sobota, 28 września 2013

Rozdział 5: Wyjaśnienie

Z racji że was mocno kocham napisałam dziś 5 stron, które wrzucę za jednym zamachem, żeby zrekompensować wam wszystko. Mam nadzieję że taka długość notki będzie wam odpowiadała, a i że treść przypadnie wam do gustu. Enjoy! :D Kocham was!

W pierwszej chwili myślałem ze stoi przede mną jakiś wezyr. Miał na sobie czerwone spodnie, zwane przez Ana „haremkami”, biały, obcisły podkoszulek i pasującą do spodni kamizelkę obszytą złotą nicią z hinduskimi wzorami.  Na jego dłoniach widniały liczne pierścienie, a w uszach udało mi się dostrzec złote kolczyki. Spojrzałem na jego twarz.  Szczupła, pociągła z widocznie wklęsłymi policzkami o pięknym, ciemnym kolorze.  Kształtne, zgrabne usta o lekko jaśniejszym odcieniu, idealny nos i oczy… te oczy. Czarne, błyszczące, pasujące idealnie do krótkich, czarnych włosów. To nie pierwszy raz, gdy zrobił na mnie aż takie wrażenie. Bo to nie pierwszy raz gdy go widzę.
- Jacoby Frederic Quercy.. – Uśmiechnąłem się bardzo profesjonalnie. Bo widok tego człowieka w moim przedpokoju to ostatni widok jakiego pragnąłem.
- Elix Frencer! – Szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Nic się nie zmieniłeś! – Podał mi rękę.
- A ty owszem.  Ledwo cię poznałem. – Skłamałem.
- Znacie się? – Stojący tuż za moimi plecami Antoine był chyba oczarowany naszym niezwykłym gościem, bo patrzył na niego tak jak dziecko patrzy na fajerwerki.
-  Stara znajomość. – Mruknąłem niedbale. – Jacoby, to jest Antoine. Mój chłopak. – Położyłem wyraźny nacisk na ostatnie słowo. Jacoby łakomie spojrzał się na Ana i uścisnął jego rękę. – An, to jest Jacoby. Poznaliśmy się, gdy jeszcze chodziłem do liceum.  Był stażystą u mojej szkole i uczył mnie fizyki. – Wytłumaczyłem.
- Miło mi cię poznać. – An, odetchnął. Czemu?
- Mnie również. Długo jesteście razem? - Jacoby próbował zagadać mojego ukochanego.
- Od czterech lat. – Ręka Ana objęła mnie w pasie. – Ale znamy się już siedem.
-  Ładnie. – Skwitował. – Ale to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, co?
- Myślę że po prostu obaj musieliśmy dojrzeć do związku. – An roześmiał się beztrosko.  – Gdybyśmy zostali parą te siedem lat temu, myślę że nic by z tego nie wyszło.
- Jacoby, co cię tu sprowadza? – Przerwałem miłą pogawędkę. Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Skoro pytasz… Chciałem sprawdzić czy Elix Frencer przygotowujący mi moje dwa nowe domy, to ten fizyczny geniusz, którego uczyłem parę lat temu. Plus Marco mówił że bardzo chciałeś mnie poznać. – Uśmiechnął się.  – Przepraszam że obudziłem was tak wcześnie, jednak chciałem to załatwić jak najwcześniej, żeby mieć pewność że praca będzie fantastyczna.
- O to się nie martw, Elix już ma wspaniały szkic. – An położył głowę na moim ramieniu.
- Już? Widać nie próżnujesz. – Jacoby spojrzał na mnie z podziwem. – Ale co ja się dziwię, zawsze był pracowity. Dlatego był moim ulubionym uczniem.
- Dlaczego chcesz żebym codziennie był obecny na placu budowy?
- Ponieważ to ty stworzysz te budynki i ty będziesz mógł nadzorować pracę. Przeszkadza ci to? Przecież dostaniesz za to wynagrodzenie.
- Zastanawiam się tylko czy to konieczne. W końcu ci szkice. Możesz sobie pozwolić na lepszą firmę, która zrobi to dokładnie, bez mojego udziału.
- Przepraszam, jednak moja żona się uparła, że to artysta musi pilnować swojego dzieła. – Przepraszająco spuścił oczy.
- Twoja żona? Czyżby miała coś wspólnego ze sztuką? – Zdziwiłem się lekko na wzmiankę o żonie.
- Nie, ona nie, ale jeden z moich synów już tak. Co prawda ma tylko pięć lat, ale już widać jego skłonności. Moja żona jest po prostu perfekcjonistką. – Spojrzał na Ana wzrokiem pt. „ach te kobiety”. Mój ukochany wybuchnął śmiechem.  – Elixie, wiem że to dość dziwna praca, jednak czy zgodzisz się ją wykonywać? Zrób to dla starego przyjaciela.
- Jeśli spełnisz wszystkie warunki, o których była mowa w umowie, to tak.
- Czyżbyś mi nie ufał? – Czarne oczy zalśniły niczym słońce.
- To nie tak. Po prostu kalkuluję czy mi się to opłaca. – Zdobyłem się na uśmiech.
- Zobaczysz że opłaci. Wybaczcie mi panowie, ale będę musiał was opuścić.  Dwie godziny temu opuściłem samolot i chcę zrobić rodzinie niespodziankę. Stąd ten strój.
- Byłeś w Indiach? – An nagle się rozpromienił. – Zawsze chciałem tam pojechać! Warto?
- Pomijając wszelkie nieprzyjemne widoki slumsów, śmieci i ten okropny smród, to powiem ci szczerze że warto. Bogactwo kolorów, aromatów i smaków to niemalże bajka. Poza tym dla dwojga będzie to bardzo romantyczna podróż, uwierzcie mi. – Uśmiechnął się znacząco. – Więc Elixie, jeśli się zgodzisz w poniedziałek podpiszemy umowę i zaczniemy współpracę. W razie czego, dostępny jestem cały czas pod telefonem, nie bój się do mnie dzwonić. – Odwrócił się do drzwi. – Do zobaczenia panowie, przepraszam za najście. – Uśmiechnął się. – Bardzo do siebie pasujecie. – Rzucił na odchodnym i zamknął drzwi.
- Myślałem że to jego codzienny styl. – Mruknął niezadowolony An. – Misiu, reflektujesz na jakieś śniadanie? – Cmoknął mnie w policzek.
- Szczerze? Pospałbym jeszcze trochę, ale jeśli ty jesteś głodny…
- Nie, skąd! I tak idę dziś na szóstą do pracy, więc możemy jeszcze trochę poleżeć. – Pociągnął mnie za sobą.

