wie. I jej to nie przeszkadza, dopóki nasze maluchy niczego nie widzą.
Zatkało mnie. Co za patologia.
- Przepraszam. To nie moja sprawa... No cóż, chyba powinienem już iść.. Robi się późno...
- Kiedy byłeś młodszy... - Jacoby niespodziewanie zaczął mówić. - Myślałem że wyrośniesz na takiego parszywego gnojka jak ja. Byłeś taki podobny do mnie. Powiem ci szczerze, że miło popatrzeć na takiego dorosłego, poważnego i odpowiedzialnego Elixa. Gdybym wiedział jak to się skończy, na pewno nie wyrzuciłbym cię wtedy z domu. - Uśmiechnął się do mnie nieśmiało. Jego czarne oczy zabłysnęły.
- Dziękuję? - Byłem skołowany. O czym on mówi?
- Nie wierzysz mi, prawda? - Kciuk mojego szefa delikatnie pogładził moją dłoń. - Nie będę się wtrącał w twoje życie z Antoinem, więc życzę ci wszystkiego najlepszego. - Pocałował mnie w policzek. - Niech ci się w życiu ułoży. A jeśli nie... - Zagryzł wargę. - ...zawsze możesz wrócić do mnie...

Niemalże wyskoczyłem z pomieszczenia i od razu popędziłem do samochodu. Odpaliłem silnik i jak najszybciej pojechałem do domu. Myśli huczały mi w głowie. Co ten kretyn sobie myślał?! Czy on sądzi że nagle, po kilku latach zapomnę o tym co mi zrobił i będę na każde jego skinienie? Nie! Jestem w szczęśliwym związku, mam poukładane życie, wszystko jest w porządku! Nie chcę przechodzić przez to piekło jeszcze raz. Nie chcę! Nie teraz, gdy to wszystko jest takie proste! Już nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Mają nas łączyć tylko interesy. Zbuduje mu ten pierdolony dom, a potem wrócę do projektowania budynków, jak to miałem w zwyczaju robić do tej pory. Jeszcze tylko kilka miesięcy prac. I ten człowiek odejdzie z mojego życia już na zawsze. Na zawsze, hm? Zaśmiałem się na tę myśl. Co za piękna wizja! Żeby jeszcze tylko Danny odszedł z życia mojego ukochanego. I byłoby idealnie! Ale An już zapominał o Dannym. Wierzyłem w to, że o nim zapominał. Może i jest trochę nieodpowiedzialny i czasem dość infantylny, ale jego słowo znaczyło bardzo dużo. Te wszystkie myśli sprawiały, że powracał mi humor.

- Cześć An! - Krzyknąłem w wejściu. Ku mojemu zaskoczeniu nikt mi nie odpowiedział. Tylko Mika wybiegła mi na spotkanie. - Hej mała! Gdzie twój drugi pan?
Podreptała w miejscu, jakby się niecierpliwiąc. Gdzie był An? Zajrzałem do kuchni i do salonu, jednak mojego chłopaka nigdzie nie było. Wtedy zauważyłem zamknięte drzwi do sypialni. Zapukałem i ostrożnie wszedłem do środka. An siedział na brzegu łóżka, rozmawiając z kimś przez telefon. Na kolanach trzymał zeszyt, w którym coś notował. Gdy mnie zobaczył, podniósł palec do ust, prosząc żebym był cicho. Wycofałem się z pomieszczenia i poszedłem do kuchni, zrobić sobie herbaty. Cały czas po głowie chodziła mi ta cała chora sytuacja z Jacobym.
- Jestem. - An cmoknął mnie w czoło. - Wybacz, dzwonili do mnie z pracy, muszą nas wysłać na przymusowe badania.
- Po co? - Zdziwiłem się.
- Do jakiś papierów, czy innych pierdół. Nie zrozumiałem babki z którą gadałem... Co u ciebie? - Zmienił temat.
- Ten... no... w sumie.. no to... nic... Dzień jak każdy... - Zacząłem się szamotać.
- Na pewno? - Mój chłopak przyjrzał mi się uważnie. - Nic się nie stało?
- Nie... tylko jestem strasznie zmęczony. - Uśmiechnąłem się słabo.
- Więc chyba nie ucieszy cię fakt, że jutro musimy jechać po świąteczne zakupy. Trzeba kupić prezenty, no i zrobić jedzenia.. Nie pojedziemy z pustymi rękami.
- Zrobisz mi śledzi? - Ożywiłem się na temat jedzenia. Mogłem żyć bez wszystkiego – bez barszczu , ryb, nawet bez pierogów, ale śledzie kochałem jak mało kto. Mój ukochany otwarcie wyśmiewał moją dziką miłość do tejże potrawy, jednak zawsze robił mi je w ilościach hurtowych.
- A kiedyś nie zrobiłem? - Puścił mi oczko.
- Zawsze może być ten pierwszy raz. Musiałem się upewnić.
- Dostaniesz, tak jak zawsze. Tylko pod jednym warunkiem. - Zmarszczył brwi.
- Jakim?
- Pomożesz mi wymyślić prezenty dla rodziny.
- Ja?
- A kto? Mika? Właśnie, co robimy z Miką w święta?
- Bierzemy ją ze sobą. Nie zostawimy jej na dwa dni samej.
- Okeej.. To co z tymi prezentami? Pomożesz mi? - Zrobił słodkie oczka.
- Tak. Ale na razie daj mi spokój, bo jestem cholernie zmęczony.