Gdy tylko położyliśmy się z powrotem, An przylgnął do mnie i usnął. Ja natomiast analizowałem to co się stało. Na świecie jest ponad siedem miliardów ludzi. Dlaczego musiało paść akurat na tego skurwiela? Dlaczego szef pokazał to zlecenie właśnie mnie?
Przymknąłem oczy i wróciłem myślami do starych czasów…

18 marca 2003

- Proszę państwa, mamy dla państwa smutną wiadomość. – Wychowawczyni próbowała przekrzyczeć prawie trzydzieści osób.  – Pani profesor Tifer miała wczoraj wypadek i złamała sobie biodro. Więc od dziś fizykę będzie prowadził stażysta.
- Ten słodki chłopak, który nigdy nie był u nas na lekcji? – Krzyknęła Krista, wyraźnie podekscytowana.
- Ten dobrze wychowany młody człowiek Kristo. – Poprawiła ją wychowawczyni. – To student, więc nie zniechęćcie go od razu do zawodu. – Pogroziła nam palcem, a żeńska część klasy pisnęła z zachwytu.
- Czym się tu podniecać. – Mój kumpel z ławki Timo wykrzywił się z odrazą. – Ten gość wygląda jak pedał, nic w nim męskiego, nie Frencer?
- I tak przyciąga więcej lasek niż ty. – Rzuciłem w odpowiedzi, a dwóch chłopaków przed nami zaczęło się niesamowicie śmiać.
-  Ty frajerze. –  Zaśmiał się. Wtem gwar w klasie ucichł. I do klasy wszedł on.
- Witam państwa. Mam na imię Jacoby Quercy i od dzisiaj będę was uczył fizyki. Pani profesor przekazała mi wszystkie informacje na temat waszego programu nauczania, wiec nie będę tracił czasu na lekcje zapoznawcze. Czy ktoś z was jest zainteresowany maturą rozszerzoną z fizyki? – Mówił bardzo pewnie, jakby ktoś już powiedział mu to i owo na temat naszej klasy. Nikt nie odważył się mu przerwać.
- Ja. – Podniosłem rękę.
- Świetnie. W takim razie podejdź do mnie po lekcji, to o tym pogadamy. – Spojrzał na mnie z uśmiechem. – Proszę państwa, przechodzimy do lekcji. Proszę zapisać temat: optyka…

- Miałem się do pana zgłosić. – Podszedłem do biurka. Nauczyciel wypełniał coś w dzienniku.
- Och tak, ty jesteś do matury. Jak się nazywasz? – Spojrzał na mnie spod swoich okularów z czerwonymi oprawkami. Wiele dziewczyn się nim interesowało. Nic dziwnego. Nawet dla mnie jako faceta, był on atrakcyjny. Szczupły, wysoki brunet. Do tego musiał być inteligentny. Świetna partia.
- Elix Frencer.
- Do czego potrzebna ci fizyka rozszerzona? W ogóle siadaj. – Pokazał mi krzesło.
- Wiem że do matury mam jeszcze rok, ale chcę iść na architekturę. I dlatego muszę zdać fizykę rozszerzoną. – Przyznałem szczerze.
- Piękny kierunek. Sam miałem ambicje, ale po tym jak zobaczyłem swoje rysunki.. – Zaśmiał się. – Słuchaj, wiem jak ciężko jest zdać to cholerstwo, dlatego udostępnię ci wszystko co mam, wszelkie notatki, arkusze żebyś mógł tylko zdać to jak najlepiej. Dam ci namiary do siebie, mój numer itp., żebyś w każdej chwili mógł się o coś zapytać czy coś. Zgoda?
- Pewnie. – Odetchnąłem z ulgą. – Dziękuję panu. Poprzednia nauczycielka zbytnio nie przejmowała się tym czy zdaję maturę czy nie.
- Z wiekiem przywiązanie do pracy maleje i nie na wszystkim aż tak ci zależy. – Zauważył trzeźwo. – Jesteś pierwszą osobą, którą przygotowuję do matury rozszerzonej, więc dam z siebie wszystko żebyś mógł to zrobić. Ale czy za dziesięć lat będzie tak samo? Nie wiem.
- Studiuje pan fizykę i chce pan zostać nauczycielem? Opłaca się panu? – Zapytałem zdziwiony.
- Niekoniecznie chcę uczyć w szkole, ale mógłbym uczyć np. prywatnie, udzielając korków. Mam trochę inne plany, to że tu jestem to czysty przypadek. – Uśmiechnął się, opowiadając o planach na przyszłość.