Centra handlowe parę dni przed Gwiazdką to prawdziwy koszmar. Nie znoszę tych tłumów, kolejek, wszechobecnego kiczu i „świetnych” promocji. Włóczyłem się smętnie po hipermarkecie, podczas gdy mój ukochany biegał jak zahipnotyzowany wśród półek i stoisk. Kochał ten cały chaos. Smętnie wlokłem się z pełnym wózkiem za nim, starając się nie zabić po drodze jakiegoś dzieciaka, który wpadał mi co chwila pod koła. Jak ja tego nienawidzę.
- Skarbie, rozchmurz się! - Antoine wpakował do koszyka dwie puszki masy makowej.
- Długo jeszcze? - Spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem.
- Wytrzymaj. - Podrapał mnie po brodzie. - Obiecuję że ci to wynagrodzę. - Dał mi czułego buziaka. Boże. ON DAŁ MI BUZIAKA W MIEJSCU PUBLICZNYM! Nie to, żeby był zły, ale..
W tym kraju dwóch facetów całujących się w miejscach takich jak te, nie jest widziane zbyt dobrze. Spojrzałem na ludzi wokół. Starsza pani zmarszczyła brwi z niesmakiem, dwie młode dziewczyny wydawały się rozczarowane faktem, że dwóch facetów całuje się ze sobą, a facet robiący zakupy ze swoją dziewczyną... Wrr! Lepiej zapomnieć o tym wzroku!
- Antoine, chyba nie powinniśmy...
- Dlaczego? Komu przeszkadzamy? - Zapytał poważnie. - Przecież nie robimy nic obscenicznego ani demoralizującego. - Zaśmiał się cicho. - Nie patrz na ludzi, oni nigdy nie będą zadowoleni. Żyj swoim życiem. Musimy dokupić mąki. - Odsunął się ode mnie. - Idziemy!


***

Nie byłem pewny czy to on. Wysoki, dobrze zbudowany brunet w czarnym swetrze i prostych dżinsach. Wydawał się znudzony zakupami – smętnie pchał przed sobą wypchany po brzegi wózek. To mógł być on. Kiedyś ubierał się zupełnie inaczej – zarzucał na siebie byle co, włosy miał wiecznie ścięte na bardzo krótko. Ale jego twarz.. Była taka sama. Nie postarzał się nawet o dzień.
- Na kogo się tak patrzysz? - Moja siostra Jenna złapała mnie za ramię. - Mrr, dobra dupeczka! Masz gust bracie! Ciekawe czy jest hetero?
W tym samym momencie podszedł do niego jakiś chłopak. Wyższy od niego, uroczy blondyn z długimi włosami. Serce zabiło mi mocniej. Czyżby...
Chłopak pochylił się nad nim i go pocałował. Jednak. To jego chłopak.. Poczułem jak krew gotuje mi się w żyłach. Czego oczekiwałem? Że po tylu latach będzie nad na mnie czekał? Wtedy się na mnie spojrzał. Zakłopotany, lekko zdumiony, jakby robił coś niedozwolonego. Gdy mnie zobaczył, szybko odwrócił wzrok. Poznał mnie? Niemożliwe. Minęło zbyt wiele lat..
- Wyglądasz, jakbyś chciał go zabić. - Jenna wyrwała mnie z zamyślenia. - Daj sobie spokój, to tylko jeden przystojny chłopak.
To nie jest tylko jeden przystojny chłopak. Ona nie wiedziała o czym mówi.
Elix Frencer nie był tylko jednym przystojnym chłopakiem.