Zaprzyjaźniliśmy się. Mieliśmy ze sobą bardzo dużo wspólnego – obaj trenowaliśmy Kick-boxing, lubiliśmy snowboard, starego rocka i filmy gangsterskie. Dodatkowo obaj pochodziliśmy z małych wsi i wynajmowaliśmy w mieście mieszkanie. Nawet się nie obejrzałem, a Jacoby stawał się częstym gościem w moim domu. Jednak dziś było na odwrót.
- Ładnie tu u ciebie. – Pochwaliłem jego skromną kawalerkę, urządzoną w bardzo prostym stylu. Wróciliśmy właśnie z koncertu AC/DC i Jacoby zaproponował żebym nocował u niego.
- Dzięki. Ale niestety nie mam drugiego łóżka i będziesz musiał spać na kanapie. Nie przeszkadza ci to? – Spytał z troską.
- No coś ty. Nie powinienem ci w ogóle robić kłopotu. – Machnąłem ręką, rozwalając się na kanapie.
- Jaki ty robisz kłopot? – Wyjął butelkę wody z lodówki. – I tak mieszkam sam. – Zaśmiał się i usiadł tuż obok.
Przez krótką chwilę rozmawialiśmy o koncercie. Podekscytowany gestykulowałem i wspominałem każdy niesamowity moment. Jacoby przyglądał mi się z uśmiechem, potakując co chwila.
- Och, oni są jak wino. – Powiedziałem. – Im starsi tym lepsi.
- Serio? Według mnie byli o wiele przystojniejsi jak byli młodsi. – Zamarłem.
- Nie o to mi chodziłoo!  - Zacząłem się tłumaczyć. – Chodziło mi o ich muzykę, ruchy na scenie i w ogóle..
- Nie uważasz żeby którykolwiek z nich był przystojny? – Jacoby spojrzał na mnie uważnie.
- Nie zastanawiałem się nad tym. Poza tym jestem facetem, a facet nie robi takich rzeczy.
- Jakich? Nie ocenia atrakcyjności innych facetów? – Uśmiechnął się półgębkiem. – Ja cały czas to robię. Uważam na przykład że ty jesteś cholernie seksowny. – Przejechał palcem po linii mojej żuchwy.
- Dz… dzięki… - Wydukałem, nie wiedząc co mam robić. Jacoby delikatnie przejechał palcem po mojej szyi i zaczął głaskać mój obojczyk.
- A co ze mną? – Szepnął, przyciągając mnie lekko do siebie. – Czy ja jestem atrakcyjny?
- Nooo…  - Powoli traciłem panowanie nad sobą. – Tak, jesteś niesamowicie atrakcyjny.
Zaśmiał się seksownie. Poczułem jego oddech na szyi. Jasna cholera.
- Elix, Elix, Elix… Czekałem na to. – Wyszeptał i jego usta objęły moje. Nie wiedziałem co się dzieje, jednak odwzajemniłem pocałunek. Język Jacobiego wił się w moich ustach. Musiałem przyznać, że całował lepiej niż którakolwiek dziewczyna z którą do tej pory to robiłem.
Położył mnie na kanapie, liżąc moją szyję. Co za niesamowicie przyjemne uczucie. Jego ręka zawędrowała pod moją koszulkę, gładząc i pieszcząc mój brzuch i klatkę piersiową. Wydobyłem z siebie cichy jęk.
- Nie zostawię po sobie żadnych śladów. – Jacoby ściągnął ze mnie koszulkę, a potem pozbył się swojej. -  Twoja skóra jest tak idealnie miękka. – Wyszeptał, a następnie zaczął bawić się moimi sutkami. Zacisnąłem dłoń.
- Przecież jesteśmy facetami… - Wyszeptałem po kilku chwilach. – Nie możemy…
- Nie robimy nic złego, prawda? – Powiedział głośno w międzyczasie całując dół mojego brzucha. – Sprawianie sobie przyjemności nie zależy od płci. – Rozpiął moje spodnie i ściągnął je razem z bokserkami. – Poza tym nieźle już się podnieciłeś. Nie mam serca zostawić cię w tym stanie. – Mój penis znalazł się w jego ustach. Krzyknąłem z rozkoszy, bo było to najprzyjemniejsze  uczucie świata. Przez parę chwil nie myślałem o niczym. Miał rację, nie robimy nic złego.
- Jest ci dobrze. Zaprzeczysz? – Jacoby znalazł się tuż nade mną i pocałował mnie namiętnie. Odwzajemniłem pocałunek. – Poza tym jeśli kogoś kochasz, chcesz dla niego jak najlepiej.  – Oniemiałem. Pierwszy raz w życiu usłyszałem od kogoś to słowo. On mnie kochał. I właśnie mi to udowadnia. Serce zaczęło mi bić jeszcze mocniej.
- Jestem twój. – Szepnąłem. – Zrób ze mną co chcesz.
- Dobrze. – Jacoby uśmiechnął się słodko. Jego ręka przejechała po mojej męskości, jednak nie zatrzymała się na niej, tylko wsunęła się między moje uda. Wzdrygnąłem się, gdy poczułem jak dwa palce wbijają mi się tam. – Widać że jesteś już gotowy. – Jacoby pozbył się ubrań i położył sobie moje nogi na ramionach. – Pamiętaj że cię kocham. – Powiedział, patrząc mi prosto w oczy. Wierzyłem każdemu jego słowu. Potem we mnie wszedł. Ból, który oplótł moje ciało był nie do zniesienia. Jacoby bawił się świetnie, bo cały czas wzdychał i powtarzał jak bardzo jestem wspaniały, jednak ja miałem łzy w oczach. Pocieszałem się tylko tym, że Jacoby mnie kochał. Naprawdę kochał. A ja chciałem mu pokazać, że odwzajemniam jego uczucia. Znosiłem więc cierpliwie każde ostre i niemiłe pchnięcia, co więcej nawet pieściłem szyję i sutki ukochanego, żeby tylko było mu dobrze. Aż do samego finału.

Obudziłem się obolały. Przez chwilę leżałem w łóżku, zastanawiając się co się stało. A potem sobie przypomniałem. Rozejrzałem się po pokoju, jednak nigdzie nie widziałem Jacobiego. W końcu wyszedł z łazienki. Pachniał wodą kolońską.
- Dzień dobry. – Przywitałem się.
- Cześć. Jak się czujesz? – Spytał z drwiącym uśmieszkiem.
- Trochę obolały. Ale nie jest źle.
- To dobrze. Nie powinieneś już wracać? – Jego pytanie mnie zamurowało.
- Co? Dlaczego?
- No.. Jest ranek. Nie powiedziałem ci że w pakiecie „nocowanie u Jacobiego’ jest też śniadanie. – Zaśmiał się. – No co się tak na mnie patrzysz?
- Wczoraj byłeś taki słodki… - Mruknąłem. – Powiedziałeś nawet że mnie kochasz… - Wybuch śmiechu zbił mnie z tropu.
- I ty w to uwierzyłeś? – Spojrzał na mnie jak na kompletnego kretyna. – Malutki, powiedziałem tak, bo inaczej twój słodki tyłek nie byłby mój. A tak był. Ciesz się że trafiłeś na mnie, a nie na jakiegoś zarażonego, starego oblecha. Uwierz mi mały, uczucia to bagno. A teraz spadaj.