Elix
- Co nam jeszcze zostało? - Miałem serdecznie dość.
- Tylko książka dla ojca. I choinka do nas do domu. Misiu, wytrzymaj. - An puścił mi oczko.
Chciałem do domu. Mógłbym sprzątać, pakować prezenty, gotować... nie, gotować może nie, ale nie chciałem łazić po sklepach. Czy An nie ma serca?!
Kierowaliśmy się w stronę księgarni, gdy nagle przed nosem wyrósł mi chłopak z supermarketu. Widocznie młodszy niż ja, niski, szczupły rudzielec o brązowych oczach. Większość ludzi określiłaby go jako „uroczego” albo wręcz „słodkiego”. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Elix! - Krzyknął. Ludzie wokół spojrzeli się na mnie jak na wariata. Nie wiedziałem co mam zrobić. Nie znam go. Antoine bacznie go obserwował. Coś mu się nie podobało. - Nie poznajesz mnie, prawda? - Jego podekscytowanie osłabło. Spuścił wzrok jak zbity psiak.
- Nie.. Przepraszam. A powinienem? - Spytałem zupełnie szczerze.
- Nie, skąd. Ktoś taki jak ty na pewno nie pamiętałby o kimś takim jak ja... - Westchnął. - No cóż, wybacz, nie powinienem przeszkadzać. - Odwrócił się na pięcie i znikł w tłumie. Przez chwilę nie mogłem się otrząsnąć.
- Kto to był? - Antoine miał lodowaty głos.
- Nie mam pojęcia. - Przyznałem. - Nie wiem co to za chłopak. Nawet go nie kojarzę.
- Czyżby?
- Mówię serio. Nie wierzysz mi? Zazwyczaj nie ignoruję ludzi, których znam. - Ostatni raz rzuciłem okiem na tłum. Kim on mógł być? Przez chwilę analizowałem sytuację, ale nic nie przychodziło mi do głowy. - Z resztą, nieważne. Chodźmy na zakupy. - Po raz pierwszy tego dnia to ja pociągnąłem mojego chłopaka w stronę sklepu.

Wieczorem dom pachniał ciastami i lasem. Choinka zajęła zdecydowaną część naszego salonu. Jednak była tak piękna, że żaden z nas nie zwracał na to uwagi. Z odtwarzacza leciały same świąteczne hity. A mój ukochany biegał jak oparzony pomiędzy tym wszystkim.
- Zdecyduj się na coś. - Złapałem go w pasie. - Albo siedzisz w kuchni, albo ubierasz choinkę, albo sprzątasz. Bo w końcu nic ci nie wyjdzie.
- Wybieram opcję czwartą. - Zaśmiał się.
- Czwartą?
- Zajęcie się moim chłopakiem. - Pocałował mnie namiętnie. Miałem ochotę rzucić go na kanapę.
- To później. - Ugryzłem go w ucho. - Jutro jedziemy do twoich rodziców, mamy jeszcze trochę roboty.
- Przerwa przyda się nam obu. Poza tym obiecałem ci nagrodę za tę męczarnie rano. - Zaczął mnie zaciągać w stronę sypialni. Nie potrafiłem mu odmówić.
- Ale tylko chwilę. - Zagryzłem wargę. Co on ze mną robi?
- Nie mam zamiaru cię torturować, Elix. - Jego oczy błyszczały jak gwiazdy. Wtem jak na komendę zaczął dzwonić telefon. An spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. - Czy oni nie mogą dać ci spokoju choć na chwilę?!
- Wsłuchaj się w dzwonek, An. Rise Against. To twój telefon, skarbie. - An puścił moją rękę i niechętnie poszedł odebrać. Jeszcze raz spojrzałem na choinkę. Mika usiadła na fotelu i zafascynowana wpatrywała się w bombki. - Mikaaa... - Mała odwróciła główkę w moją stronę. - Nie waż się polować na ozdoby. Jeśli którakolwiek z nich się potłucze, zabiorę ci zabawki! - Wyglądała, jakby mnie zrozumiała. Miauknęła donośnie i zwinęła się w kłębek i poszła spać. Ona to ma dobrze!
- Czemu grozisz tak naszemu kociemu dziecku? Nic ci nie zrobiła... - Podrapał małą za uchem.
- Kto dzwonił?
- Mama. Chciała się dowiedzieć o której będziemy.
- I o której będziemy?
- Nie wiem. Zależy o której będzie nam chciało się wstać. Po tych zakupach obaj jesteśmy wykończeni.
- Fakt. - Położyłem się na kanapie. An oparł się o fotel. - To był męczący dzień... - Przed oczami znowu stanął mi ten rudzielec. Kto to był? Nie przypominam sobie, żebym go znał. Cholera. Na pewno nie był to jakiś mój dawny chłopak/kochanek czy coś. Ich akurat pamiętam. Kumpel ze studiów? Jakiś kolega mojego brata? Nie, był zbyt młody...
- Ej.. - Antoine usiadł na mnie. - Myślisz o nim? - Natychmiast zaczął mnie całować. A temu co?
- Męczy mnie to. Nie wiem kto to. Nawet go nie kojarzę, a... - Nie skończyłem zdania, ponieważ mój chłopak niemalże rzucił się na mnie. Przylgnął do mnie, nie zostawiając mi miejsca na ruch. - Hej, An! - Przywołałem go do porządku. - Co ci?
- Nic. - Jego palec przejechał po moim obojczyku.
- Jesteś zazdrosny?
- Po prostu nie chcę żebyś rozmyślał sobie o innych facetach, zwłaszcza przystojnych. - Fuknął. Nagle zacząłem się śmiać.
- Skarbie.. To że myślałem o tej dziwnej sytuacji, nie znaczy że zakochałem się w tym chłopaku.
- Ty może nie, ale on wyglądał jakby chciał cię zjeść. Jesteś pewny, że nie jest to jakiś twój były chłopak?
- Skąd! Pamiętałbym to. Szczerze powiedziawszy nie miałem zbyt wielu partnerów.. To może był jakiś kumpel ze studiów, albo coś.. ale nie mogę go sobie przypomnieć. Serio. Dlatego tak mnie to zastanawia...
- Kłamiesz. - Przerwał mi An.
- Niby w której części?
- Że nie miałeś zbyt wielu partnerów.
- Nie miałem.
- Taa.. Lykke mówił mi co innego.
- Lykke nie umie liczyć. Od podstawówki leciał na dwójach z matmy.
Antoine się roześmiał.
- Ilu ich było? - Zapytał poważnie.
- Poczekaj, policzę... Do osiemnastki zaliczyłem z pięćdziesięciu... Na studiach doszły ze dwie setki...
- Nie drwij ze mnie! - Dostałem w ramię.
- Sześciu.
- Łącznie ze mną?
- Tak.
- To jeszcze nie jest tak źle... - Mruknął.
- A ty?
- Co ja?
- Ilu ich miałeś?
- Muszęę? - Zrobił słodkie oczka.
- Muuuusisz. Ja ci powiedziałem.
- Dwóch. - Jego głos był cichy. Bardzo cichy.
- Ja i Danny? - Spytałem niedowierzając.
- Tak. - Spuścił wzrok. Nie mogłem w to uwierzyć. - Ale powiem szczerze, nie wiem czy powinienem liczyć Dannego.. Bo w czasie seksu z nim czułem tylko ból.. - Nagle jego policzki zrobiły się szkarłatne. Podniosłem mu delikatnie brodę.
- Czyli.. - Zacząłem.
- Tak. Jesteś pierwszą osobą z którą doszedłem. - Próbował odwrócić głowę. Nie pozwoliłem mu na to.
- I jest to dla mnie największy komplement. - Cmoknąłem go w nos. Przez dłuższy czas leżeliśmy, przytulając się na kanapie.

An wydzierał się niemiłosiernie, śpiewając „Say you'll haunt me”, a ja umierałem ze śmiechu. Podróż do jego rodzinnego jak do tej pory była naprawdę udana.
- Uważaj na drogę! - Próbowałem przywołać go do porządku.
- Dobry kierowca może śpiewać i prowadzić jednocześnie! - Odkrzyknął i zabrał się za drugą zwrotkę, sprawiając że przez chwilę nie mogłem złapać powietrza.
- Ty się minąłeś z powołaniem! - Przyciszyłem radio. - Powinieneś założyć kapelę.
- Wiesz gdzie sobie możesz wsadzić te złośliwości? Nie będę kończył, bo dziś Wigilia i muszę być dla ciebie miły. Poza tym zazdrościsz mi głosu!
- No jaaasne. - Prychnąłem. - Też tak umiem. Tylko ja nie lubię robić z siebie pajaca.
- Pajaca? Czy dzielenie się swoim talentem ze światem to to samo, co wygłupianie się? - An zmarszczył brwi. - Stary, trochę luzu!
- Nazwałeś mnie starym?!
- Bo się zachowujesz jak Dziadek Mróz.
- No chyba nie!
- To zaśpiewaj ze mną! - Włączył „You can't stop the beat”.
- Zaraz ci pokażę co to znaczy śpiew! - Podkręciłem dźwięk i chwilę później obaj darliśmy się w wniebogłosy. Szkoda mi było tylko biednej Miki, która siedziała zamknięta w siedzisku. Że też jej opiekunami musieli być tacy dwaj debile jak my....

- Antoine! Elix! Skarby wy moje! - Rodzice Ana wybiegli przed dom, żeby nas wyściskać. - Już myślałam, że zapomnieliście o nas!
- Nie potrafilibyśmy. - Wpadłem w ramiona mamy Ana.
- Jak tam, Elix? - Zapytała zmartwiona.
- Żyję. Porozmawiamy dziś wieczorem, dobrze?
- Jasne, skarbie! Antoine, czy ty przywiozłeś nam kolejne zwierzę?! - Spojrzała na mojego ukochanego.
- Nie, mamo! To tylko nasza kotka! Nie mieliśmy jej gdzie zostawić.
- No dobrze, tylko nie zostaw jej „przypadkowo”, jak to robiłeś z brudnymi talerzami! - Matka pogroziła mu palcem, a ja zaśmiałem się serdecznie.
- Cześć Elix! - Ojciec Ana podał mi rękę. - Zaczyna się ta cała szopka. Jak ja tego nie znoszę!
- Jak większość facetów. - Przyznałem, wyjmując nasze rzeczy z samochodu. - Sam za tym nie przepadam.

Całe popołudnie spędziłem z mamą Ana w kuchni. Mój chłopak biegał po domu, robiąc wszystko. Ja skupiłem się na obieraniu warzyw na sałatki i symbolicznym podjadaniu. Przy okazji opowiedziałem o całym zajściu z moją matką.
- Niektórych ludzi nie można zmienić. - Skwitowała. - Jednak nadal możesz mieć udane relacje z ojcem i swoimi braćmi.
- Ma pani rację, tylko... ciężko jest nie mieć matki... Zwłaszcza po tym co od niej usłyszałem.
- Kochanie, wiem że ci ciężko. Ale pamiętaj że nie masz tylko jednej matki. Tu stoi druga, która nie znosi jak mówisz do niej per „pani”, ale ci wybacza bo cię kocha. - Wysłała mi powietrznego buziaka. Uśmiechnąłem się do niej szczerze.
- Też panią... znaczy... - Zacząłem się szamotać.
- Powiedz to.. - Poprosiła.
- Też cię kocham, mamo. - Chyba się zaczerwieniłem.
- ALARM! - Antoine wbiegł do kuchni. - ADA TU IDZIE!
- Jezusie... - Mama Ana wytarła ręce. - Zajmę się nią.
Dla jasności – Ada jest młodszą siostrą Antoine'a i jest we mnie zakochana bez pamięci. Gdy tylko mnie zobaczy, nie daje mi spokoju. Nie to żeby była brzydka, czy coś, ale... jestem gejem.
- ELIX! - Blondynka wbiegła do kuchni. - Przyjechałeś! - Zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku. - Stęskniłam się za tobą!
- Ada, nie męcz go! - Upomniał ją An. - Ma za sobą ciężki okres. Nie potrzebuje dodatkowego problemu.
- Jestem dla ciebie problemem?! - Spojrzała na mnie przerażona. Nie wiedziałem co mam powiedzieć.
- No.. skąd...
- Oczywiście że jesteś! - An był zazdrosny. Było to po nim widać.
- Antoine... Bądź miły dla siostry!
- Jak zostawi mojego chłopaka!
- Nie zasługujesz na niego, leniu! - Ada prawie zmiażdżyła mi płuca.
- To już moja sprawa! - Chwilę później w ogólną kłótnie zaangażowana była lwia część domowników. Bliźniaki – Kamil i Sonia, oraz młodszy brat Igor. Brakowało tylko najmłodszej Diany. Nie chciałem wtrącać się w ich rodzinne sprzeczki (które niestety dotyczyły mnie), więc nieśmiało zacząłem się wycofywać z kuchni.
- Chodź Elix od tej bandy wariatów. Pomożesz mi rąbać drewno do kominka. - Ojciec Ana, Jack złapał mnie za przedramię. - Ktoś tu musi myśleć racjonalnego. Jesteś jedynym kandydatem. - Zaśmialiśmy się.
- Myślę że prawdziwie męska robota dobrze mi zrobi. - Przytaknąłem.

W tym domu czuć było duszę i atmosferę świąt. Tradycyjne dwanaście potraw, ciepło kominka, wspólne kolędowanie i rozpakowywanie prezentów. Dostałem profesjonalny zestaw pełen ołówków o różnej twardości, płytę z filmem „Django” i dwa swetry. Mój chłopak cieszył się jak dziecko z przypinek i bluzy ze znaczkiem z jakiegoś anime. Nawet nie wiedziałem co to.
- Boże, bluza ze znakiem Zwiadowców! Nie wiem które z was na to wpadło, ale jesteście najlepsi! - Prawie się rozpłakał.
- Synu, masz 24 lata. Powinieneś się ogarnąć. - Ojciec popukał się w czoło z czułym uśmiechem.
- Który z was wybierał mi te kolczyki? - Ada spojrzała na nas, trzymając pudełko z uroczymi kolczykami w kształcie lisów.
- Były takie słodkie, nie mogłem się powstrzymać. - Przyznałem.
- Są śliczne! - Znowu przytuliła mnie mocno. - Wiesz co lubię, Elix!
- Weź go nie duś! - An lekko kopnął ją w łydkę. - Tylko ja mogę to robić.
- Dzieci, błagam was! Zaczynam mieć was dość!
- Przepraszamy, mamoooo!

- Możemy spać do której chcemy! - An pociągnął mnie za sobą i obaj padliśmy na łóżko. - Padam z nóg!
- Ja też. Ale było bardzo fajnie. Lubię twoją rodzinę.
- A oni lubią ciebie. - Mój chłopak cmoknął mnie w policzek. - Właśnie, nie dostałem prezentu od Mikołaja...
- Ja też nie, mój słodki. Ale bądź cierpliwy – jak wrócimy do domu, to go dostaniesz. To coś wyjątkowego. Jak ty..
- Serio? W takim razie swój prezent również dostaniesz po świętach. - An przytulił się do mnie. Pierwszy raz od wielu tygodni nie miałem żadnych zmartwień i problemów. Było dobrze.  

2 komentarze:

  1. Przepraszam, że dopiero teraz. Na Święta odcinam się od kompa. Ale... no cóż. Zaległe: Wesołych ;))

    Rozdział taki uroczy. Takie zwyczajne życie, bez żadnych zmartwień i problemów. Fajnie. Zazdrosny Antoine = Przesłodki Antoine ♥ Już się mogę doczekać się kolejnego rozdziału, piszesz świetnie i oby tak dalej. Dużo weny i czasu, kochana <3

    OdpowiedzUsuń