Gdy wyszedłem na ulicę, kręciło mi się w głowie. Usiadłem na krawężniku, czując pieczenie pod powiekami. Jak on mógł? Czułem się jak dziwka. Jak ja mogłem być takim idiotą? Przez parę chwil płakałem jak bóbr, jednak potem dźwignąłem się ciężko z ziemi. Ludzie patrzyli podejrzanie na bladego, potarganego chłopca ze spuchniętymi od płaczu oczami, ale ja byłem pewien że mnie osądzają. Że oni wszyscy wiedzą i drwią ze mnie. Nigdy w życiu nie czułem takiego wstydu. Ten okrutny, zabójczy śmiech, który rozdarł moje serce na miliardy kawałków…

Teraźniejszość.

Tamtego dnia obiecałem sobie że już nigdy nie powiem komuś że go kocham. Używałem życia, robiąc to samo ludziom, co Jacoby zrobił mnie. Dopóki trzy lata później nie poznałem Ana. Dopóki to całe gówno nie zmieniło się na lepsze. Spojrzałem na mojego ukochanego. Dlaczego właśnie teraz Jacoby wraca z powrotem do mojego życia? Dlaczego?
- Wyspałeś się? – An delikatnie otworzył oczy.
- Tak. – Skłamałem. – A ty?
- Również… - Przejechał dłonią po moim brzuchu. – Elix… Chyba śniło ci się coś przyjemnego. – Zaśmiał się, gładząc wybrzuszenie w moich  bokserkach. Cholera. Chcąc, nie chcąc się podnieciłem. Ja pierdzielę.
- Bo śniłeś mi się ty. – Uśmiechnąłem się, nie dając po sobie żadnych oznak zdenerwowania.
- Więc muszę ci to jakoś wynagrodzić. – Odkrył mnie i dorwał się do mojej bielizny. Przez chwilę całował moją męskość przez materiał.
- An…  - Wyszeptałem.
- Taaak? – Mruknął przeciągle, obciągając materiał.
- Jesteś najlepszy! – Niemalże krzyknąłem, gdy zaczął go ssać. Nie delikatnie, lecz mocno i agresywnie, tak jak lubiłem.  An jak nikt na świecie potrafił mnie rozgrzać do czerwoności. Tak było i tym razem. Wystarczyła krótka chwila, a wygiąłem się, dając upust rozkoszy. An jeszcze chwilę trzymał męskość w swoich ustach. Pogładziłem go po głowie.  Uśmiechnął się, oblizując usta.
- Masz ochotę na jakieś śniadanie? – Pocałował mnie delikatnie. Ugryzłem go w szyję. – Aaau, Elix! Jesteś dziś bardzo agresywny.
- Nie agresywny, tylko nienasycony. – Warknąłem.
- To już twój problem. Chodź do kuchni, głodny jestem. – An ubrał się i wyszedł z pokoju. Gdy usłyszałem szczęk garnków, zwlokłem się leniwie i poszedłem do niego.

- Zastanawiałem się… - Zaczął An. – Dlaczego byłeś taki niemiły dla Jacobiego? To taki sympatyczny facet.
Prawie nie zadławiłem się omletem.
- Booo…. – Chyba nie powiem mu prawdy. Nie teraz. – Parę lat temu się pokłóciliśmy. Rozbił mi samochód i strasznie go nawyzywałem. – Skłamałem.
- To dobrze. – Uśmiechnął się. – Znaczy niedobrze, ale dobrze. Bo myślałem że to jakiś twój były kochanek albo coś. – Kawałek szynki stanął mi w gardle. – Ale on ma żonę, dzieci, więc wszystko ok. Bo na początku patrzył na ciebie jak na łakomy kąsek.
- Tak jak ty patrzysz teraz na te ciastka na parapecie? – Mruknąłem złośliwie, zmieniając temat.
- Dokładnie. Wiesz co, Elix. Mam ochotę na sernik. – Zamyślił się. – Tak, zrobimy dziś sernik!
- My? – Zdziwiłem się.
- My. Pójdziesz do sklepu, kupisz wszystko i mi pomożesz. Dobrze, skarbie? – Zamrugał swoimi idealnie zielonymi oczami.
- No dobrze.. Tylko wiesz że w kuchni jestem pierdołą. – Zaśmiałem się.
- No to najwyższy czas to zmienić. – Z uśmiechem dopił kawę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz